„Moim lasem są ludzie…”
O języku Ryszarda Kapuścińskiego
W pisarstwie Ryszarda Kapuścińskiego dostrzec można dwa kierunki refleksji o języku. Pierwszy to demaskowanie – obecnych w ludzkim myśleniu i mowie – tendencji do tworzenia stereotypów. Drugi to odkrywanie bogactwa tkwiącego w języku, postrzeganym jako zbiór wyobrażeń o świecie i skarbiec wartości kulturowych. Obu tym zagadnieniom chciałabym poświęcić nieco uwagi.
Krytyczna i demaskatorska postawa Ryszarda Kapuścińskiego wobec języka jest konsekwencją przekonania, że mowa to dla myśli medium nieobojętne: będąc wyrażeniem, jest jednocześnie ograniczeniem, określa sposób przedstawiania rzeczywistości, a także jej interpretowania (Lapidarium V). Ograniczeniem szczególnie dotkliwym dla reportera jest obecność stereotypów, gdyż z racji zawodu ma on zarówno szansę, jak i swego rodzaju obowiązek ich zweryfikowania. Stereotypizacja dotyczy przede wszystkim grup etnicznych i rasowych, o czym Ryszard Kapuściński pisze w Lapidariach: W naszym myśleniu o kimś obcym, o innym, kategoria etniczna i nawet religijna mają pierwszeństwo przed kategorią socjologiczną. Powiemy przede wszystkim – Czarny, Arab, Włoch, a dopiero potem – chłop, inżynier, urzędnik… Warto zwrócić uwagę na ów znak równości między mówieniem i myśleniem. Tkwi w tym ogromne niebezpieczeństwo. Kategoryzacje językowe sugerować mogą, że podział ludzi według kryterium rasy czy religii i nieuchronnie nakładające się nań wartościowanie są jedynie właściwe i naturalne.
Wyrazistym przykładem, że można takim sugestiom nie ulegać, jest sposób nazywania mieszkańców Afryki w Hebanie. Autor już na początku książki daje wyraz refleksji metajęzykowej: Tylko w wielkim uproszczeniu, dla wygody, mówimy Afryka. W rzeczywistości, poza nazwą geograficzną, Afryka nie istnieje. Z wypowiedzi tej wynika, że Afryka i Afrykanie to w istocie nazwy kategorii wydzielonych arbitralnie, odsyłające do zjawisk niejednorodnych, czasem wcale do siebie niepodobnych. Przeczytawszy taką uwagę wstępną, odbiorca reportażu zaczyna zastanawiać się, jak można opowiedzieć o tamtym świecie i tamtych ludziach w sposób nieuproszczony. Ryszard Kapuściński czyni to na kilka sposobów. Jednym z nich jest mówienie o konkretnych rzeczach i wydarzeniach zamiast o Afryce jako takiej i o poszczególnych ludziach raczej niż o Afrykanach w ogóle. Przynajmniej „na powierzchni”, gdyż dola całej zbiorowości nierzadko ogniskuje się w losie jednostki. Godny odnotowania jest fakt, że reporter zasadniczo nie posługuje się nazwami, które wprowadzają wyraźne rozróżnienie na ludzi rasy czarnej i białej, choć do takiej klasyfikacji przyzwyczaił nas język. Nie stosuje wyrazu Murzyn, a wyrazu Czarny używa wyłącznie w kontekście rasizmu, czyli wówczas, kiedy nie można uniknąć nazwy rasowej. W kontekstach „neutralnych” zastępuje je słowami takimi jak np. miejscowi, tutejsi. W tych zabiegach o charakterze językowym uwidacznia się szacunek pisarza dla ludzi odmiennych kultur oraz przekonanie o wartościach tkwiących w tym, że jesteśmy rożni. Aby wyrazić to przekonanie w Lapidariach, słowa Inny i Drugi, użyte w znaczeniu 'drugi człowiek’ pisze autor wielką literą.
