Odkurzyć wrażliwość
Ostatnia książka Stanisława Łukowskiego niektórym może wydać się anachroniczna, dziewiętnastowieczna w sposobie narracji i odległa od najnowszych tendencji w kształtowaniu warsztatu poetyckiego. Próżno w niej szukać eksperymentów i innowacji formalnych. W czasie, gdy panuje moda na sceptycyzm, dystans, puszczanie oka do czytelnika, autor Peryferii przedstawił teksty epickie i liryczne pisane serio, z konkretnym i czytelnym przesłaniem. Zasadnicze problemy ludzkiej egzystencji, takie jak osamotnienie człowieka w świecie, świadomość własnej skończoności i przemijalności, mierzenie się ze znikomością życia, rozpoznawanie rzeczywistych wartości i ich realizacja, to dziś tematy podejmowane raczej niechętnie. Łukowski z takim indyferentyzmem zgodzić się nie chce. Z rozmysłem skupia się na zagadnieniach niepopularnych, odepchniętych, rozmyślnie porzuconych. Tacy są przeważnie jego bohaterowie: zdane wyłącznie na siebie wdowy, opuszczone żony, schorowani starcy, zapomniana pianistka na skraju obłędu, przegnana matka, chłopiec z amputowanymi nogami, dentysta-alkoholik z jedynym przyjacielem psem czy bezdomny chroniący się przed mrozem w kącie ciemnego korytarza. Poeta z Lublina dopomina się o uwagę dla nich i w przestrzeni tekstu próbuje zrekonstruować pojęcia godności oraz szacunku należnego każdemu człowiekowi, eksponuje fenomen i trud istnienia.
Życie porównuje się czasem do wspinaczki na wysoką górę: im wyżej się jest, tym szersza otwiera się perspektywa, widzi się więcej, choć – ze względu na rosnącą odległość – w znacznym pomniejszeniu. Osiągniecie szczytu oznaczałoby tu pełnię poznania. Wiersze i nowele Łukowskiego nie podążają tym tropem, zdecydowanie bliższa im dotkliwa realność niż sugestywność i poetycka siła iluzorycznego ideału. Starość łamie człowieka, pozbawia go energii, często skazuje na samotność i ból. Perspektywa, zamiast ulec poszerzeniu, kurczy się do kilku, kilkunastu najważniejszych wydarzeń. Surowa, brutalna weryfikacja pozostawia tylko to, co w istocie miało znaczenie. Tęsknota za umykającym życiem staje się trudna do zniesienia. Człowiek nie mogąc ocalić siebie, zaczyna marzyć i desperacko zabiegać o ocalenie przynajmniej tej przestrzeni, którą własnym życiem oswoił. Pragnie, by pozostała choć ona – prywatny kawałek rzeczywistości, drobny ślad więzi stworzonych ze światem, ludźmi, rzeczami. Przez lata troskliwie pielęgnowane upodobniły się do swego właściciela i teraz, wraz z jego odejściem, i one nikną w neutralnej nicości – umiera paproć / powoli powoli / jak człowiek // Stary kaflowy piec / zapomniał ognia // Pajęczyną porasta / oślepła żarówka.
Autor Peryferii wiele uwagi poświęca śmierci, niektóre jego utwory to ujęte w formę wiersza bądź krótkiego opowiadania relacje ze szpitalnych sal, w innych towarzyszy konduktowi żałobnemu, odwiedza cmentarną kaplicę, przygląda się wdowie pochylonej nad ciałem męża w zakładzie pogrzebowym. Szczególne przygnębienie budzi postać starego człowieka, który na placu zabaw / w środku nocy // Dziarsko buja się na huśtawce / gromko pokrzykując // (…) wszak życie nie może się obejść / bez krztyny szaleństwa. Emeryta „pod koniec życia”, świadomego faktu, iż dezynwoltura w jego sytuacji nie jest niczym więcej niż desperacką ucieczką. Wprawdzie śmiech oswaja lęk, pozwala choć na chwilę o nim zapomnieć, jednakże „krztyna szaleństwa” preparowana sztucznie – w tym przypadku przez atrybuty dzieciństwa – w żadnym razie nie może stanowić skutecznej przed nim ochrony.
