Słoneczne impresje Szewca
Piotr Szewc debiutował na łamach „Akcentu”. Zagładę – pierwszą jego powieść – okrzyknięto wydarzeniem literackim. Przetłumaczono ją na sześć języków. Julian Stryjkowski, we wstępie do obcojęzycznych wydań, zestawił nazwisko młodego debiutanta z takimi mistrzami literatury jak Marcel Proust i Bruno Schulz. Zmierzchy i poranki z 2000 roku zostały nominowane do Nike – najbardziej prestiżowej polskiej nagrody literackiej. Dzisiaj możemy z całym przekonaniem powiedzieć, że Piotr Szewc nie zawiódł pokładanych w nim nadziei.
Jego najnowsza książka, Bociany nad powiatem, to opowieść o jednym dniu z życia kresowego miasteczka, w którym współistnieją przedstawiciele różnych kultur. Niech nas nie zwiodą opisy dokładnej topografii, bo tak naprawdę geograficzny czas i miejsce nie mają znaczenia. Przestrzeń Zamościa – rodzinnego miasta autora – urasta do rangi symbolu świata, którego już nie ma. Powieść podporządkowana jest rytmowi solarnemu. Rozpoczyna się w sposób klasyczny, znany chociażby z W poszukiwaniu straconego czasu i Ferdydurke, sceną przebudzenia. Bohaterowie znajdują się na granicy jawy i snu. Tak będzie aż do zmierzchu.
Wbrew pozorom to nie ludzie grają w utworze najważniejsze role. Narrator cały czas wsłuchuje się w rytm pulsującej natury. Fascynuje go jej siła. Znakiem rozpoznawczym prozy Szewca jest sposób, w jaki opisuje zwierzęta – zwykłe krowy i konie. Jego świat wypełniony jest obecnością i głosami ptaków – jaskółek, wróbli, gawronów. Nawet koguty stają się interesującym przedmiotem obserwacji. Jednym z ulubionych motywów Szewca jest obraz „zatopionego w świetle” ogrodu, zamkniętej enklawy w centrum miasta, nasyconego erotyzmem miejsca potajemnych schadzek kochanków.
Ludzie i zwierzęta są na równych prawach, wprzęgnięci w cykl natury, niespieszny i nieuchronny, od narodzin do śmierci. Wszystko zmierza ku niebytowi. (…) nicość żadnego z nich nie przeoczy, bo w jej rejestrze jest każde poszczególne – końskie, kogucie, owadzie – istnienie, i upomni się, gdy przyjdzie pora. Już się upomina… (s. 92). Przyroda, chociaż w tej chwili znajduje się w apogeum lata, zdaje się mieć tego świadomość. Ale „nicość” możemy traktować również jako metaforę, przeczucie wojny i zagłady, jaka czeka spokojną, wielokulturową społeczność.
Czasami patrzymy na świat przedstawiony z perspektywy Lolka – chłopca odkrywającego tajemnice otaczającej go rzeczywistości. Dziecięcy punkt widzenia – z definicji naiwny i odkrywczy – pojawia się również w Zmierzchach i porankach oraz Zagładzie. Ale generalnie naszym najważniejszym przewodnikiem, podobnie jak we wcześniejszych utworach, jest słońce, wędrujące po ulicach Starego i Nowego Miasta. Dociera na przedmieście i nad rzekę. Zagląda do okien. Piotr Szewc jest subtelnym impresjonistą. Malując światłem, tworzy nastrój tymczasowości i niedopowiedzenia. Wydobywa z tła elementy, których nikt nie zauważa. Cyzeluje każdy szczegół. Pochyla się nad przydrożnymi kamieniami, opisuje pospolity łopian i pokrzywy. Zauważa połamaną dachówkę i zardzewiałą podkowę, leżące przy drodze. W swojej fascynacji rzeczami porzuconymi przypomina Mirona Białoszewskiego. Chętnie poddaje je zabiegowi antropomorfizacji. Zwierzenia wag, odważników i półek, tajemnice szuflad i małych luster zawieszonych obok futryny, szmer ścian, kominów i wywietrzników. Wyznania progów, schodów i poręczy. Pobrzękiwania wiader, zapach herbaty i pieprzu, szelest ocierających się o siebie zwojów bawełny i sukna. (s. 7). Tak brzmi poranna „mowa przedmiotów”, którą znamy z wcześniejszych książek pisarza.
Nie ulega wątpliwości, że Bociany… są apologią codzienności. Ale codzienności „przefiltrowanej” przez mitologizującą pamięć (zjawisko to możemy nazwać, modnym obecnie, terminem „realizm magiczny”). Nastrój powieści budowany jest głównie poprzez obrazy. Dialogi zostają ograniczone do minimum. Szewc w swojej technice opisywania rzeczywistości przypomina operatora kamery filmowej. Łagodnie i niepostrzeżenie zmienia punkty widzenia. Najpierw daje ogólną panoramę miasteczka „z lotu ptaka”. Za chwilę przechodzi do planu pełnego i zbliżenia. Najchętniej jednak skupia się na detalach: Oglądało każdy z osobna liść płożącego się pod krwawnikiem i na ścieżkach rdestu: liście były wzorem najstaranniejszej kaligrafii. (s. 8).
