Tłumacz między tłumaczami. O Ryszardzie Kapuścińskim
(…)
Pod koniec stycznia 1989 roku, kiedy szykowałem się do wyjazdu z Warszawy i powrotu na Węgry, Ryszard zaprosił mnie na pożegnalną kolację. Kiedy spotkaliśmy się, z miejsca przywitał mnie następującą wiadomością: „Jeden z waszych polityków, o ile dobrze pamiętam nazwisko, Imre Pozsgay, oświadczył teraz wszem i wobec, że w 1956 roku wybuchła na Węgrzech nie żadna kontrrewolucja, tylko powstanie ludowe”. Nieomal jednym tchem dodał następnie: „Jaruzelski oświadczył, że trzeba usiąść do stołu obrad z „Solidarnością”, bo okazało się, że bez niej nie sposób rozwiązać trwającego od lat kryzysu społecznego, politycznego i gospodarczego. Dalsza zwłoka może nieuchronnie prowadzić do wybuchu”. Wiedzieliśmy, że czekają nas decydujące miesiące.
W dobrym nastroju skonkludowaliśmy, że – podobnie jak w 1956 – Węgrzy i Polacy niezależnie od siebie, lecz jednak działają wspólnie. Byliśmy przekonani, że te dwa doświadczenia mogą określić los nie tylko Polaków i Węgrów, lecz również los całego regionu. Szkoda, że nie zanotowałem wówczas naszej rozmowy. Ryszard Kapuściński bowiem rzadko mówił o Europie, a jeszcze rzadziej o Europie Środkowej.
Dokładnie po roku spotkaliśmy się znowu. Polska miała za sobą pierwsze – częściowo – wolne wybory, powstał też demokratyczny rząd z Mazowieckim na czele. Węgry pochowały swoich męczenników z 1956 roku, ale wybory miały jeszcze przed sobą. Jakkolwiek by później oceniać transformację ustrojową, to 1989 był jej najpiękniejszym rokiem. Po 1990 powinno się okazać, że przemiany opierają się przede wszystkim na moralnym oczyszczeniu, wzajemnej solidarności i poświęceniu dla wspólnego dobra. Dopóki taki stan ducha nie zapanuje, dopóty trudno mówić o prawdziwej transformacji ustrojowej. Na początku 1990 roku istniała jeszcze nadzieja, że taka ogólnospołeczna katharsis nastąpi…
(…)