Spis treści numeru 1/2006
Zostań z nami, Janie…
Homilia na pogrzebie ks. Jana Twardowskiego
Żył dla Pana ewangelią błogosławieństw i umierał dla Pana ufając Mu jak dziecko. W stronę dzisiejszego dnia wybiegał refleksją wiele lat temu, gdy w wierszu Powróć mi, Panie, z dawnych lat wdzięczną pamięcią wspominał słoneczne dni dzieciństwa i „Kochanowskiego przekład psalmów spalony z Wilczą w czas powstania”. W jego poetyckich wersetach zespalały się wtedy śnieg i szept, mszał i trumna, gdy wołał:
Ten śnieg co mi na oczy spadł,
i to com szeptał bezrozumny –
a potem jak najcięższy mszał
postaw z kielichem mi na trumnie.
Człowiek Stamtąd
O tym, że trumna nie stanowi bynajmniej zgrzytu w poetyckiej strukturze świata, pisał, gdy przedstawiał śmierć jako ciekawostkę, po której trzeba iść dalej. Wyraził to w wierszu Nie bój się:
serce jak stary Werter zdolne do cierpienia
a miłość daje to czego nie daje
więcej niż myślisz bo jest cała Stamtąd
a śmierć to ciekawostka że trzeba iść dalej
Śmierć stanowiła dla niego jedynie epizodyczną ciekawostkę. Dlatego też w którejś ze swych homilii sugerował, aby zamiast „umarł” mówić „wymknął się naszym oczom”. Cała jego twórczość była świadectwem wartości Stamtąd. Podczas mszy świętej, którą sprawował za Jana Lechonia, przedstawiał poezję jako głos z innego świata i wyrażał swe zadziwienie, że to, co się pisze żyjąc jeszcze na ziemi, może stać się głosem Stamtąd.
W tym poszukiwaniu świata Stamtąd pomagało mu zarówno piękno poezji, jak i poczucie wspólnoty Kościoła. W dzień swych 90. urodzin wyrażał skryte pragnienie bycia świadkiem Bożego piękna, mówiąc: ośmielę się powiedzieć, że zawsze chciałem, aby – poza wierszami – zostało po mnie coś kojarzącego się z Kościołem. Spełnił to pragnienie ukazując nam chrześcijaństwo piękna, prostoty, dziecięcej ufności. Być może było mu o tyle łatwiej o tę ostatnią postawę, że urodziny obchodził w dzień dziecka – urodził się 1 czerwca 1915 r.
W swej fascynacji prostotą i pięknem wyrażał miłość do Boga, do człowieka, do Kościoła. Nigdy nie włączał autorytetu Ewangelii w taktyczne rozgrywki polityków; daleki od niego był świat partyjnych rozgrywek. Nigdy nie straszył – ani spiskiem żydowskim, ani apokaliptyczną wizją przyszłości. Być może w tym właśnie tkwiła jedna z tajemnic jego oddziaływania, że Ewangelię błogosławieństw kierowaną do bezbronnych i bezsilnych stawiał nad proste hasła kolejnych utopii politycznych. Wśród kulturowych bezdomnych odnajdywali dzięki jego poezji swą tożsamość współcześni ubodzy duchem tęskniący za wartościami, potrzebujący świadectwa wiary żywej, radosnej, prostej. Prostotę cenił wysoko w konsekwentnym poszukiwaniu Bożego świata i w dziecięcej wierze w to, iż w niebie jest jednak więcej Łazarzy niż aniołów. Wyrażał ją w ufnym przekonaniu, że do Boga idzie się przez świat, dzieląc troski świata. Dlatego też „trzeba mieć ciało, by odnaleźć duszę” (Tylko).
Dziecięca ufność towarzyszyła mu nawet w godzinie konania. Szepcząc: Jezu, ufam Tobie podyktował wtedy czuwającym przy nim następujące słowa: Zamiast śmierci / racz z uśmiechem / przyjąć Panie / pod Twe stopy / życie moje / jak różaniec. Nawet w godzinie ostatecznego przejścia towarzyszyła mu więc modlitwa, poezja, ufność.
