Nowa proza Kuczoka
Z ust krytyków dochodzi nieustanne narzekanie, że w prozie polskiej ostatnich lat nic się nie dzieje. Że pustka, że bezładna gadanina, nic godnego uwagi, silenie się na oryginalność. Czy Opowieści słychane Wojciecha Kuczoka są w stanie obronić się przed tego typu zarzutami? O młodym krakowskim poecie (w swojej biografii wyraźnie podkreśla, że „nie mieszka w Warszawie”) już słyszano, o prozaiku – jeszcze nie. Kuczok zadebiutował w 1996 roku tomikiem poezji Opowieści samowite, dwa lata później opublikował Larmo, a teraz „obdarowuje” nas prozą. Ciekawa droga artystyczna. Czyżby jakaś nagła potrzeba kreatywnego ducha? A może pewnego dnia poeta stwierdził, że zbyt hermetyczna forma nie jest w stanie zawrzeć wszystkiego? Pytania tego rodzaju można by mnożyć, ale… po co? Rzecz w tym, że każde opowiadanie niewielkiego zbiorku (raptem 69 stron!) nosi ślady „poetyckiego zacięcia” autora.
Osiem krótkich utworów plus dziewiąty, zamieszczony w aneksie, nie stanowią zwartej całości. Czytelnik może zatem bezkarnie zignorować kolejność i wybrać to, na co ma ochotę w danej chwili.
Każda opowieść koncentruje się wokół jednego bohatera. Różni to ludzie – młodzi, starzy, kobiety, mężczyźni. Kuczok nie ma ulubionego „typu”. Interesuje go po prostu człowiek.
To bohater decyduje, ile zobaczymy, czego się o nim dowiemy. To on „zapisuje” swoje wrażenia. Może nawet nie zapisuje, tylko nagrywa. Już sam tytuł Opowieści słychane sugeruje, że zamieszczone tu historie były wcześniej wypowiedziane głośno, ze zostały usłyszane, a dopiero potem utrwalone na papierze.
Człowiek, który mówi u Kuczoka nie jest niczego pewien, gubi się w gąszczu wątpliwości, nierozwikłanych zagadek. Gdzieś za tym „szalonym słowotokiem” ukrywa się drugie „ja”, niekoniecznie uświadomione, jakiś „wewnętrzny sekret”, bez którego nasze bycie staje się niepełne, nieprawdziwe. W niektórych opowiadaniach celowo została wykorzystana narracja w drugiej osobie. „Rozpłakałeś się węchem”, „i ta potrzeba cię naszła spóźniona”, „Ach, czemuż zaniechałeś – zobacz, że w tobie tkwi coś, z czego być może nie zdajesz sobie sprawy!” Autor zmusza nas do podjęcia próby „przejrzenia się w sobie”. Zaskoczenie? Może nawet przerażenie? Człowiek dla siebie – istota obca, niezrozumiała.
Sam Kuczok nie ucieka przed wyzwaniem rzuconym innym, ale się maskuje. „Opowieść słychaną z siebie” umieszcza w aneksie (uzupełnienie? czytelniku nie zważaj na to?), dodatkowo opatrując ją mianem apokryfu. A więc sugestia, że tekst został znaleziony w szafie, że ja – autor nie mam z nim nic wspólnego.
W każdym z nas czai się choćby odrobina szaleństwa; tęsknota, a jednocześnie strach za czymś niepojętym, niezgłębionym. Równocześnie wciąż zadajemy sobie pytania, poszukując sensu, jakichś wyższych sankcji dla uzasadnienia naszego istnienia. A może tak jak Kuczok lepiej po prostu zaakceptować ten Chaos w nas i wokół nas, nie starając się go zrozumieć:
i sam już nie wiem, kto winien,
z czyjej to wszystko przyczyny
z mojej, kleszcza, czy dziewczyny.
Wojciech Kuczok: Opowieści słychane, Wyd. Zielona Sowa, Kraków 1999, Biblioteka Studium.