Modernista w świecie „Po”
Adieu Jana Grzegorczyka, mimo aktualności swego kontekstu, jest książką spoza aktualnego czasu artystycznego. Miłośnika literatury musi uderzyć ostentacyjne lekceważenie przez autora literackich walorów swego tekstu. Dokąd autorowi się śpieszy? – można by zapytać. Przypominają się przy tej okazji słowa Karola Ludwika Konińskiego o Janie Wiktorze, który według krytyka zbyt był niecierpliwy, bo ważniejsze od literackich wartości dzieła było dlań zaangażowanie w rzeczywistość, którą opisywał. Są literaci, dla których literatura jest wszystkim – jedynym ich życiem – pisał Koniński – którzy mają czas na rafinady intelektualne i formalne; dla Wiktora literatura jest tylko narzędziem, sposobem, środkiem. To jest jego siła i jego wyższość w dziedzinie, która jest niezmiernie bliższa istoty Rzeczywistości niźli zbiory wszelkie zdań napisanych na papierze; ale zarazem jest to jego słabością w dziedzinie literackiej. Jak to mówią Francuzi? Defaut de vertu: wada cnoty. Grzegorczyk jest w tym sensie następcą Wiktora.
Można by Grzegorczyka w świetle oceny czysto artystycznej ostatecznie pogrążyć uwagą arcybiskupa lubelskiego, który określił tę książkę jako sercem pisany tekst. Notabene o Wiktorze Konińskim powiedział coś bardzo podobnego, nazywając go chodzącym po Polsce sercem. Utracona niewinność, a za nią prosty wstyd, nakazywałyby zatem o książce Grzegorczyka w piśmie literacko-artystycznym zamilczeć. A jednak poważę się na taką „nieprzyzwoitość”. Bo jeśli nie jest celowa ta jego anachroniczność, jeśli nie celowe igranie z kiczem, to trzeba by na tym te uwagi zakończyć. Mam jednak niejasne podejrzenie, że to wszystko jest w pełni świadome.
Istnieje oczywiście pokusa, by się zirytować literacką nonszalancją autora Adieu. I tu właśnie Grzegorczyk Cię ma, drogi czytelniku lektur wysokich, słuchaczu Bacha. W Bachu jest doskonałość formy i precyzja wyrazu. Grzegorczyk jest surowy, jak przaśna jest otaczająca nas rzeczywistość. Nie da Ci satysfakcji melomana, będzie łamał nuty i zawodził jak na wiejskim weselu w remizji. Jak niektórzy moderniści w „chłopomanii” znajdowali jedyny sposób na kontakt z rzeczywistością, tak Grzegorczyk analogiczną „księżomanię” uprawia. Pisze z nieukrywaną czasem tendencją, tworzy opis świata grubą i niestaranną linią. A w centrum tego świata – rozterki wikarego-katechety, obraz proboszcza z wiejskiej parafii, meandry kurialnych karier…Wszystko to na tle losów głównego bohatera – księdza-intelektualisty. Tak formuła, jak fabuła – mało więc zachęcają, by tę książkę wziąć do ręki, chyba że pod wpływem prostej ciekawości – dla poznania świata mało znanego szerszej publiczności.
Książki Grzegorczyka nie sposób jednak nie zauważyć. Nie można udać, że ta książka nie istnieje.Gdy ktoś mówi, że zna sens i w imieniu tego sensu tworzy literaturę, milczenie jest oznaką bezradności. Bo Grzegorczykowi trzeba by było odpowiedzieć, że jego sens jest fałszywy, że jego prawda jest złudzeniem albo choćby tylko pokiwać głową nad naiwnością twórcy. Wobec Adieu jednak nie sposób zaprotestować. Taki protest w świecie, w którym wciąż toczy się walka między fundamentalizmem i modernizmem religijnym, ustawi każdego protestującego w szrankach rodziny Radia Maryja.
Pomyli się jednak ten, kto uzna, że to jedyny powód, by nie spierać się z sensem książki Grzegorczyka. Otóż na jej sens i na jej prawdę odpowiedzieć można tylko postmodernistycznym rozłożeniem rąk. Nie – zaprzeczeniem. Zaprzeczenie zakłada znajomość innego sensu. Naśmiewać się z Grzegorczykowego przekonania o ładzie świata, o koniecznej wierności sobie, nakazie życiowej uczciwości, potrzebie miłości bliźniego? Dziś można się najwyżej zdziwić w spotkaniu z takimi przekonaniami. Tak zdziwić, że tylko zamilknąć. Grzegorczyk bowiem korzysta, jak umie, z prawa do wolności tworzenia i bezwstydnie przeczy intelektualnym modom.