Świadek ewangelicznej tęsknoty
W kwietniu 1999 r. społeczność akademicka KUL przyznając ks. Janowi doktorat honoris causa wyrażała „uznanie dla jego twórczości poetyckiej, która niesie radość chrześcijańskiej nadziei, uczy głębi spojrzenia na świat i jest wielkim hymnem na cześć Stwórcy i stworzenia”. Tego przesłania nadziei i radości potrzeba szczególnie w naszej kulturze dotkniętej zniechęceniem, rozczarowaniem i rozpaczą. Gdzie szukać źródeł życiowego optymizmu ks. Jana? Określił je w wierszu Powrót:
Odejść od świata – zanurzyć się w Bogu
a potem znowu być tutaj z powrotem
aby powiedzieć – Już widzę odwrotnie
to co nieważne takie ważne teraz
(…)
Odejść od świata – zanurzyć się w Bogu
i znowu potem powrócić na ziemię
Mamy tutaj poetycką drogę człowieka zanurzonego w Bogu i zafascynowanego Ewangelią, który wnosi w swe środowisko ewangeliczną tęsknotę za wartościami Stamtąd. Powracając z Bożego świata do prozy codzienności, może potem dzielić swoje szczęście i optymizm z innymi. Nie zdradzę tajemnicy, gdy powiem, że niedawno na łamach kwartalnika „Pastores”, adresowanego do księży, ksiądz Jan napisał o swoim życiu kapłańskim: Jestem księdzem szczęśliwym, miałem dobrych proboszczów, jakoś wytrwałem, nie miałem żadnych romansów, żadnych ucieczek. Mam za co Bogu dziękować. Tego typu wyznania rozczarują łowców sensacji. Nie niosą one upragnionych newsów; ukazują świat niezbyt interesujący dla mediów. Przyciągają jednak tych wszystkich, którzy noszą w duszy tęsknotę za Ewangelią błogosławieństw i całym sercem poszukują wartości wnoszących w ludzkie życie sens i piękno.
Tej postawy uczył całym życiem i całym sercem. Gdy po raz pierwszy trafił do szpitala z powodu problemów kardiologicznych, w napisanym wówczas wierszu oferował swe serce:
biedakom do wynajęcia
od zaraz i na zawsze
(Do Pani Doktor)
Kilka miesięcy przed śmiercią wyrażał swe poetyckie credo mówiąc: brak mi takich wierszy, które mówią, że można spojrzeć na cierpienie, na miłość, na śmierć – właśnie poprzez Ewangelię. I to jest moja stała tęsknota, żeby coś na ten temat pisać. Realizował te tęsknotę w swych wierszach i w swoich homiliach. Ukazywał nam konsekwentnie, jak to, co prozaiczne, przenika się z poezją uśmiechniętego Boga. Tę ostatnią najgłębiej potrafią odczytywać święci. Nie należy ich szukać wyłącznie na kartach zniszczonych przez czas żywotów świętych; święci są bowiem zawsze wśród nas. W rocznicę śmierci Teresy Strzembosz powiedział: Nieraz narzekamy, że świat jest niedobry, że świat poszarzał jak odwrócone od słońca płótno, że więcej wątrób niż serc. Tymczasem – nic o tym nie wiedząc – często spotykamy się ze świętymi, którzy tak blisko nas przechodzą, że nieraz szturchają nas łokciem.
Piękno świętości
W całym jego życiu mogliśmy podziwiać duchowe piękno ewangelicznych błogosławionych, którzy nie chcieli być ludźmi sukcesu za wszelką cenę, nie stwarzali reklamowego szumu, nie skupiali uwagi na sobie. O ich szczęściu pisał przed laty podczas pobytu w domu rekolekcyjnym w Laskach:
Szczęściem jest – własnym światłem więcej już nie świecić,
tylko Boga pokochać. Światłem Boga płonąć –
I na koniec z radości, nie mówiąc nikomu –
własną duszę odnaleźć właśnie w leśnym domu
(Dom rekolekcyjny)
W jego odnajdywaniu szczęścia duszy w Bożym domu nie było bynajmniej narcyzmu. Dominowało tam zadziwienie i zafascynowanie pięknem niewidzialnego Boga. Był człowiekiem wielkiego zafascynowania Bogiem. W jednej z homilii sam podkreślał, że fascynacja Jezusem stanowi centrum jego kapłaństwa, w którym jedynym prawdziwym problemem jest dać się porwać miłości. Okazywał tę fascynację przybliżając nam uśmiechniętego Boga, który ma poczucie humoru. Równocześnie jednak sam wnosił w chrześcijańską ascezę ciepło serca, które rozumie, współczuje i kocha. Jak wtedy, gdy modląc się do wielkiego Jana od Krzyża prosił klasyka mistyki: rzuć mi malwę i nazwij „Janem od Biedronki” . Swą prostotą, wrażliwością i pokorą serca uczył humanizmu chrześcijańskiego ukazując wzruszająco, jak wiele piękna można odnaleźć w pożegnaniu wiejskiej parafii albo w spotkaniu z uczniami w szkole dla niepełnosprawnych.