Lapidaria zawierają liczne fragmenty, w których rozważania o języku stają się punktem wyjścia refleksji o ludziach. Opowieści o słowach przybierają kształt minireportaży, bo też i fakty językowe bywają równie znamienne dla świata społecznego jak wydarzenia polityczne. Oto przykład: Kobieta na Harway Avenue (Brooklyn). Przeprowadza przez jezdnię dzieci idące do pobliskiej szkoły. Jej starannie skrojony mundur, biały pas, biała czapka z godłem, białe rękawiczki. Jej powaga, poczucie znaczenia swojej roli, pełnienia służby. […] Służbiści. W Polsce służbista to określenie pejoratywne. A tu – duma, że służy się sprawie, instytucji, państwu. Lektura tego fragmentu skłania do zastanowienia się nad przyczynami i konsekwencjami faktu, że w naszym języku wyraz oznaczający człowieka gorliwego i zaangażowanego w pełnieniu służby jest nacechowany negatywnie. Przyczyn tego, że w językowej aksjologii taka postawa opatrywana jest znakiem ujemnym, upatrywać można w historii politycznej. Pytanie o konsekwencje tej swoistej inercji językowej musi pozostać otwarte i takim zostawia je autor.
Ryszard Kapuściński zwraca też baczną uwagę na nieobecność niektórych słów w potocznej komunikacji i natrętną obecność innych. Zgodnie z założeniem, że za słowami kryją się wewnętrzne światy tych, którzy ich używają, uznaje on mowę codzienną za probierz stanu kultury społeczeństwa i wyznawanej przez nie hierarchii wartości: Honor, godność, uczciwość, sumienie, prawdomówność – kiedyż to ostatni raz usłyszałem te słowa wypowiedziane w moim kraju w jakiejś zwykłej, codziennej rozmowie? (Lapidarium V ). To spostrzeżenie jest niepokojące, gdyż każe podejrzewać, że usunięcie w cień słów ważnych i wielkich jest symptomem marginalizacji postaw, do których owe słowa odsyłają.
Wobec wyrazów będących nośnikami wartości autor potrafi też zachować krytyczny dystans i przybrać postawę obserwatora, co potwierdza następująca wypowiedź: Na ankietę – „Czy ludzie wierzą jeszcze w nadzieję?” odpowiedziałem: Zamiast słowa – nadzieja, wolałbym użyć słowo – szansa. Nadzieja jest czymś łagodnym, ciepłym, poczciwym, natomiast – szansa to określenie rzeczowe, konkretne, mierzalne. Można mieć w życiu nadzieję, ale nie mieć szansy, żeby coś osiągnąć i wtedy nadzieja okazuje się czymś złudnym, zawodnym. Są nawet sytuacje, w których słowo nadzieja może zabrzmieć ironicznie… (Lapidarium IV).
W pisarstwie Ryszarda Kapuścińskiego nawet użycie „słów maleńkich”, na pozór niewiele znaczących, może urastać do rangi ważnego problemu epistemologicznego i aksjologicznego, jak chociażby w tych uwagach o zastosowaniu spójników (Lapidarium V): Często spotykam w rozważaniach różnych autorów pytania przeciwstawne: „czy” – „czy”; „postęp czy regres”, „dobro czy zło”?, a przecież w wielu wypadkach to „czy” chciałoby się zastąpić przez „i” – „postęp i regres jednocześnie”, „dobro i zło jednocześnie” – takie „i” oddaje lepiej złożoność, wielostronność i wewnętrzną sprzeczność zjawisk. Konsekwencje tej pozornie drobnej zmiany językowej są ważkie. Autor dokonał tu bowiem konfrontacji dwu obrazów świata. W obrazie pierwszym mamy do czynienia z alternatywą wartości i antywartości – jej znakiem jest spójnik czy. W drugiej wizji – zdaniem autora prawdziwszej – czerń i biel nakładają się na siebie, przenikają.
