Paweł Anaszkiewicz – polski rzeźbiarz w Meksyku
Paweł Anaszkiewicz, to imię i nazwisko polskiego rzeźbiarza, od blisko dwudziestu lat mieszkającego i tworzącego w Meksyku. Prawie w ogóle nieznany w Polsce (o jego istnieniu wiedzą jedynie nieliczni specjaliści i znawcy rzeźby w metalu), na przekór wszystkim i wszystkiemu robi międzynarodową karierę z dala od ojczystego kraju.
Urodzony w Gdyni (w 1950 roku), skąd wyjechał już jako człowiek trzydziestoletni, absolwent Politechniki Gdańskiej, gdzie studiował elektronikę, specjalizacja hydroakustyka (dyplom magisterski w 1975 roku), zupełnie ze sztuką nie związany i wydawać by się mogło w pełni ukształtowany, świadomy swych celów reprezentant inteligencji technicznej. Do USA wyjechał na początku 1980 roku, w celu rozwinięcia rozprawy doktorskiej i kontynuowania współpracy z prof. Samem Bledsone z Uniwersytetu Washington w Seattle, z którym zetknął się w 1977 roku podczas rejsu badawczego na statku „Profesor Siedlecki” na Pacyfiku u wybrzeży Stanów Zjednoczonych i Kanady. Względy polityczne zadecydowały, że po kilku miesiącach udanych badań plany te nie mogły być kontynuowane. Na szczęście wkrótce potem Uniwersytet w Stanford w Kalifornii zaproponował mu pracę naukowo-badawczą w bazie Palmer na Antarktydzie (od grudnia 1981 do marca 1983), gdzie jako kierownik laboratorium prowadził badania górnych warstw atmosfery przy pomocy fal elektromagnetycznych bardzo niskiej częstotliwości, co przyniosło mu w konsekwencji nie tylko uznanie stosownych władz i medal NSF of USA (Narodowej Fundacji Naukowej Stanów Zjednoczonych), ale także niezależność finansową przez dłuższy czas.
Gdy kariera naukowa i stabilna rzeczywistość coraz realniej zaczęły wypełniać uporządkowane – jak by się mogło wydawać – życie Pawła Anaszkiewicza, dała o sobie znać jego niespokojna, skłonna do zmian i zaskakujących zwrotów natura. Polak rezygnuje z dotychczasowej pracy, ale wiedząc doskonale jak wygląda sytuacja polityczna w kraju oraz nie mając do kogo wracać, postanawia pozostać na Zachodzie. W grudniu 1983 roku wyjeżdża do Meksyku, aby podjąć tym razem… studia artystyczne (sic!). Bez wątpienia w podjęciu tej niespodziewanej i pozornie szalonej decyzji pomocny okazał się wcześniejszy kontakt z prof. malarstwa Praczukowskim, Amerykaninem polskiego pochodzenia (w trzecim pokoleniu), z którym Paweł Anaszkiewicz zetknął się podczas swoich studiów doktoranckich. Fakultatywny udział w prowadzonych przez niego wieczornych sesjach rysunkowych (wybranych, ponieważ miał poczucie, że w Stanach można prawie wszystko) zaraził przyszłego rzeźbiarza autentycznym entuzjazmem i energią. Oceniając tamte wydarzenia po latach stwierdził, że ten nie mówiący już po polsku syn emigrantów znad Wisły był jego najpoważniejszym nauczycielem – mentorem.
Tak więc zainteresowania sztuką jako taką i pewna – ciągle jeszcze skromna – wiedza teoretyczno-praktyczna powodują, że Paweł Anaszkiewicz wyjeżdża do spalonego słońcem Meksyku, kraju pełnego kontrastów i niespodzianek, a zarazem kraju o całkowicie odrębnej kulturze i tradycji. Od samego początku dokładnie wie co chce robić, dlatego przez rok uczy się warsztatu rzeźbiarza w pracowni Lothara Kestenbauma, niemieckiego artysty, który po studiach w powojennych Niemczech, w latach pięćdziesiątych osiadł w Meksyku w San Miguel de Allende. Ponieważ udział w odlewaniu jego rzeźb i wykonane kilku prac o charakterze ćwiczeniowym nie satysfakcjonowały Pawła Anaszkiewicza w pełni, podejmuje – w latach 1985-1988 – dalsze studia w Narodowej Wyższej Szkole Malarstwa, Rzeźby i Grafiki „La Esmeralda” w Mexico D. F.
