Monika
Monika była studentką pierwszego roku. Trzykrotnie próbowała zdać egzamin z historii Europy Wschodniej. Pamiętam wszystkie trzy nieudane próby. Nietrudno było je zapamiętać, podobnie jak i ją samą. Barwna postać, niepowtarzalna, jakby z jakiejś komedii. Przerastała swym sposobem bycia najśmielsze wyobrażenia. Przychodziła regularnie na wykłady. Wydekoltowana, w króciutkich spódniczkach, demonstrowała jak na pokazie piękności swe zgrabne nogi. Rubens bez wątpienia byłby nią zachwycony. Wszystko miała w nadmiarze: włosy, biust i wagę. Okaz zdrowia i witalności. Była w pełnej krasie młodzieńczej urody. W auli siadała zwykle w pierwszym rzędzie. Sprawiała wrażenie, że słucha z ogromnym zainteresowaniem, ale w przeciwieństwie do swych koleżanek i kolegów z pierwszego roku, którzy starannie robili notatki i byli gotowi zanotować nawet moje kaszlnięcie, Monika nigdy nic nie notowała. Zjawiła się na egzaminie jako jedna z ostatnich. Pewnym krokiem weszła do auli i przedstawiła się członkom komisji egzaminacyjnej (we Włoszech każdy egzamin jest komisyjny i musi być obecnych trzech profesorów, a w czasie egzaminu magisterskiego aż jedenastu). Z wdziękiem poruszała małym wachlarzem z drewna sandałowego, chłodząc twarz i biust odkryty w górnych częściach. Czerwiec owego roku był wyjątkowo upalny.
Zadałem pierwsze pytanie. Milczenie. Po chwili stawiam drugie. Też milczenie. Bez jakiegokolwiek zakłopotania panna wodzi po członkach komisji pięknymi oczami i najspokojniej w świecie uśmiecha się. Zadaję trzecie pytanie. Żadnej odpowiedzi. Cisza. Nie wydusiła z siebie ani słowa. Pytam:
– Czy przeczytała pani książki podane w programie studiów?
– Przekartkowałam niektóre pozycje. Myślałam, że na egzamin wystarczy znajomość treści wykładów.
– Może zapamiętała pani jakiś temat z przekartkowanych lektur?
– Nie. Przejrzałam je pobieżnie. Niczego nie zapamiętałam.
Brnę dalej, z nadzieją, że jednak panna coś wie.
– Skoro zdecydowała się pani wprowadzić do swego programu studiów historię Europy Wschodniej, to zapewne interesuje się pani jakimś zagadnieniem?
– Historię Europy Wschodniej wprowadziłam do mego planu studiów przez przypadek. Poradziła mi tak zrobić moja koleżanka Tekla. Nie interesuję się żadnym tematem.
– Jak to żadnym?
– Żadnym, ponieważ mnie w ogóle nic nie interesuje poza znalezieniem męża.
Ostatnia odpowiedź rozbawiła nie tylko studentów przysłuchujących się egzaminowi, ale również członków komisji, nie wyłączając mnie. Nie dałem jednak tego po sobie poznać i z trudem zachowałem powagę. Nieczęsto
można spotkać na egzaminie kogoś tak nieprzygotowanego jak Monika i odpowiadającego z obezwładniającą szczerością. Dziewczyna nie była ani przez chwilę zakłopotana, zawstydzona. W sposób jak najbardziej naturalny pożegnała się z członkami komisji i wyszła z auli.
