Ostatnie „podróże” Miłosza
O podróżach w czasie to zbiór esejów, artykułów oraz recenzji publikowanych przez Czesława Miłosza na łamach polskiej prasy w latach 1993-2003. Teksty te w większości kontynuują i pogłębiają zagadnienia wielokrotnie przez niego poruszane, jak na przykład zanik „drugiej przestrzeni” oraz związane z tym zjawisko erozji chrześcijaństwa (O erozji), kwestię etycznych i moralnych powinności artystów (List i jego odbiorcy) czy – w odniesieniu do literatury – problem niewyrażalności w poezji (Kłopot z niewyrażalną mową). Osobną partię książki stanowią eseje wspomnieniowe i nekrologi, w których przywołani zostają znajomi i przyjaciele poety, a także jego bliscy. Niekiedy przy okazji snucia tych wspomnień „wyprawia się w dwudziestolecie”, wyrażając kontrowersyjną, choć nie do końca zaskakującą opinię, że inteligencja polska i jej literatura były znacznie mniej prowincjonalne przed rokiem 1914 niż po tej dacie („Warszawa środkiem ustali się świata”), lub wspomina pierwsze lata po drugiej wojnie światowej, mówiąc o swoich wyborach politycznych (Poeta, Dwór i Rynek).
Podstawowym tematem większości tekstów jest dialog z tradycją, motywowany dwoma przesłankami. Pierwsza – „futurologiczna” – wynika z prognozy, że w przyszłości ludzkość coraz bardziej będzie żywić się sobą, to znaczy swoją przeszłością, poszukując w niej odpowiedzi na dręczące problemy oraz pytania o własną tożsamość (O podróżach w czasie). Druga natomiast odnosi się nie tyle do pewnej uniwersalnej reguły, co do wymogów teraźniejszości i nabiera poniekąd cech programu: Zakładając nieuniknioność wejścia Polski do Unii, trzeba być świadomym szczególnego polskiego wkładu tej jednej ojczyzny czy też synczyzny. I z tego właśnie punktu widzenia należałoby przeprowadzić rewizję dziedzictwa literatury polskiej (O autonomii literatury polskiej).
Co oznacza w praktyce to sformułowanie? Przede wszystkim postawienie przed krytyką literacką nowych wyzwań; powinna ona tropić i wyśmiewać objawy przebranej w cudze stroje parafiańszczyzny, prowadzić refleksję nad ewolucją języka literackiego i wskazywać jej przyczynę (np. zagraniczne wpływy lub intelektualne mody) oraz określić „polski wkład do literatury światowej” (Zadania dla krytyka). W tych zadaniach, które sam Miłosz realizuje przede wszystkim w recenzjach, chodzi nie tylko o „obronę i uświetnienie” literatury polskiej, lecz przede wszystkim o wyznaczenie nowej perspektywy opisu jej dziejów. Centralnym elementem tego przedsięwzięcia jest reinterpretacja romantyzmu jako formacji kulturowej, która w największym stopniu – w sensie dosłownym i przenośnym – zaciążyła na mentalności Polaków (temu aspektowi rozważań patronuje bohater powieści Miłosza – Stanisław Brzozowski).
W tym punkcie programu poeta konsekwentnie powtarza dotychczasowe opinie; zamiast zachowywać się jak jeden z bohaterów Mrożka, który pokazuje na swoją jamę ustną, mówiąc „wybili, panie, wybili”, a więc powoływać się na męczeństwo jako jedyny tytuł do chluby, należałoby postrzegać literaturę romantyzmu raczej jako teren, na którym dokonują się próby poradzenia sobie z sytuacjami rozpaczliwymi (O autonomii polskiej literatury). W tym celu trzeba rozważyć na nowo opozycję pomiędzy partykularyzmem oraz uniwersalizmem, będącą do tej pory „kompensacyjnym” wytrychem interpretacyjnym, za pomocą którego krytyka tłumaczyła brak adekwatnej recepcji polskich romantyków w literaturze światowej. Przyjmując taki punkt wyjścia, poeta podąża jednak w zupełnie innym kierunku; zamiast koncentrować się na konkretnych nazwiskach i tekstach, udowadniając z uporem nieprzekładalną specyfikę doświadczeń, z których wyrastają, należałoby wskazać, na ile specyficzne cechy „polskiego paradygmatu romantycznego” przeniknęły do literatury i kultury światowej. Dowodów na jego trwałość i zasięg dostarczają dwa przypadki: proza Josepha Conrada, powtarzająca wiele wątków obecnych w pismach polskich romantyków, oraz działalność Karola Wojtyły, w szczególności zaś te jej elementy, które wiążą się z inspiracją programem poetyckim Cypriana Kamila Norwida.