Ciekawe i ważne są także spostrzeżenia na temat modnych wyrażeń będących częścią swoistego „dialektu nowoczesnego świata”. Jednym z nich jest globalna wioska. Kapuściński pisze: trudno o bardziej fałszywą metaforę. Bo istotą wioski jest przede wszystkim emocjonalna i krewniacka bliskość, wzajemnie oddawane ludzkie ciepło, intymna, osobnicza znajomość, wspólnota współobecności i współprzeżywania. Nie, nie żyjemy w globalnej wiosce, ale raczej w globalnej metropolii, na globalnym dworcu czy stacji, przez które przewala się „samotny tłum” […], tłum mijających się obojętnie, zapędzonych, znerwicowanych ludzi, którzy nie chcą się wzajemnie znać i zbliżyć (Lapidarium V). Autor wykazał, że już w samym wyrażeniu globalna wioska tkwi fałsz i niebezpieczeństwo mistyfikacji, gdyż znaczenia poszczególnych słów wchodzących w jego skład są sprzeczne z tym, co zwykliśmy nim określać. Jest ono zaskakująco podobne do wyrażeń stosowanych w dyskursie totalitarnej propagandy. Porównajmy je z innym wyrażeniem, które myli i bałamuci, a mianowicie rewolucją kulturalną. Cytuję: Rewolucja kulturalna powinna oznaczać postęp, rozkwit, światło w ciemnościach, a oznacza – zniszczenie, zaszczucie, triumf histerii i ciemnoty. Słowem, określenie to, zamiast aprobaty, budzi odrazę i lęk. Coraz bardziej dosłownie walka o przyszłość świata, o kształt przyszłej świadomości człowieka, rozegra się w sferze języka.
Tyle na temat zagrożeń płynących z bezkrytycznego korzystania z zasobów językowych. Drugi, nie mniej ważny nurt refleksji Ryszarda Kapuścińskiego nad ludzką mową stanowią rozważania o jej bogactwie: w niczym myśl, wyobraźnia ludzka nie przejawiły tyle inwencji, co w wynajdywaniu języków. Tysiące języków i gramatyk, miliony słów. Języki, które rodziły się i ginęły, które ciągle rodzą się i nadal giną. Jak się wydaje, autor nie miał na myśli wyłącznie języków etnicznych, zwłaszcza że w Lapidarium III, z którego pochodzi przytoczona wypowiedź, zaraz po niej następują takie oto zdania: Nie można tego samego dnia pisać o malarstwie, biologii molekularnej, poezji, etnometodologii, bo po prostu nie można co godzinę zmieniać języka. Mówi się – poliglota to ten, który zna kilka różnych języków. Okazuje się, że trzeba dziś być poliglotą w obrębie własnego, ojczystego języka!
Dla osoby chcącej przekazać swoje sądy i opinie, wielość kodów, które stworzył człowiek, może okazać się kłopotliwa. Jeśli jednak potraktuje się język nie jako narzędzie komunikowania, lecz jako obiekt obserwacji, okaże się wówczas, że może on być równie ciekawy, egzotyczny i inspirujący jak dalekie kultury. Takie przekonanie zdaje się żywić Ryszard Kapuściński, który przygotowania do wyprawy na Polesie – w strony rodzinne – zaczyna od ułożenia zestawu słów właściwych tamtemu światu. Cytuję: Najpierw słownik: Łęgi – podmokła trawa, najczęściej w dolinach rzek […] błonia obrzeżone zaroślami wikliny. Rozłożyste, zielone łęgi. Łoza – krzew z rodziny wierzbowatych. Z prętów łozy plotą kosze. […] Rzeczka ginie w kępach łozin i olch. Nadrzeczna łozina. Błota zarosłe łoziną. Osoka – na stawach, jeziorkach, w nieruchomych odnogach pływa rzęsa, żabiściek, osoka – roślina o długich, ząbkowanych liściach. Brzegi jezior porasta trzcina, tatarak, osoka, tatarskie ziele, skrzyp (Lapidarium IV). Kiedy przepisywałam ten fragment, słownik komputerowy wykazywał brak wielu wyrazów w swoich zasobach. Utwierdziło mnie to w przekonaniu, które zapewne jest także udziałem autora, że świat poleskich bagien i ludzi żyjących w ich pobliżu odchodzi w przeszłość. Wraz z nim giną słowa, wychodzą z użycia, zostają jako relikty w słownikach współczesnej polszczyzny (tych obszerniejszych niż komputerowy) i w pamięci najstarszego pokolenia, by po jakimś czasie zupełnie zniknąć z zasobów żywej mowy i przenieść się do leksykonów polszczyzny wieków minionych, gdzie zaglądają nieliczni.