Kilka dni później zjawiła się w godzinach przyjęć studentów. Rozradowana, kwitnąca zdrowiem, także i tym razem starannie, ale skąpo ubrana, z nieodłącznym wachlarzem. Poprosiła o program specjalny dotyczący sytuacji Kościoła katolickiego w państwach bloku wschodniego ze szczególnym uwzględnieniem Węgierskiej Republiki Ludowej. Skrzętnie zanotowała informacje bibliograficzne, obiecując, że do następnego egzaminu przeczyta wszystkie pozycje, a nie tylko je przejrzy. Nie przestając się wachlować, kontynuowała:
– Moja przyjaciółka Tekla mi poradziła, żebym do egzaminu przygotowała program specjalny i doradziła także wybór tematu. Mnie osobiście sprawy Kościoła nie interesują, ale spróbuję coś na ten temat poczytać. Ja znalazłam się na uniwersytecie przez przypadek. Opowiadam o tym wszystkim, żeby się przed panem choć trochę usprawiedliwić. Po egzaminie maturalnym nie zamierzałam pójść na studia. Zmorą dla mnie była matematyka, filozofia, łacina. Jeszcze teraz śnią mi się funkcje, sinusoidy, delty, pierwiastki i sen z oczu spędza accusativus cum infinitivo, futurum exactum, straszne „ut” comparativum, concessivum, consecutifiu, finale czy jeszcze jakieś tam. Mnie naprawdę czytanie, studiowanie nie interesowało i nie interesuje mnie także i teraz. Chcę mieć męża, dzieci, gotować, a nie grzebać się w książkach. Już liceum było dla mnie mitręgą, wielką stratą czasu. Skończyłam je tylko dlatego, że uparli się rodzice, żebym chodziła do szkoły. Po maturze pomagałam trochę mamie w domu, robiłam to bardzo chętnie, i w gospodarstwie. Tak miało być przez kilka miesięcy. Było postanowione bowiem przez rodziców, że wkrótce wyjdę za mąż za Emanuela, syna naszego sąsiada, ale na kilka tygodni przed ślubem jego ojciec zdecydował, że synalek ożeni się z córką jego kolegi z wojska, która niespodziewanie dostała w spadku 20 hektarów sadu. W ten sposób ja zostałam na lodzie. Matka i babka nie pozwalały mi wychodzić poza ogród. Poza tym pilnowały mnie dwie ciotki, mieszkające u nas jako rezydentki, jedna wdowa, druga stara panna. Straszna nuda! Nie było nawet z kim porozmawiać. To pilnowanie miało mnie uchronić przed straceniem dziewictwa! U nas to ciągle ważna sprawa. Jedyną rozrywką było niedzielne chodzenie na msze, a wieczorem w pozostałe dni tygodnia na nabożeństwa. Ciotki może to w jakiś sposób bawiło, mnie nie. Pewnego razu przyszła mnie odwiedzić Tekla, moja koleżanka z liceum, i mówi mi: – Ty nie bądź głupia! Nie ma sensu siedzieć w domu i użerać się ze starymi. Powiedz – poradziła mi – że chcesz studiować na uniwersytecie. Nie będą mogli ci odmówić. Będziesz mogła przez wszystkie dni tygodnia wychodzić z domu na wykłady, ćwiczenia, konferencje. – Tekla tak zrobiła w roku ubiegłym. Przekonała mnie. Powiedziałam w czasie kolacji, że idę na uniwersytet. Dziadek to się nawet ucieszył i przy kartach rozgłosił znajomym, że idę na studia. Obiecał, że zapisze mi trochę więcej ziemi niż innym. Nikt z naszej rodziny nie studiował na uniwersytecie. Ja jestem pierwsza.
– Zadowolona jest pani, że ma możliwość studiowania? – pytam.
– To prawda, że teraz mogę wychodzić z domu, kiedy chcę, nie jestem jednak zadowolona. Chodzę na niektóre wykłady, ale nie interesuje mnie, co na nich mówią. Nudzę się. Poznałam kilka dziewczyn, z którymi się chętnie spotykam. Chłopcy są raczej nieciekawi i nie spotkałam ani jednego kandydata
na mego ewentualnego męża. Wie pan, tu u nas na prowincji małżeństwo to dla dziewczyny jedyny sensowny sposób ucieczki z domu. Podoba mi się Stefan z trzeciego roku, ale jego interesuje wyłącznie piłka nożna i tylko o niej można z nim rozmawiać. Dałam mu kilka razy do zrozumienia, że mi się podoba, ale nie zmienił swego zachowania wobec mnie i nie dobiera się do mnie, na co bardzo liczyłam. Pomyślałam sobie, że może jest gejem, ale chyba nie. Geje dbają o siebie, na wydziale jest ich kilku, a Stefan jest brudas. Podoba mi się też Axel, Szwed, który na kilka miesięcy przyjechał do Włoch jako stypendysta w programie Erazmusa. Przystojny, ale straszliwy skąpiec. Nawet kawy mi nie postawił i zawsze muszę płacić za siebie, niekiedy płacę również za niego… Czuję się bardzo sama, opuszczona… Chciałam kilka razy porozmawiać z ojcem. Męczy mnie moja sytuacja. W ubiegłym tygodniu po obiedzie mówię do ojca przy kawie: Tato mam trochę kłopotów. Chciałam z tobą porozmawiać… A on: Dobrze córeczko! I bez słowa wyciąga portfel i daje mi 50 euro. Mówię: Tato… Jeszcze nie skończyłam, a on: – Dobrze, już dobrze! – i daje mi następne 50 euro.
