Przed filmem „Sklep jubilera”
Kilka lat temu, w grudniowy wieczór przed świętami, kiedy obchodziliśmy w ATK opłatek szkolny, otrzymałem dużą białą kopertę opatrzoną pieczęciami Sekretariatu Stanu Stolicy Apostolskiej. W kopercie znajdowały się dwa scenariusze napisane na podstawie sztuki Karola Wojtyły Przed sklepem jubilera. Był także list mówiący o zamiarze ekranizacji tego tekstu. Inicjatywa ta nie wyszła oczywiście od Papieża ani ze strony Watykanu, inspirowali rzecz włoscy filmowcy i ostatecznie wyrażono im na to zgodę.
Prace trwały bardzo długo, kilka lat. Watykańską Komisję do Spraw Pism Karola Wojtyły i mnie interesowała przede wszystkim kwestia, czy film pozostanie wierny treściom oryginału, przesłaniu autora. W umowie zastrzeżone zostało prawo konsultanta do aprobaty (lub dezaprobaty) scenariusza, dialogów i ostatecznie zrealizowanej wersji filmu. Tymczasem droga do scenariusza okazała się bardzo długa. Była to droga od medytacji (taki podtytuł nosi oryginał) do wizji filmowej. Już droga od myśli do słowa bywa skomplikowana… Wspomniany podtytuł brzmi: Medytacja o sakramencie małżeństwa przechodząca chwilami w dramat. Jaki dramat? Jaki teatr? Na ostatecznym kształcie oryginału odbiło się w pierwszym rzędzie osobiste doświadczenie autora związane z Teatrem Rapsodycznym. Był to teatr akcji wewnętrznej, teatr stawiający na tekst, rzeźbiący w słowie, uprawiający sztukę mówienia. Widz w tym teatrze słuchał raczej niż oglądał. To programowe założenie nie sprawia trudności w przeniesieniu Sklepu jubilera do studia radiowego: tekst ten jest jakby stworzony do tego, by być scenariuszem słuchowiska. Sprawa komplikuje się już w teatrze, w zwykłym, nie rapsodycznym. Nieraz pisano, że dramaty Karola Wojtyły nawiązują pod względem formy do późnego teatru Thomasa Stearnsa Eliota, wielkiego innowatora poezji religijnej, którą oczyścił z sentymentalnych błyskotek i mgiełek. Dramaty Eliota w jakiejś mierze wskrzeszały strukturę średniowiecznych misteriów. Stąd i u Eliota, i u Wojtyły pojawiają się postaci z różnych planów, np. w Sklepie jubilera wkraczają do akcji nagle Panny Mądre i Głupie z przypowieści ewangelicznej. Występuje także chór, który w misteriach średniowiecznych, a jeszcze wyraźniej w dramacie antycznym spełniał funkcję komentatora, był jakby wyrazicielem opinii publicznej, wypowiadającej się na temat ukazanych zdarzeń. W Sklepie jubilera znalazły się także nowoczesne – w momencie pisania tekstu awangardowe elementy kolażu, inkrustacji tekstu listami, jakie wymieniają między sobą postaci dramatu; wszystko to daje jakiś obraz bogactwa oryginału. Jak jednak przenieść je na ekran?
Zanim zgodziłem się na przyjęcie funkcji konsultanta, rozmawiałem długo z Andrzejem Wajdą. Sytuacja była niezwykła, nie tylko ja debiutowałem w tej roli, po raz pierwszy w historii kina miał powstać film oparty na tekście napisanym przez papieża. Byliśmy zgodni z Wajdą (który nie chciał robić tego filmu: „nie widzę żadnego obrazu, z jakiego można by wyjść” powtarzał), że najwłaściwszym trybem postępowania byłby wybór jakiegoś wielkiego reżysera i pozwolenie mu na zmaganie się z tekstem oryginalnym – przy pomocy, rzecz jasna, scenarzysty. Tymczasem jednak prawa autorskie zostały już sprzedane i powstał pierwszy scenariusz, dość wierny oryginałowi, ale kontestowany przez produkcję. Każdy, kto do niej przystępował, miał inne zastrzeżenia i pomysły, wobec których – jak sądzę – kłopoty filmowców z cenzurą w naszej strefie ideologicznej mogły wyglądać na przysłowiowe „małe piwo”. Istotnym zarzutem robionym przez tych przedstawicieli kina komercjalnego było, że „film amerykański nie udźwignie takiego przesłania religijnego”, na co ja odpowiadałem, że bez tego przesłania film w ogóle nie ma sensu. Dla nich sprawa przedstawiała się inaczej: istotne było, że jest to „film papieża”, powinny więc pozostać w nim postaci z dramatu Wojtyły, a reszta może być kwitowana banalnymi kliszami religijnymi. Nie zdawałem sobie sprawy z rozmiarów laicyzacji tych środowisk. Każdą zresztą świeżą myśl chciano przekładać na swoistą „mowę trawę”, żadna pociecha, że hollywoodzką.
