Medytacja
Rano podczas rozmyślania, poczułem się jak szofer,
który wjechał w latarnię
nagle przemienioną w cherubina
oślepiającego blaskiem oczy.
Mój cherubin zaświecił jak atomowa bomba,
myślałem, że jest Bogiem;
dopiero kiedy z potłuczonego kolana zaczął mu się sączyć
mrok delikatny jak chiński jedwab
i ze skrzydeł oderwały się trzy siwe pióra,
domyśliłem się, że nie jest wszechmocny,
mogę go dotknąć swoimi uczuciami i ucałować
jak katedralną relikwię.
Nic podobnego nie przydarzyło mi się do tej pory,
pewnie piorun łaski Bożej,
uderzył w szpik mojej kości pacierzowej.
* * *
Czasami drażnię krzykiem swoją przeponę po to,
żeby Bogu powiedzieć, że jest potrzebny
jak Picasso, Monet i Dostojewski,
i lepiej niech naszą wyobraźnię pozamiata
i w głowach poustawia meble.
Dzisiaj łatwiej jest wierzyć w nicość
niż w wielki lament przestworzy.
Nauki perypatetyczne nauczyły nas,
że nawet z herezji można wycisnąć sok
przypominający w smaku leśną jagodę.
Zamiast proroków po ulicach snują się poeci
bez wielkich uczuć w sercu, z mętną mgłą
myśli w głowie; po klasztorach mnisi
torturują chore namiętności w swoich ciałach
i wyrzucają je przez okno jak zepsutą jarzynę.
Teraz łyżką od herbaty łatwiej przelać morze
do małego dołka, niż należycie zadbać o własną duszę;
tyle jej w ptaku lub w aniele na niebie, co kropel deszczu
na księżycu; gaśnie jak niedopałek rozdeptany na ulicy.