To są rozmowy z ojcem o moich problemach. On jest przekonany, że wszystkie problemy da się rozwiązać przy pomocy pieniędzy. Być może jego problemy, ale nie moje. Z matką nie ma sensu rozmawiać, ponieważ obchodzi ją jedynie moje dziewictwo i zamążpójście.
Monika prawdopodobnie miała mi jeszcze wiele do powiedzenia. Przerwałem jednak jej potok słów. Czekali inni studenci na przyjęcie. Po kilku miesiącach zjawiła się na egzaminie w sesji zimowej. Nie była jednak i tym razem przygotowana. Coś niecoś wiedziała o kardynale Mindszentym, myliła go jednak z naszym Wyszyńskim. Nie miała zielonego pojęcia o najnowszej historii Węgier ani wydarzeniach w krajach bloku wschodniego po roku 1945. Po raz trzeci zjawiła się na egzaminie w sesji poprawkowej. Nie odpowiedziała sensownie na żadne pytanie. Mogłem jedynie stwierdzić, że przeczytała niektóre obowiązujące do egzaminu pozycje. Zapamiętała kilka nazwisk i wydarzeń, ale nie była w stanie powiedzieć o nich nawet kilku zdań. To, że oblała egzamin po raz trzeci, nie zrobiło na niej żadnego wrażenia. We Włoszech egzaminy można powtarzać bez końca, praktycznie aż do skutku.
Monikę prawie codziennie widywałem na wydziale. Pozdrawiała mnie zawsze z wylewną serdecznością. Kilka razy spotkałem ją w barze w towarzystwie wysokiego blondyna, pewnie Szweda, o którym mi opowiadała. Ostatni raz spotkałem ją w księgarni uniwersyteckiej. Chwilę rozmawialiśmy. Powiedziała mi, że Szwed za nią lata i skłonny byłby się z nią ożenić, ale nie bierze pod uwagę jego kandydatury na męża.
– On chętnie zostałby we Włoszech i umyślił sobie nawet, że po ślubie zamieszkalibyśmy u rodziców. Kilka razy zaprosiłam go do domu na niedzielny obiad. Bardzo mu się podoba nasze miasteczko. Był zachwycony naszym ogromnym domem. Pewnie już się widzi jego mieszkańcem, a może i gospodarzem. To są jego plany, nie moje. Już dawno podjęłam decyzję: po ślubie muszę mieszkać daleko od mojej rodziny. Nie chcę przez całe życie być zadławiana ich dobrocią.
Było to moje ostatnie spotkanie z Moniką. Być może – myślałem – znalazła wreszcie odpowiedniego kandydata na męża i uwolniła się od konieczności uczęszczania na zajęcia uniwersyteckie.
Po wielu latach poznałem dalsze losy Moniki i to od niej samej. W któryś wtorek w godzinach przyjęć zjawiła się w moim gabinecie niezwykle elegancka kobieta, urodziwa, zadbana we wszystkich szczegółach: piękne
futro, kosztowna biżuteria, dyskretny makijaż, fantazyjny kapelusz, kolorowa apaszka zaprojektowana chyba przez Matisse’a. Nieczęsto się spotyka tak wykwintnie ubrane panie. Twarz jakby znajoma. – Któż to jest? – zastanawiałem się. Kobieta z zainteresowaniem rozglądała się po gabinecie.
– Nic się tu nie zmieniło. Może przybyło trochę książek! Pan profesor mnie nie poznaje i nie przypomina sobie. Jestem Monika Petrucciani Goldberg.
W jednej chwili przypomniałem sobie rozdekoltowaną pannę i jej kłopoty rodzinne.
– Ależ oczywiście, że pamiętam panią! Ileż to lat minęło, kiedy się widzieliśmy ostatni raz?
– Dwanaście, a może i trzynaście. Pan profesor zupełnie się nie zmienił. Taki sam jak przed laty.
– Uprzejma pani, ale proszę popatrzeć na moje włosy. Zupełnie osiwiałem.
– To dodaje panu jeszcze bardziej uroku. Bardzo się cieszę, że zastałam pana w katedrze. Na kilka dni przyjechałam załatwić sprawy spadkowe i pozwoliłam sobie złożyć panu wizytę.
– Bardzo się cieszę. Kilkakrotnie myślałem o pani przy różnych okazjach. Co pani teraz porabia? – spytałem szczerze zaciekawiony.