Sklep jubilera jest nie tylko tekstem religijnym, ale i poetyckim. Religia i sztuka, każda z nich jest jak słońce i filmowcom komercjalnym nic nie szkodzi – można by powiedzieć parafrazując Gałczyńskiego – nie szkodzi im, ponieważ mają niezmierną łatwość homogenizowania jej i sprowadzania do sentymentalnych komunałów. Medium is message – nigdy bardziej niż przy produkcji tego filmu nie doświadczałem prawdy tych słów McLuhana.
Z drugiej strony tekst musiał zostać „wcielony”. W kinie postaci muszą mieć nazwiska, zawody, życiorysy, adresy. Muszą mówić tak, jak się mówi w życiu. Słowa, które w poemacie w medytacji religijnej brzmią wspaniale i wzniośle, przechodząc w strefę innego medium mogą zabrzmieć nieprzekonywająco lub po prostu śmiesznie. Bergman, który każe w swoich filmach grać żywym i umarłym równocześnie, dałby sobie radę z poetyką religijną Sklepu jubilera, ale ja nie miałem do czynienia ani z Bergmanem, ani z Bressonem, ani choćby z Cevalierem, autorem filmu o św. Teresie z Lisieux, lecz z Michaelem Andersonem, twórcą filmu W 80 dni dookoła świata, notabene obsypanego Oskarami. Anderson jest twórcą filmów realistycznych i kimś, kto znakomicie opanował rzemiosło. Pomyślałem sobie, że to może być szansą: czy filmowemu Sklepowi jubilera nie trzeba właśnie fizycznej, wizualnej realności? Czy ten tekst nie musi się stać w pełni widzialny, żeby był przekonywający?
Na wszystkim jednak kładła się, jako ciężar chwilami dość trudny do wytrzymania, produkcja. Jak w każdym uniwersytecie administracja ma za jakiś punkt honoru pokazywać kadrze naukowej co potrafi, tak w filmie produkcja walczy ze sztuką, najczęściej w imię oszczędności, ale nie tylko: także w imię czytelności, w imię „prostego widza”, czyli po prostu kasowości obrazu. Czasem to nie jest takie złe, zwłaszcza gdy się pragnie, by jakiś film nie był tylko ucztą koneserów w klubach filmowych, lecz żeby trafił do szerokiej publiczności, którą ci menedżerowie wyczuwają na ogół bezbłędnie, choć przez głowę nie przejdzie im, że mogliby podnosić gusty, a nie tylko im schlebiać. W tym celu, dla dobrego sprzedawania filmu, wszystkie środki są – ich zdaniem – dopuszczalne. Chciano wykorzystać pobyt Jana Pawła II w Los Angeles dla reklamy tego filmu… Sprzeciwiłem się temu kategorycznie. Papież – powiedziałem – nie będzie pomagał temu filmowi, natomiast jeśli film będzie dobry, może on zilustrować nauczanie Papieża, np. na temat miłości i małżeństwa.
Film jest produkcji włosko-kanadyjskiej, a istotną rolę odgrywa tu RAIUNO, pierwszy program telewizji włoskiej. Scenariusz Mario di Nardo przerobił gruntownie Jeff Andrus.
Często pada pytanie: czy film będzie się podobał Papieżowi. Nie wiem. Autor ma do swojego dzieła stosunek szczególny. „Widzi” swoich bohaterów, zna ich pierwowzory. Może jego Andrzej był np. blondynem, a Andrea Ochipinti jest brunetem. Prawdziwy Andrzej zginął w Katyniu; w sztuce Karola Wojtyły zginął na froncie w 1939 roku i tak jest w filmie. Największe zmiany wprowadza film, jeśli idzie o postać Adama. W sztuce jest to człowiek świecki, przyjaciel wszystkich bohaterów dramatu – w filmie jest on księdzem i Daniel Olbrychski gra go stylizując się na Karola Wojtyłę. Jest to jakoś usprawiedliwione, bowiem jest to porte-parole autora. Swoisty paradoks polega jednak na tym, że taki świecki mistrz duchowy, duszpasterz, był do pomyślenia 30 lat temu, a w filmie w imię prawdopodobieństwa zrobiono go księdzem… Nie wszystko w filmie powinno być powiedziane, więcej powinno zostać pokazane. Wiele rzeczy można zagrać, niekoniecznie posługując się słowami. Słowa napisane w poetyckiej medytacji 30 lat temu muszą niekiedy być skolokwializowane, zwłaszcza młodzi ludzie, nastolatki jakimi są Krzysztof i Monika, nie mogą ze sobą rozmawiać tak uroczyście.
W chwili, gdy piszę te słowa, film został już całkowicie nakręcony (w Krakowie i w Montrealu), zmontowany (w Toronto), po oryginale angielskim zrobiono już dubbing włoski (w Rzymie), francuski (w Paryżu) i niemiecki (w Berlinie Zachodnim); trwają przetargi producentów w związku z muzyką… Całość powinna być niebawem gotowa do premiery. W Ameryce sezon filmowy zaczyna się latem, a w Europie we wrześniu. Oczekuję z niecierpliwością chwili, gdy ten obraz zacznie przekazywać przesłanie Sklepu jubilera o miłości ludzkiej, po stronie której staje Bóg, co sprawia, że nawet czas i śmierć tracą nad nią władzę.
1988 r.