Także i tym razem wydarzenia toczą się błyskawicznie. Natychmiast po zakończeniu studiów w „La Esmeralda”- jeszcze w 1988 roku – Paweł Anaszkiewicz bierze udział w pierwszej wystawie zbiorowej (Triennal of Sculpture, National Auditorium Gallery, Mexico City). Zaledwie cztery lata później – w grudniu 1992 roku – ma miejsce pierwsza wystawa indywidualna artysty w „Expositum” Gallery, jednej z czołowych galerii Mexico City, a w okresie lipiec-sierpień 1993 roku pierwsza – i jak dotychczas jedyna – wystawa indywidualna Pawła Anaszkiewicza w Polsce, w Galerii Rzeźby Stołecznego Biura Wystaw Artystycznych w Warszawie.
Dekada lat dziewięćdziesiątych to okres bardzo dużej aktywności twórczej i wystawienniczej Pawła Anaszkiewicza, to czas kiedy z poszukującego swego miejsca na ziemi Polaka w średnim wieku, z wyższym wykształceniem technicznym i dobrze rozpoczętą karierą naukową, staje się interesującym rzeźbiarzem mającym coś ważnego i ciekawego do powiedzenia publiczności i krytykom, a także samemu sobie. W rezultacie organizuje dwie – już wzmiankowane wyżej – wystawy indywidualne oraz bierze udział w kilkunastu wystawach zbiorowych (w Meksyku i USA), z których zwraca uwagę uczestnictwo w ważnym pokazie pt.: 12 escultores finimilenaristas en Mexico (Museo de Arte Moderno, Ciudad de Mexico, lipiec – październik 1998). Dyrektorka muzeum, a zarazem kurator wystawy, Teresa del Conde, zaprosiła Pawła Anaszkiewicza (podobnie jak drugiego Polaka Xawerego Wolskiego, Greczynkę, Francuza i Japończyka oraz siedmiu Meksykanów), ponieważ uznała go za rzeźbiarza, a nie wyłącznie za twórcę obiektów trójwymiarowych, nie mających nic wspólnego z rzeźbą powstającą intuicyjnie. Wszystkich uczestników wystawy złączył również fakt, że urodzili się pomiędzy 1940 a 1960 rokiem, posiadali wykształcenie akademickie, a w niektórych przypadkach – tak jak nasz bohater – naukowe. Teresa de Conde była również przekonana, że wybrani przez nią artyści to rzeźbiarze „w najbardziej aktywnym etapie twórczości”, którzy urodzeni poza granicami Meksyku postanowili żyć i tworzyć w tym kraju, wpisując się przez to w jego historię artystyczną. Z katalogu wystawy wynika, że prace Pawła Anaszkiewicza należały do najciekawszych i jako jedne z nielicznych zachowały czytelny pierwiastek humanistyczny, pozwalający dostrzec w nich coś więcej niż tylko zimne, metalowe formy, wzbogacone o kolor i ustawione w przestronnej, a zarazem neutralnej przestrzeni muzealnej.