– Dwukrotnie wyszłam za mąż i dwukrotnie bez miłości. Po raz pierwszy za Axela, szwedzkiego stypendystę, którego poznałam na wydziale. Lubiłam go, podobał mi się. Miałam nadzieję, że z czasem go pokocham. W mojej ówczesnej sytuacji wyszłabym za byle kogo, żeby tylko uwolnić się od mojej rodziny. Po ślubie przenieśliśmy się do Sztokholmu, gdzie Axel dostał w Ministerstwie Spraw Zagranicznych bardzo intratną posadę. Przemęczyłam się w Szwecji trzy lata. Nie mogłam się przyzwyczaić do klimatu i tamtejszych zwyczajów, nie znałam języka, nie miałam przyjaciół ani znajomych. Już po kilku miesiącach pobytu w Sztokholmie zorientowałam się, że mego męża interesowała wyłącznie kariera. Po trzech latach przenieśliśmy się do Brukseli. Axel dostał eksponowane stanowisko w jednym z urzędów Wspólnoty Europejskiej. Prowadziliśmy bardzo aktywne życie towarzyskie, ale czułam się bardzo samotna. Moje małżeństwo istniało jedynie na papierze. On miał swoje życie, ja swoje. Nie przeszkadzaliśmy sobie wzajemnie. Miałam kilka krótkotrwałych historii, czy jak pan woli przygód, ale były to jedynie chwilowe zadurzenia i czułam po nich niesmak. Oficjalnie wszystko było OK! Nie zamierzaliśmy się rozwodzić.
– Czy ma pani dzieci?
– Niestety, nie mogę mieć dzieci. Jestem bezpłodna… W Brukseli mieliśmy mnóstwo znajomych, z którymi spotykaliśmy się bardzo często przy różnych okazjach. Na jednym z przyjęć poznaliśmy parę amerykańskich Żydów, Goldbergów, pracujących w biurze prasowym Wspólnoty. Dość szybko zaprzyjaźniliśmy się. Jakub bardzo mi się podobał i chętnie przebywałam w jego towarzystwie. Łączyło nas coś w rodzaju powinowactwa duchowego. Mój mąż natomiast był zachwycony Judytą. Na spotkaniach, i tych prywatnych, i tych oficjalnych, ja szukałem towarzystwa Jakuba, a Axel Judyty. Mieliśmy mnóstwo tematów do rozmów. Kiedyś na przyjęciu w zamkniętym gronie przyjaciół Jakub niby żartem powiedział do Axela, że biorąc pod uwagę sytuację, jaka się wytworzyła w naszych stosunkach, najlepiej byłoby zamienić się żonami. Wszyscy wybuchnęli śmiechem. Co za dziwaczna propozycja? Nie minął jednak nawet rok, jak zostałem żoną Jakuba, a Axel poślubił Judytę. Nie było żadnych trudności z uzyskaniem rozwodu Jakuba i Judyty w rabinacie oraz Axela i mojego w Kościele luterańskim. Moje nowe małżeństwo jest chyba udane, choć trochę nudne. Jakub jest niezwykle inteligentny, mądry, dba o mnie. Nie mamy żadnych problemów ekonomicznych. Wzajemnie się szanujemy. Nie czuję się jednak i w tym małżeństwie zrealizowana. Być może, kiedy byłam bardzo młoda, miałam zbyt wysokie mniemanie o małżeństwie i za bardzo je idealizowałam. W praktyce okazało się, przynajmniej w moim przypadku, że jest to kontrakt pomiędzy dwoma osobami, niekiedy udany, a najczęściej nieudany.
Rozmawiałem z Moniką jeszcze o wielu innych sprawach, naszych i niemal świata całego, przeskakując z tematu na temat. Miła, szczera rozmowa. Czas było się jednak pożegnać. Odprowadziłem Monikę do drzwi. Rozstaliśmy się bardzo serdecznie, jak przyjaciele. Objęła mnie i ucałowała w oba policzki mówiąc: „Panie profesorze, minęliśmy się trochę w czasie. Pan urodził się za wcześnie, ja za późno. Powinnam za mąż wyjść za pana, a nie szukać małżonka wśród Szwedów i amerykańskich Żydów”.
Ottone (Elba), 18 czerwca – Florencja, 26 lipca 2014 r.
Wiersze są dostępne na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa 3.0 Polska (CC BY 3.0). Pewne prawa zastrzeżone na rzecz Jana Władysława Wosia oraz Wschodniej Fundacji Kultury „Akcent”. Utwór powstał w ramach programu współpracy z Polonia i Polakami za granicą w roku 2015. Zezwala się na dowolne wykorzystanie utworu, pod warunkiem zachowania ww. informacji, w tym informacji o stosowanej licencji, o posiadaczach praw oraz o programie współpracy z Polonią i Polakami za granicą. Treść licencji jest dostępna na stronie http://creativecommons.org/licenses/by/3.0/pl/