Walorem powieści jest jej sensualizm. Umiejętność opisywania zapachów i dźwięków towarzyszących życiu w miasteczku jest charakterystyczną cechą pisarstwa Szewca. W Zmierzchach i porankach czytamy: W popołudniowym słońcu zapachy stawały się szczególnie natarczywe. Zapachy tłoczyły się w ciasnych (…) ulicach.1 Podobnie w najnowszej powieści: Zapachy sączyły się z ogrodów za sztachetami (…). Rozpadlinami i bruzdami sączyły się z wnętrza ziemi. Oddalały się i powracały. Drżały. Może się zastanawiały dokąd, którędy podążyć. Były w ruchu jak światło (s. 12). Język opisu odznacza się niezwykłą precyzyjnością w różnicowaniu poszczególnych odcieni barw. Pisarzowi udaje się uchwycić ulotne wrażenia, nadać im skończoną formę.
Proza Szewca płynie własnym, wewnętrznym rytmem. Próżno tu szukać nagłych zwrotów akcji, które miałyby przykuć uwagę czytelnika. Co więcej, akcja zostaje ograniczona do niezbędnego minimum. Można ją streścić w kilku zdaniach. Wstaje świt. Kobieta idzie do pracy, a potem na schadzkę z kochankiem. Chłopiec przygląda się książkom wystawionym w witrynie sklepowej. Staruszka karmi kury. Krowy wracają z pastwiska. Nie ma w tym nic niezwykłego. Nad zdarzeniowością góruje opis.
Szewc świadomie pozostaje poza głównym nurtem współczesnej literatury. Czuje się dobrze w stworzonej przez siebie enklawie. Bociany nad powiatem są jego trzecią książką, ale równie dobrze mogłyby być następnym rozdziałem Zmierzchów i poranków albo tekstem poprzedzającym Zagładę.
Nad miastem kołował bocian. Znad stacji kolejowej, znad obrzeży łąk, pofrunął nad cegielnię, rynek, park i kolegiatę (…). Bocian więc, prawie już niewidoczny, bo bardzo już oddalony, kołującym lotem jak cyrklem wyznaczał granice powiatu (s. 102). Scenę, tak dosłownie nawiązującą do tytułu najnowszej książki Szewca, odnajdujemy w wydanych pięć lat wcześniej Zmierzchach i porankach. Zresztą już jego debiutancka powieść zawiera zalążki wszystkich najważniejszych motywów, charakterystycznych dla późniejszej twórczości. W kolejnych tekstach zostaną one „oświetlone” z innej strony. Zyskają nowy wymiar. Książki Szewca łączy też podobny charakter narracji i niezwykle proste założenie konstrukcyjne. Ramę czasową za każdym razem stanowi dwanaście godzin, od świtu do zmierzchu. Dotychczasowe powieści tworzą więc, być może nawet wbrew woli autora, trylogię. Świetnie się uzupełniają, odsłaniając kolejne wymiary znanej już rzeczywistości.
Wyobraźnia Piotra Szewca niemal obsesyjnie wraca do przedwojennego sztetł, tych samych ulic i ludzi. Pisarz ocala następny dzień z przeszłości. Świadomie unika epickiego rozmachu. Liczy się tylko tu i teraz, kilka „świetlnych punktów”, scen, ulotnych epizodów, które równie dobrze mogłyby się wydarzyć w innej kolejności. Nie istnieje, albo w tym momencie nie ma znaczenia, perspektywa historyczna. Liczy się nastrój i mijająca chwila. Pisarz odzyskuje Czas. Każda kolejna próba jest doskonalsza od poprzedniej, ale nie przynosi ostatecznego zwycięstwa.
Szewcowi udało się to, o czym marzy większość literatów – stworzył własny, rozpoznawalny styl. Można nie lubić kontemplacyjnego, powolnego rytmu jego prozy, ale nie można odmówić jej oryginalności. Znajdą się też zapewne czytelnicy, którzy wysuną zarzut, że pisarz powiela schematy fabularne, które sprawdziły się w przypadku jego pierwszej powieści, plagiatuje sam siebie. Oceńmy to sami, podejmijmy ryzyko i zanurzmy się w zwykły-niezwykły świat Bocianów nad powiatem.
1Piotr Szewc: Zmierzchy i poranki. Wydawnictwo Literackie, Kraków 2000.
Piotr Szewc: Bociany nad powiatem. Wydawnictwo Literackie, Kraków 2005, ss. 111.