Nietrudno zauważyć, że romantyzm w tym ujęciu to nie tyle epoka literacka o mniej lub bardziej wyrazistych cezurach, zamknięta w kręgu aktualnych problemów społeczno-politycznych, ile zespół wyobrażeń światopoglądowych o znacznej sile oddziaływania. Jednak atut takiej perspektywy jest również jej słabością, co doskonale dostrzec można w stwierdzeniu, że konsekrowana w Stanach Zjednoczonych „polska szkoła poezji”, do której, obok Miłosza, zaliczani są Wisława Szymborska, Adam Zagajewski, Zbigniew Herbert i Tadeusz Różewicz, uzależniona jest od romantycznej tradycji: O tej szkole mało się mówi w Polsce i właściwie termin ten wprowadzili amerykańscy krytycy literaccy oraz irlandzki poeta Seamus Heaney. Według nich polscy poeci zdołali połączyć doświadczenie historyczne z doświadczeniem indywidualnym, co dało w rezultacie rozmaite piętra dystansu, ironii oraz zaprawienia tragedii czarnym humorem. My jednak wiemy, że takie określenie nie sięga dostatecznie głęboko, bo przecież w świadomości tych poetów istniała cała gama doznań i ujęć słownych należących do poezji romantyzmu. A przecież jest to wiedza trudna do przekazania, wymagająca uwzględnienia szeregu faktów z historii i kultury, co – paradoksalnie – potwierdza słuszność sądów o nieprzekładalności literatury polskiej, w szczególności zaś niemożności zdefiniowania specyfiki „głębinowego”, pojawiającego się w dwudziestym wieku, nurtu „romantycznego”.
Problem „rozliczeń z romantyzmem” jest o tyle istotny, że – jak sugeruje Miłosz – wbrew prognozom Marii Janion paradygmat ten wcale się nie zdezaktualizował, lecz nadal obecny jest podskórnie w polskiej wyobraźni i świadomości narodowej. Dowodem jego ciągłej żywotności jest charakterystyczny dla kultury polskiej fenomen „wojtylizmu”, na który składa się parę sprzecznych aspektów: Jest w tym wyczucie olbrzymich rozmiarów tej postaci, jednego z najwybitniejszych papieży ostatnich stuleci. Jest w tym też poszukiwanie autorytetu. Papież jednak występuje też jako kompensata za zbiorowy kompleks niższości. Rodzaj słynnego sportowca czy gwiazdy filmowej. Razem z tym idzie brak wpływu jego nauki na polskie życie umysłowe. (…) A gdyby wysunąć przypuszczenie, że w owym kulcie Karola Wojtyły – konkluduje – dochodzi do głosu zepchnięty niejako w podziemie prąd czy fluid łączący nas z romantyzmem i mesjanizmem? („Warszawa środkiem ustali się świata”).
Transformacja idei oraz prądów myślowych stanowi jeden z przewodnich motywów esejów zamieszczonych w O podróżach w czasie. Opisane w odniesieniu do „kultu Papieża” wypaczenie idei romantycznych to prawidłowość, którą dostrzega Miłosz także w innych aspektach polskiego życia umysłowego: Jeżeli prorokiem dzisiejszego wyzwalania się Polaka z polskości jest Gombrowicz – stwierdza – to zaszło tutaj zjawisko degeneracji idei dzielnych i twórczych do płaskiego poziomu natrząsania się samych z siebie (O autonomii literatury polskiej). Dlaczego – zapytuje – kulturalna elita sięga po myśl Gombrowicza po to, aby wydobyć jedynie te jej aspekty, które rzeczywisty namysł nad tożsamością narodową zastępują nierozwiązującym niczego szyderstwem? Przecież „ekstrawaganckie” poglądy Gombrowicza się jedynie częścią jego koncepcji światopoglądowych, których podstawowy zrąb jest pomijany. Zresztą na marginesie dodać należy, że w eseju Przyrodnik Miłosz zamyka swój wieloletni dialog z autorem Trans-Atlantyku następującą analogią: (…) spotkaliśmy się; ja – rozczarowany przyrodnik ze swoim obrazem natury pożerającej i pożeranej i on – ze swoim „kościołem międzyludzkim” przypominającym obyczaje szympansów. A spotkaliśmy się we współczuciu, z którym ani on, ani ja nie umiemy sobie dać rady.
