Za późno
Jest wieczór i rośnie cisza w pokoju, podchodzi pod nogi
i osiada na wargach jak brud, którego nie da się zdrapać.
Od paru dni już to przeżuwa, połyka ze śliną, ale nie może
powiedzieć. Ma w brzuchu grudę ziemi, która łaskocze go
i pleśnieje, gdy tylko otwiera usta. Ciągle za mało czasu,
za mało powietrza. A jeszcze pamięta kontur jej piersi.
Ruch jej bioder, jednostajnie ciepły, lepki, jak wata cukrowa
i tak samo się w nim rozpływał. A teraz ona odchodzi.
A on się odwraca, przymyka oczy i coraz bardziej wysycha.
To jeden z tych dni, mówi, w których wrasta mi w skórę,
na wszystkie sposoby, swędzi mnie i dotyka, wbijając palce
tak mocno, aż robią się dziury. Wzdycha, a potem milcząc
odsłania okno i podejrzliwie podgląda jej skórę, od spodu,
od strony światła.
Motyw zapalny
Kawałek kradzionej przestrzeni, pod którą rozrzucam sny
i zużyte chusteczki. Jakoś od razu się odbarwiają na szaro,
jakby na styku podłogi zaczynał się rozkład, którym na dobre
przesiąkło powietrze. Po wszystkim zostaje ślad wypalony
w pościeli i trochę szybsze tętno, trochę więcej niczego.
Poza tym bezruch i światło, które zawsze się sączy gdzieś
z boku. Cisza się skrada pomiędzy palcami i kładzie się
w poprzek, czekając na słowa, które już się wytarły i wsiąkły
pod skórę, jak zimno, które też zawsze przychodzi po wszystkim.
Jak stały motyw gaszenia się w obcym łóżku, pod dobrze
znajomym dotykiem; on ciągle jeszcze się żarzy,
i ciągle odpada od niego popiół.