Rysunki Wacława Iwaniuka
Nawet miłośnicy twórczości Wacława Iwaniuka nie wiedzą na ogół, że niegdyś próbował on swoich sił również w dziedzinie sztuk plastycznych. Reprodukowane obok rysunki powierzył mi autor przed ośmioma laty. Ów gest był jednym z przejawów sympatii czy nawet przyjaźni, jaka w ostatnim dziesięcioleciu życia Poety łączyła go z redakcją „Akcentu” i z piszącym te słowa.
Redagując w 1989 r. kolejny tom „Akcentu” z serii zatytułowanej „Na pograniczu narodów i kultur” włączyliśmy doń kilka wierszy Wacława Iwaniuka, w tym świeżo zdjętą z maszyny do pisania Drogę. Jednocześnie zamówiliśmy u znawców współczesnej literatury, profesorów Jerzego Święcha i Janusza Kryszaka, obszerne szkice na temat liryki autora Nocnych rozmów. Ukazały się one w następnym numerze (3/1990) wraz z nowymi utworami ich bohatera, m.in. Wiosną 1990 opatrzoną symptomatycznym zakończeniem: (…) Unikałem historycznych scen / Dziś sam jestem historią.
Poeta, który nie szczędził „Akcentowi” komplementów w korespondencji, jaka się wówczas wywiązała, przyjął te publikacje bardzo serdecznie. Ustaliliśmy, że wiosną 1991 r. odwiedzi naszą redakcję, traktując ją jako swój lubelski, literacki „dom”. W kalendarzu zachowały się daty wizyt Iwaniuka w „Akcencie”: 12 III, 15 III, 21 III (tego dnia zorganizowaliśmy spotkanie z publicznością w Trybunale Koronnym), 22 III (wieczorem spotkanie w Muzeum im. J. Czechowicza), 29 III, 5 IV…
Jesienią 1991 r. wiedziałem już o kłopotach zdrowotnych poety, nie wiedziałem tylko, jak głębokie były skutki wylewu, którego doświadczył. Wkrótce dane mi było się o tym przekonać. Od lutego do kwietnia 1992 r. byłem w Nowym Jorku na stypendium Fundacji Kościuszkowskiej. Zadzwoniłem do Toronto, do domu Wacława Iwaniuka. Jego amerykański przyjaciel, który się chorym opiekował, z wahaniem przekazał mu słuchawkę, informując mnie, że nie łączy innych rozmów. Okazało się, że skutkiem wylewu była u pisarza tzw. afazja motoryczna – nie mógł poprawnie artykułować słów, mimo że rozumiał ich znaczenie. Kilka lat wcześniej miałem do czynienia z podobną sytuacją, gdy wypadkowi uległa jedna z najbliższych mi osób. Wiedziałem jak wielką rolę w usunięciu afazji odgrywają cierpliwe ćwiczenia i jak taką rozmowę prowadzić – Iwaniuk kończył ją wyraźnie podniesiony na duchu. Życzył sobie, bym dzwonił do Toronto jeszcze kilkakrotnie – za każdym razem rozmawialiśmy dłużej: stan jego zdrowia był coraz lepszy. Później udało mi się go również nakłonić do prowadzenia odręcznej korespondencji, co początkowo sprawiało mu wielką trudność, ale szybko zaczął czerpać radość z tego gestu samodzielności.
W numerze 3/1993 opublikowaliśmy tekst torontońskiego odczytu Marii Kuncewiczowej na temat Jana Lechonia, którego rękopis autorka zostawiła Iwaniukowi. Opracowania wymagała jeszcze interesująca korespondencja, jaką Kuncewiczowa i Iwaniuk prowadzili, szczególnie w połowie lat pięćdziesiątych. Miałem nadzieję, że uda się popracować nad tymi listami w czasie mojej następnej wizyty w Ameryce (na zaproszenia z Nowego Jorku i Chicago) w kwietniu 1994 r. Przyjechałem wtedy na kilka dni do Toronto, korzystając z gościny tamtejszego środowiska pisarskiego i oczywiście odwiedziłem Iwaniuka. Niestety, jego kondycja zdrowotna nie pozwalała na edytorskie analizowanie szczegółów korespondencji sprzed pół wieku. Ale wtedy właśnie, niesiony falą wspomnień, poeta wręczył mi rysunki, które dziś publikujemy. Opatrzył je następującym komentarzem:
W 1947 roku otrzymałem rozkaz (jako oficer Pierwszej Dywizji Pancernej) wyjazdu z brytyjskiej strefy okupacyjnej do Murnau. Miałem ewentualnie umożliwić wyjazd polskim oficerom do Anglii. Zabrałem tylko dwie osoby, jedną z nich był stary pułkownik. (Była tam olbrzymia biblioteka, która chyba wróciła do Polski.) Rysunki wykonałem po drodze – miejscowość Fulda leżała w amerykańskiej strefie okupacyjnej.
Nie mnie oceniać, jaka jest artystyczna wartość tych rysunków. Z pewnością są one interesującym świadectwem bogatej biografii wybitnego poety i dokumentem jego wszechstronnej wrażliwości.