Innym aspektem relacji pomiędzy teraźniejszością a przeszłością jest w O podróżach w czasie refleksja nad historią i historiografią. Problem ten w rozważaniach Miłosza pojawia się często, choćby w tytułowym eseju tomu, gdzie, omawiając motyw literackiej podróży w czasie, wyraża przeświadczenie, że refleksja taka jest nieuchronnie uwikłana w nieuprawomocnione spekulacje, co wynika z faktu, że nasza cywilizacja bardzo późno zdała sobie sprawę, że przeszłość jest czymś innym niż teraźniejszość cofnięta. Dowodzą tego ograniczenia historiografii oświeceniowej, która nie potrafiła wyzbyć się wielu uprzedzeń, co podkreśla poeta na marginesie omówienia książek Edwarda Gibbona (pisze o tym Miłosz w eseju Upadek cesarstwa rzymskiego).
Można oczywiście zauważyć, że historycy już dawno mieli świadomość tej niedoskonałości, zaś ci, którzy najpilniej „odrobili lekcję z Haydena White’a”, zrównali historię z narracją i opisali jako różnorodne tropy, konsekwentnie podążając w kierunku, jaki zdaje się pośrednio wskazywać Miłosz. Ale jest to zbieżność pozorna; przede wszystkim z tego powodu, że w rozważaniach posługuje się kryterium „prawdy obiektywnej”, a więc pojęciem wiodącym we współczesnych dyskursach filozoficznych żywot widmowy i znajdującym się w sytuacji, do której odnieść można parafrazę maksymy François de la Rochefoucauld: „wszyscy o niej mówią, lecz nikt jej nie widział”. Oczywiście nie jest to równoznaczne z optymizmem poznawczym, bo przecież Miłosz często podkreślał, że niewspółmierność języka wobec rzeczywistości uprzytamnia, że pomiędzy nią a świadomością człowieka znajduje się zasłona zmysłów, pamięci i właśnie języka. Operowanie kategoriami, które opatruje etykietą „niemodnych” (w eseju O erozji jest to natura ludzka), jest jednym z charakterystycznych cech wywodów poety, który wydaje się czasem wychodzić z założenia, że to, co chorobliwe jest dzisiaj cenione. Tonacja taka pojawia się choćby w recenzji Sonetów do życia i śmierci Anny Keryl, gdzie stwierdza, że ich autorka stanowi dokładne przeciwieństwo dzisiejszych młodych poetów; oni zajmują się rafinadą modnego prozaizowania, ale przeważnie nie mają nic do powiedzenia, ona ma za dużo do powiedzenia, ale w formie, jaką odziedziczyła, ledwo się mieści. Aby zrozumieć logikę tego zestawienia, trzeba znać poezję Keryl, cykl stu sonetów, w których pobrzmiewają echa poezji baroku i Młodej Polski, koncentrujący się przede wszystkim na problematyce religijnej i opisujący, by przywołać słowa poety, przygody dzielnego, niezależnego ducha, wycofanego w swoją wewnętrzną fortecę kontemplacji. Jej sposób pisania, nieco archaiczny i ocierający się o grafomanię, jest dla Miłosza realizacją języka wrażliwości uniwersalnej, który przeciwstawia „modnemu i pustemu nowatorstwu”, jakim przesiąknięty jest współczesny język wrażliwości.
Redaktor tomu Joanna Gromek stwierdza, że lektura tekstów powstałych w ciągu ostatniego dziesięciolecia pozwala docenić geniusz ich autora. Z formułą taką trudno się nie zgodzić, choć wydaje się, że lepiej brzmi ona w odniesieniu do utworów artystycznych pisanych przez Miłosza w ostatniej dekadzie jego życia. Natomiast powstające na jej marginesie teksty publicystyczne stanowią interesujący autokomentarz poety do własnych dzieł oraz kontynuację rozważań nad tematami, które znajdowały się od dawna w centrum jego zainteresowań; wyłania się z nich również projekt nowego odczytania literatury polskiej wykraczający daleko poza doraźne motywacje społeczne i polityczne.
Czesław Miłosz: O podróżach w czasie. Wybór i opracowanie Joanna Gromek. Wydawnictwo Znak, Kraków 2004, ss. 282.