Słowa dawne mają dla autora szczególne znaczenie jako tworzywo zabiegów stylizacyjnych. Stylizacje pełnią jednak dosyć nietypową funkcję. Na przykład w Cesarzu relacja o wydarzeniach z lat siedemdziesiątych XX wieku została ukształtowania w polszczyźnie niewspółczesnej. Rozmówcy Ryszarda Kapuścińskiego, ludzie z najbliższego otoczenia Hajle Selasje, mówią o swoim świecie za pomocą słów wydobytych z archiwów naszej mowy. Czytamy o pałacowych splendorach, cesarskich faworytach i potwarcach napełniających goryczą serce monarchy, o tym, jak w godzinie kasy szła szarża na szkatułę, aż wreszcie złośliwy czerw zalągł się w zdrowym i soczystym owocu […] cesarstwa. W Lapidariach autor wyjaśnia motywy takiego zastosowania środków językowych: Gdy pisałem Cesarza, chciałem zdefiniować władzę autorytarną. Ten rodzaj władzy ma w sobie coś anachronicznego, feudalnego. Aby wyrazić anachroniczność przedmiotu, musiałem stworzyć wrażenie czegoś pradawnego, nieskończenie przestarzałego. Z podobnym dostosowaniem tworzywa do tematu mamy do czynienia w Imperium, gdzie autor użył długich zdań po to, by opisać rozległość rosyjskiego krajobrazu. I zapewne to nie przypadek, że Ryszard Kapuściński wydaje ostatnio Lapidaria – zbiory fragmentów i całostek, które w zasadzie łączy tylko jedno – wszystkie odnoszą się do rzeczywistości humanistycznej – a poza tym cechuje je ogromna różnorodność. Przypuszczalnie tylko taką formę, heterogeniczną, wielostylową, odznaczającą się zmiennością punktów widzenia i nieobecnością autora-przewodnika, uznał za wystarczająco pojemną, by oddać stopień skomplikowania naszego współczesnego świata.
Najlepszym podsumowaniem tych rozważań mogłoby być takie oto wyznanie Ryszarda Kapuścińskiego (Lapidaria): Mając do wyboru piękny i pusty las albo małą, zatłoczoną kawiarenkę – wybieram kawiarenkę. Może dlatego, że dla mnie muzyką inspirującą jest ludzka mowa, a nie szum strumyka czy drzew. Moim lasem są ludzie. Lektura jego książek pozwala przekonać się, że w obcowaniu z ową muzyką kryje się głęboki sens, będący dla autora czymś więcej niż tylko gromadzeniem i poznawaniem własności tworzywa. Niejednokrotnie – w sposób pośredni lub bezpośredni – daje on wyraz przekonaniu, że to, jak ludzie mówią, jest odzwierciedleniem rzeczywistości społecznej, w której żyją, oraz ich wewnętrznego, psychicznego mikrokosmosu. W oba te światy reporter stara się wniknąć i zrozumieć je na wszelkie sposoby, także przez refleksję nad znaczeniem i użyciem słów.
Tekst ten wygłoszony został w czasie uroczystości wręczenia Ryszardowi Kapuścińskiemu Nagrody Wschodniej Fundacji Kultury „Akcent” (20 lutego 2003 r., Trybunał Koronny w Lublinie).