Takie świadome demodee jest jednak rodzajem sprzeciwu, który pozwala Grzegorczyka w pełni zaakceptować. A nawet polubić. I uznać, że jest potrzebny. Gdy inni już w żadną prawdę nie wierzą, on wierzy i z taką wiarą tworzy literaturę. Gdy inni się wstydzą prostej tęsknoty za ładem, ten się nie wstydzi i pisze o świecie, w którym jest sens. Gdy mało kto wierzy w obowiązki i w moralność w ogóle, on przedstawia świat, w którym niektórzy są po prostu uczciwi i wiarygodni.
Grzegorczyk pisze tak, żeby jego misja była widoczna. Z tezą jasną, żeby zachwyt nad psychologiczną głębią rysunku bohaterów nie przysłonił etycznego wymiaru działań tychże oraz racji w sporze o istnienie świata. Czasem znajdzie się w tej książce całkiem mocny błysk literackiej psychologii, chociaż rychło się go traci z oczu, bo ginie w natłoku politycznych aktualiów i społecznych obserwacji rodem z telewizyjnego serialu.
Coś jest jednak autentycznie świętego w pisaniu Grzegorczyka i nawet jeśli nie ma już dla nas żadnej świętości, to chyba i nie ma żadnego motywu, by z taką świętością walczyć. Bo widać też, że się jej tknąć w istocie nie da. Nic z fundamentalizmu, nic z zabobonu, nic z dewocji. Nawet zmilczeć z pogardą nie można, bo nie trzeba być intelektualistą, by zrozumieć, że każdy, kto pogardą chciałby w Grzegorczyka uderzyć, ten sam się na nią skazuje. Oto wobec tego przejawu świętości w naszym nieświętym świecie przychodzi Jan Grzegorczyk i mówi – jest świętość i ja o niej piszę. I w tym pisaniu o świętości jest przekonujący. Od tego zresztą są inni eksperci, ale z pewnością wiele mieści się w nim przenikliwej analizy i niekłamanej wrażliwości. Jego literacka teologia jest zwyczajnie żywa, czasem nawet niezbyt bliska katolickiej poprawności ukrywania prawdy niewygodnej oraz rytualnej prezentacji świetlanych pozorów. W swej wizji Kościoła i człowieka jest zarazem autor Adieu poszukujący i niepewny wcale postaci tego, czego szuka – tu nie mówi, że wie. Tu jest odważny i otwarty – nic go nie jest w stanie zdziwić, ale czuje się, że ma śmiałość myśli niezależnej od zwyczaju i nakazu. Tu jest chrześcijański w najlepszym modernistycznym sensie, tu wraca do źródeł, tu otwiera się na nowoczesność. I nie traci przy tym swej religijności, swego sensu, którym jest wiara w transcendencję i w wartości obiektywnie istniejące, chociaż ani definicji Boga, ani recepty na zbawienie Grzegorczyk nie podaje. W najlepszym rodzaju jest to więc literatura religijna i w najlepszym religijnym sensie modernistyczna – misja bez gotowych pouczeń, zachęta, ale nie namowa, światło, ale nie oświecanie. Grzegorczyk to pisarz z misją, którą niewspółcześnie literacko, ale współcześnie religijnie traktuje. Ale jeśli to już wiadomo, to jasne się staje, że takiej misji współcześnie literacko się zrealizować nie da. Literatura dziś misji nie ma.
Wydaje się, że Grzegorczykowi nie zależy na intelektualistach, na profesjonalnych krytykach i znawcach literatury. To jednak zapewne pozór i rodzaj prowokacji. Autor Adieu wskazuje na sprawy ważniejsze niż schlebianie literackim modom. I zdaje się mówić, że jeśli odrzuci się jego literaturę z powodu jej estetycznej anachroniczności, to obnaży się jedynie swą małostkowość. Grzegorczyk przypomina, że literatura jest także narzędziem przekazywania sensu. Adieu jest całkiem porządnym narzędziem tego rodzaju – książką pełną pasji i zaangażowania, mimo iż niecierpliwą i niedoskonałą z punktu widzenia jej czysto literackich walorów.
Jan Grzegorczyk: Adieu. Przypadki księdza Grosera. Wydawnictwo Polskiej Prowincji Dominikanów „W drodze”, Poznań 2003, ss. 281, nlb 5.