Ale jak wyglądały początki Pawła Anaszkiewicza rzeźbiarza, od czego zaczynał? Pierwsze jego prace powstałe w latach 1987-1992, to w przeważającej mierze kompozycje przestrzenne wykonane w brązie, stosunkowo nieduże (nie przekraczające 50 cm wysokości), odnoszące się w sposób niemal bezpośredni do otaczającej twórcę rzeczywistości, ale także do dzieciństwa i młodości spędzonych w Polsce. Z jednej strony pojawiają się kształty o rodowodzie organicznym, miękkie i płynne, z drugiej bardziej zgeometryzowane i abstrakcyjne o narracji onirycznej, powstałe na bazie marzeń sennych. Nie brak również rzeźb wskazujących na to, że Paweł Anaszkiewicz urodził się i wychował nad morzem, że jego ojciec (zmarł w 1982) był kapitanem Marynarki Wojennej (przed II wojną światową) i kapitanem Żeglugi Wielkiej (po wojnie), a on sam pracował początkowo w Zakładzie Oceanografii PAN, a potem w Morskim Instytucie Rybackim, spędzając jako młody naukowiec wiele miesięcy na morzu, między innymi na wspomnianym statku badawczym „Profesor Siedlecki”. Wszystkie o prostej, nieskomplikowanej formie, wyraźnie stylizowane na schematyczne kształty, zachowują znaczną dozę realizmu pozwalającą na odczytanie ich charakteru narracyjnego, a nawet poetyckiego. To narracja o rozbudowanym wątku interpretacyjnym, ponieważ rzeźby artysty z początku lat dziewięćdziesiątych, choć pełnią przede wszystkim funkcję dekoracyjną, dostarczają również skojarzeń o podtekście literackim. Wspomnienia z dzieciństwa, łódki i żaglówki, a nawet nadbrzeżne pachołki do cumowania statków, chociaż przetworzone w jego wyobraźni i ukształtowane w brązie, wykazują czytelny związek z poetyką na pograniczu świata realnego i sennego. Artysta kształtując je w przestrzeni zdaje się „wycinać” poszczególne kształty w metalu. Charakterystyczne, że mimo iż wszystkie posiadają obok wysokości i długości także – co zrozumiałe – głębokość sprawiają wrażenie dwuwymiarowych, do oglądania na wprost, najlepiej z perspektywy wysokiego (1,5 m wysokości) postumentu, na którym mogłyby stać, ciesząc oczy widzów.
Ale mimo to patrząc na Loba i Marillo (z 1990 roku), a także Ave marina, Libelula czy Cabeza IV (wszystkie z 1992 roku) widać, że te proste „wycinanki” w brązie niosą w sobie zapowiedź kompozycji znacznie większych, zdecydowanie trójwymiarowych, wykonanych w nowym bardziej opornym materiale – płycie stalowej, do ustawienia w przestrzeni, którą będą już nie tylko wypełniać ale i współtworzyć. Kompozycje tego typu pojawią się w dorobku Pawła Anaszkiewicza zaledwie rok później. Będzie to dziesięć rzeźb z oksydowanej nierdzewnej stali, pokazanych w Galerii Rzeźby w Warszawie pod wspólnym, wielce tajemniczym tytułem: Żelazna racja Nahuali. Jak należy rozumieć ten termin? Według samego artysty jest to termin języka nahual. Języka w dalszym ciągu używanego przez grupy Indian, potomków Indian Mexica (rasy Azteków). Formalnie istnieje kilka tłumaczeń jego znaczenia. Np. w pewnych plemionach indiańskich to pierwszy zauważony przez matkę zwierzak po urodzeniu dziecka, który staje się jego animalistycznym patronem. W innych grupach indiańskich nahualem nazywa się szamana, który potrafi przeistoczyć się w zwierzaka, patrona pacjenta (w jego ducha).
„Nahuale” pokazane w Galerii Rzeźby w Warszawie to: Florian, Nahual 2, DSD, Nahual 1, Serwus, Oficio Sacro, Topornica, Wiek, Don de Algo oraz najwyższy (liczący 276 cm wysokości) Krok. Artysta przede wszystkim zwiększył ich skalę, chociaż – jak mówi – jego „rzeźby nigdy nie są monumentalne, ale posiadają rozmiary ludzkiego ciała.”. Te „rozmiary ludzkiego ciała” sięgają niekiedy do ponad 250 cm wysokości, ustawiane coraz częściej bez żadnych cokołów i podstaw bezpośrednio na trawie w parku, na chodniku czy deptaku przed galerią.
