Sonet
Te ścięgna ścieżek zapisanych w biegu
tropami ludzi, zwierząt. Białe pole
zmienia teorię w praktykę i wolę
myśleć, że każdy nikły ślad na śniegu
prowadzi dokądś. Że zając, co skoczył
nagle za zaspę, zasłuży na więcej
niźli przecinek, maźnięty naprędce –
choćby na myślnik. Kiedy przymknę oczy,
tak o tym myślę, lecz na horyzoncie
dogasa światło. Tam staje maszyna
zwierzęcych mięśni. Zostajesz na lodzie,
na obcym lądzie, gdzie żadna przyczyna
nie rządzi skutkiem. Gdzieś w przejrzystym chłodzie,
gdzie nic się kończy – nic się znów zaczyna.
Notes
Przyjeżdżam na wieś na czas, żeby zdążyć
na pierwszą bajkę o królowej śniegu,
na drzewa, które ugięły się w biegu,
a może przez sen? I ten sen wciąż krąży
wśród brzóz i grabów zgarbionych jak łuki
w romańskich stropach. Za nimi wytrwale
prężą się świerki. Wymieniałbym dalej,
lecz przecież jestem tu nie dla nauki,
a jako pielgrzym. Przeczuwam, że warto
uwierzyć w drogę i stąd to brodzenie
w niepodzielonym, niepojętym bardo,
żeby się zapaść głębiej i głębiej – nie
w śniegi lecz w siebie. Stać się czystą kartką,
spisaną zanim nastało stworzenie.