Polana
Wszystko na Kulijanka.
Łamała Dyrdzioszka buraczynie u Stacha.
– Niech mi Chodaczka nie łamie buraczynia – mówi jej na drodze Stach.
– To nie ja, to Kulijanek.
Raz i drugi wyłamane, myśli Stacho, złapię ja tego Kulijanka Pęcherzyka. Żniwa, ciepło, położył się pod miedzą. Już miał się zdrzemnąć, patrzy – leci truchtem Dyrdzioszka! Rozłożyła chustę przy jego głowie, nałamała i zakłada chustę na plecy. Zawiązała pod szyją i podnosi się. On trzyma. Jeszcze raz, i jeszcze. I tak z pięć razy.
– Boże, tożem nałamała tyle, co zawsze, a nie mogę się podnieść.
– I tak Kulijanek łamie moje buraczynie? – mówi Stach. – Jak się Chodaczka nie wstydzi! Co niedziela kuśtyka do kościoła i modli się, a tu kradnie.
– Ja Boga obrażę, a potem go przeproszę.
– A ja sobie nie życzę, żebyście Boga na moim polu obrażali.
Wszystko na Kulijanka!
Bateryja, co służył w artylerii, u Bławatka kartofle kopał po nocy, i też było na Kulijanka. Kulijanek nie bez grzechu, też chodził na złodziejkę, ale inteligentnie. Nie tak na chama! Teściowa Bławatka wyjdzie na pole, kartofle wydarte, podeptane. Żeby wykopał, a małe zostawił – niech rosną. A ten wydzierał całe krzaki, większe zabierał, reszta zostawała na wierzchu. Nie wytrzymała, poszła do Bateryji.
– To ci pewnie Kulijanek kopie – mówi Bateryja.
Przyszła ona do Kulijanki i opowiada.
– Macie młodego zięcia? Niech przypilnuje – doradza Kulijanka sasiadce.
Zaczaił się Bławatek. Spalił jednego, drugiego, zasnął. Budzi go szyportanie – drze chłop kartofle! Skoczył mu na łeb – Bateryja!
– Nie będę patrzył, żeś rodzina. Dam ci tak, że się z pola nie zwleczesz – mówi.
Przestał. Ale zaczął gdzie indziej, u następnego sąsiada. Śpi Zyza z mężem w szopce – lato, ciepło, po drugiej stronie ściany obsunęła się bryła węgla, walnęła w ścianę. Wylecieli, nawet nie zdążył uciec. Na kolanach prosił, żeby nikomu nie mówić.
Bateryja mocno kradł. Przyszła kolej i na Kulijanka. Ktoś podbiera drewno z szopki i podbiera. Co Kulijanek wypiłuje i narąbie, znika. Nabrał drew do chałupy, wywiercił otwory i nasypał prochu z naboi karabinowych, których cała kupa leżakowała za chlewikiem. Otwory porządnie zamaskował ćwiekami. Polana zaniósł z powrotem do szopy i położył najbliżej drzwi. Żonie nakazał, żeby brała tylko z kąta. Po dwóch dniach, wieczorem, u Bateryji połowa kuchni wyleciała w powietrze, a z nią jajecznica. Nikt nie robił dochodzenia, nie oskarżał i nie tłumaczył się. Wszystko było jasne. Drwa w szopce u Kulijanka przestały znikać.