Teksty Łukowskiego, zwłaszcza jeśli zderzy się je z agresywnie lansowanym i wszechobecnym kultem młodości, wybrzmiewają silnym tonem sprzeciwu, kreślą wyrazistą linię kontrofensywy. Starość to nie choroba, którą można wyleczyć, coś, co da się skorygować, zakrzyczeć. Nie ma w niej też nic dostojnego. Dłonie starej kobiety są „rozedrgane”, „oplecione grubymi żyłami i zniekształcone gulami artretyzmu”, od jednego leżącego „starca bije trupi odór”, inny stęka kurwa mać Panie Boże / naprostuj ten dziobaty kręgosłup / niech tak nie uwiera. Ból i lęk potęguje świadomość własnej zbędności, poczucie winy, że jeszcze się jest, zajmuje miejsce, drażni innych niedołęstwem. Niemniej, w opinii Łukowskiego, zło większe od dolegliwości podeszłego wieku, nawet od samej śmierci, to życie w hipokryzji. W świecie przypominającym cyrk, pełnym kabotynów, zorganizowanym wokół hasła merkantylizmu i wokół imperatywu bycia „trendy”, dopiero dotkliwy ból przychodzący z przemocą faktów, nieszczęściem, przed którym uciec nie można, ma szanse przywrócić osłabione nieustannie produkowanymi urojeniami poczucie realności istnienia. Twarz aktora / ma tysiąc znaczeń / i tylko to jedyne / które przy lustrze / nabiera znaczenia / kiedy ostrze brzytwy kaleczy / i krew wypryska / jakby cud się zdarzył. Zagrożeniem dla „życia prawdziwego” – tego szerokiego, twórczego i intensywnego doświadczenia, które tak trudno zdefiniować, niemniej, jeśli nie zabraknie tylko woli i odwagi, sens jego pojmuje się momentalnie i bezwarunkowo – jest albo jarmarczna, usypiająca przesytem komercja, albo obezwładniająca monotonią codzienność:
Poetki zagonione do garnków
nie piszą już wierszy
co najwyżej w noce znużone
bezsenne od chrapania mężów
składają słowa delikatnie jak szkło
w długie poematy
w których nie ma krzyku dzieci
podcierania tyłków
chorób kolejek braku pieniędzy
Kobiety zagonione do garnków
kiedyś obiecujące poetki
uprawiają poezję przy kuchniach
w łóżkach pod ciężarem mężów
w pośpiesznych i tanich obiadach
i szybkich śniadaniach
Nie ma więc poetek
pozostaje proza garnków
Łukowski bynajmniej nie piętnuje zwykłości samej w sobie – to ona tworzy trzon egzystencji. Zlekceważona jednak – umyka. I w którymś momencie może okazać się, że to, co zostało zepchnięte na bok, to nasze życie.
Za oknem
ściana wieżowca jak ściana świata
Zrozpaczone dzieci krzyczą w klatkach pokojów
pełgają łuny włączonych telewizorów
Nauczmy się wszyscy przeżywać jedno
oddychać w rytm pulsującego światła
niechaj śnią się nam te zjawy ze szklanych ekranów
bądźmy jednomyślni spokojni łagodni
dobrze ułożeni pracowici gospodarni
jak zalecają wygadani redaktorzy
zaangażowani w robotę i prawdziwe życie
Słowem nie miejcie w dupie tego świata
lecz w głowie i na sercu
Jest w człowieku jakaś fatalna skłonność do uległości, marazmu, sobkostwa, blichtru, tandety, i to przeciwko niej buntuje się lubelski poeta. Przeciwko temu, jak ludzie mogą się traktować, jaką rzeczywistość sobie stworzyć. W pamięć zapada wiersz z 1982 roku: w kiosku sprzedawano mapę samochodową Europy, ludzie stanęli w długim szeregu, z półek znikały kolejne produkty, z każdą chwilą rósł niepokój, mapę oczywiście nie każdemu udało się kupić. Utwór zamyka strofa: Stary człowiek / który stał za mną / powiedział: / już nigdy nie wyjadę dalej / jak za tę dzielnicę / a tak myślałem / że może raz w życiu / uda mi się podróż.