Dzięki temu otwarciu na Bożą rzeczywistość możemy odnajdywać w prozie życia fascynujące ślady świętości Boga, który oddziałuje na nas, ukazując piękno świętości – piękno odsłaniane właśnie w prozaicznych sytuacjach. Jest to Piękno umacniane ufnością i pokojem serca tam, gdzie ktoś inny by dramatyzował, rozdzierał szaty, rzucał gromy. Jest to równocześnie Piękno, które łączyło z Bogiem i pozwalało odkrywać świat, którego kontemplację utrudnia nam reklamowy slogan czy medialny szum. Tylko raz znalazłem w zapiskach Mai Berezowskiej wzmiankę o pokucie. Znamienne, iż znajduje się ona właśnie w dedykacji dla ks. Jana przedstawiającej patronkę znanej rysowniczki – pokutującą św. Marię Egipską.
Współczesny prorok
W swym przesłaniu nadziei wypełnionej Bogiem ks. Jan jawi się niczym współczesny prorok Eliasz albo może raczej Jan Chrzciciel, patron naszego poety. Tu w sercu Warszawy miał swoją duchową pustynię i tutaj spotykał te rzesze prowadzonych przez tęsknotę za łaską, które przed wiekami przyszłyby nad Jordan. Tutaj uczył ascezy, w której łagodność wobec innych łączył z wymaganiami wobec siebie. Duszpasterska posługa u sióstr wizytek zjednoczyła nas w wakacje 33 lata temu. Poczucie sztafety pokoleń zwiększa to, że ks. Jan miał wtedy dokładnie tyle lat, ile ja mam teraz. Oczyma niemal neoprezbitera patrzyłem z podziwem, jak o 6. rano w pustym kościele siadał do konfesjonału zaś o 3. po południu codziennie klękał przed tabernakulum, by wyrazić swą wierną pamięć w godzinie konania Jezusa.
W jego stylu życia było wiele z duchowości św. Jana Chrzciciela. Potrafił znikać, jak ewangeliczny prorok Adwentu, po to, aby Chrystusa było widać pełniej i wyraźniej. Zniknął i wymknął się naszym oczom. Serca nasze będą jednak jeszcze długo pałać. Gdy dzień się nachyli, a smutek się zmiesza z zadumą, przetrwa w nich pamięć dyskretnej poezji Emaus pisanej jego dyskretnym uśmiechem. Jest to poezja płynąca z serca, które potrafiło harmonijnie złączyć miłość Boga z miłością do ludzi; nawet gdy ci ostatni odchodzą szybko, wymykając się naszym oczom, ale nie naszym uczuciom. Siła oddziaływania tej poezji wyraża się w konsekwentnej postawie, która każe nam znikać, po to, aby Chrystusa było lepiej widać. Te tajemnice dyskretnego znikania podsumował przed laty spacerując wśród grobów na Powązkach. Napisał wtedy:
można odejść na zawsze
by stale być blisko.
Był świadomy, iż fizyczna rozłąka nie oznacza bynajmniej ani zapomnienia, ani zerwania duchowej więzi. Mówił o tym podczas mszy świętej za Janusza Korczaka: Była wojna. Tytus spalił świątynię. Był pożar. Paliły się książki Boga, ale tylko papier się palił. Litery pofrunęły i żyją.
Twoje wiersze, drogi księże Janie, żyją również własnym życiem. Pofrunęły i żyją. Nie tylko w sercach i pamięci naszego pokolenia. Ufamy, że także u następnych pokoleń będą umacniać nadzieję i kształtować zaufanie do uśmiechniętego Boga. Zwłaszcza u wychowanków tych szkół, które przyjęły Twoje imię jako patrona. Ufamy, że „rzeka pamięci nie wpadnie do rzeki zapomnienia”, lecz płynący czas okaże się wierną rzeką.
Dziękujemy dziś Bogu, że tyle świateł pozapalał w zmęczonych ludzkich sercach dzięki Twojej posłudze słowa, piękna i sensu. Temu, od którego pochodzi wszelkie dobro, pragniemy podziękować za Twe świadectwo wartości, pisane kapłańskim sercem: wiernym, konsekwentnym, wrażliwym na ludzkie biedy. Niech w niebieskiej ojczyźnie docenią poetów proporcjonalnie do tego, jak my cenimy Twe wiersze. Niech świat Bożych paradoksów płynących z ewangelii błogosławieństw pozwoli Ci zachować tam ten sam uśmiech, którym Bóg uśmiecha się w Twej poezji. I w ramach tych paradoksów odchodząc pozostań z nami, Janie, gdy trzeba iść dalej. Pozostań z nami na zawsze. Na zawsze. Amen.
3 lutego 2006 r.