Mimo sceptycznej postawy autora naszkicowany przez niego obraz nie jest jednolicie czarny, dla stwierdzeń gorzkich i ponurych przeciwwagę stanowi roztaczająca się nad tomem aura troski o bliźniego oraz zachwytu nad życiem. Dychotomię tę najlepiej oddaje, nie tylko w zestawieniu z wierszem wcześniej cytowanym, następujący liryk:
Jak piołun będziesz –
napisał poeta
A ono
strzępami codzienności
umknęło całe
Nocami
szyderczo szczerzy zęby
wyrzut to
czy politowanie
Jak piołun jesteś –
jednak na dnie serca
coś tam pozostanie
W istocie Łukowski kreśli perspektywę indywidualistyczną, głęboko humanistyczną, z człowiekiem w centrum. Głosi potrzebę „wiary odwagi nadziei”. Domaga się przywrócenia jasnej hierarchii wartości i życia podług niej. Pochylając się nad znikomością i kruchością ludzkiego istnienia nieustannie podkreśla jego autonomiczne znaczenie i wyjątkowość: A przecież urodziłeś się tylko godnym człowiekiem. To wyróżnienie w żadnym wypadku nie oznacza oderwania od otaczającej rzeczywistości, jest wprost przeciwnie, Łukowski ubolewa z powodu rosnącej atomizacji oraz zrywania więzi z naturą. Ludzie z przyrody się wyłonili i stanowią jej część. Na wielu stronach Peryferii jako równorzędni bohaterowie, często jedyni towarzysze i powiernicy, pojawiają się zwierzęta. Pies kradnie jedzenie, by podzielić się z panem, kanarkowi pęka „ze strachu serce, tak jak to czasami bywa u ludzi”, porzucona przez męża kobieta, karmiąc łabędzią rodzinę, wyładowuje gniew na samcu, który pierwszy sięga po herbatniki. Najzwięźlej podsumowuje to Anzelm, wuj narratora: Ot, pokrętne i splątane są losy ludzi i stworzeń. Łukowski ponadto szeroką klamrą spina czasy współczesne z zamierzchłymi, przywołuje historie biblijne, jakby chciał unaocznić fakt, że fundamentalne dla ludzkiej egzystencji problemy pozostają niezmienne. Czy będzie to przegnana, upokorzona matka, czy młoda dziewczyna wepchnięta do łóżka umierającego starca, czy mężczyzna, który za dochowanie wierności wobec siebie zostaje ukarany w najsurowszy sposób – ich los, bez względu na czas i miejsce, jest tak samo poruszający.
Autora Peryferii interesuje perspektywa obca i osobista, zwraca uwagę na zanik empatii, na to, że codzienność jednych może być katastrofą dla drugich – jak w Opowiadaniu z kolejki, gdzie na pytanie zrozpaczonej kobiety o męża salowa odpowiada po prostu „nie ma”, patrząc „tak jakoś, jakby go wcale nie było”. Ludzie mogą być okrutni świadomie lub nie. Zawsze jednak najłatwiej zranić dziecko, jego wrażliwość. I niewinność. W Długim czerwonym wieczorze sąsiad na oczach kilkuletniego narratora i jego rodzeństwa metodycznie i z rozmachem wali ich kotem o ścianę. W obronie wartości każdego istnienia, prawa do skargi, żalu, zaprzątania czyjeś uwagi swoim cierpieniem, pisana jest ta książka. Także prawa do szczęścia, radości i marzeń. To one, głęboko przeżyte doświadczenia dobra i zła, budują definicję człowieczeństwa. Łukowski, skupiając się na tym, co odrzucone, zepchnięte na peryferie, eksponuje to, czego brak mu w dzisiejszym świecie. Do wymienionych już wartości dodać można szczerość i bezpośredniość, autentyzm, pasję, otwartość, honor, gotowość przebaczania, to, iż „człowiek człowiekowi pomagać powinien”… Orędownikiem wielu z nich jest wspomniany już wuj Anzelm, figura, dzięki której lubelski twórca może przemawiać z nostalgią, niemal z łezką w oku (Wtedy, choć czasy były trudne, nawet złodzieje mieli swój honor), jednak – za sprawą cudzysłowu anegdoty – zawsze sprawnie unikając sentymentalizmu.
Tom zamykają liryki z podróży, impresje na temat odwiedzonych miejsc. Emanuje z nich zachwyt nad pięknem i ogromem świata. Także nad dziełami dawnych mistrzów, ich potęgą i upartym trwaniem. W tych wierszach Łukowski opuszcza przestrzeń peryferii, świata ludzi i wychodzi w otwartą, monumentalną, przytłaczającą bezkresem przestrzeń historii i natury. W zachwycie i pokorze dosięga wolności?
Stanisław Andrzej Łukowski: Peryferie (zapiski 1971-2004). Liber, Lublin 2004, ss. 112.