We wstępie do katalogu warszawskiej wystawy interesujący pisarz Paweł Huelle, a zarazem znajomy artysty, trafnie stwierdził, że Oglądając prace Pawła Anaszkiewicza, doznajemy pewnego zaskoczenia. Jest to sztuka na wskroś nowoczesna, a jednak oparta na elementach tradycyjnych. Formy jego stalowych rzeźb biorą początek od rzeczy i przedmiotów nam znanych, często użytkowych: okrętowej liny, suwmiarki, śruby. Anaszkiewicz przekształca je w taki sposób, aby zachować ich pierwotną czytelność, lecz równocześnie nadać nowe znaczenie. Trudno orzec, czy symboliczne. Może lepiej powiedzieć – znaczenie nowe, oparte na rozwinięciu wariantu przestrzennego. Surowe w barwie i kształcie, a jednak w jakiś dziwny sposób liryczne, są jego kompozycje wezwaniem do swoiście pojmowanego odnowienia sztuki.
Wydaje się, że uwagi Pawła Huelle odnosiły się raczej do pierwszych rzeźb Anaszkiewicza, tych z lat 1987-1992, a nie wykonanych przez artystę począwszy od 1993 roku. Dwie rzeźby z cyklu Nahuals, jak i pozostałych osiem pokazanych w Warszawie, nie mają już bowiem tak oczywistych i jednoznacznych odniesień do świata realnego jak i otaczających ludzi przedmiotów. Są to formy przestrzenne, zdecydowanie trójwymiarowe, w których tworzące je płaszczyzny dopełniają się lub przecinają, doprowadzając do powstania dalece abstrakcyjnego kształtu o skłonności ku geometryzacji z wykorzystaniem otworów jako integralnej części konkretnej kompozycji.
Bez wątpienia Pawła Anaszkiewicza nie da się zaliczyć – bo i nie o to w tym przypadku chodzi – do grona nowatorów, a zarazem klasyków, w dziejach rzeźby nowoczesnej XX wieku, takich jak: Henry Moore, Barbara Hepworth czy Reg Butler lub bracia Aleksander Pevsner i Naum Gabo. Każdy z tych wybitnych kreatorów ludzkiej wyobraźni starał się tworzyć formę rzeźby przy pomocy metalu traktowanego jako „żywa” materia ułatwiająca zarówno modelowanie gładkiej płaszczyzny z jednej płyty, jak i z rytmicznie ustawionych prętów, płaszczyzn przenikających się, a zarazem ograniczających konkretną przestrzeń zawartą pomiędzy określonymi punktami. Dzięki temu ich kompozycje są rozpoznawalne w tłumie innych, pozwalają na rozwój rzeźby w przestrzeni z wykorzystaniem nowych – coraz bardziej intrygujących i stwarzających nowe możliwości wyrazowe – materiałów.
Ale Paweł Anaszkiewicz ze swoją fascynacją metalem, jego nieograniczonymi możliwościami techniczno-wyrazowymi, ciągle jeszcze należy do stosunkowo wąskiej grupy artystów polskich tworzących w tym trudnym, raczej inżynierskim tworzywie, wymagającym specjalistycznych narzędzi, specyficznej obróbki, a także nierzadko hali fabrycznej zamiast atelier, z udziałem wykwalifikowanych robotników. I chociaż wydaje się, ze artysta nie jest zainteresowany tworzeniem nowych środków wyrazu, to jednak zależy mu na właściwym odbiorze jego prac, pragnie, aby ich proste, sugestywne kształty zapadały w pamięć. Można odnieść wrażenie, że rzeźby polskiego artysty nie mogą istnieć bez człowieka, który jest punktem odniesienia dla ich skali i charakteru.
Patrząc na rzeźby Pawła Anaszkiewicza powstałe w połowie lat dziewięćdziesiątych i później, a jeszcze częściej na ich dokumentację fotograficzną (łatwiej dostępną w Europie, w Polsce), widz i krytyk staje przed problemem trójwymiarowej przestrzeni sprowadzonej do płaskiej odbitki. I chociaż zdjęcia są ostre, rejestrują zarówno aspekt kolorystyczny (rzeźby wykonane począwszy od 1994 roku mają – obok płaszczyzn z oksydowanej stali – partie pokryte patyną z rdzy, zagruntowaną lekko przeźroczystym i matowym silikonem, niektóre pokrywa także brązowa farba podkładowa), jak i ukazują prace artysty ze wszystkich możliwych stron, ich percepcja jest bez wątpienia inna od tej w naturze. Korzystając z fotografii zostajemy pozbawieni elementu zaskoczenia, tajemnicy towarzyszącej nam podczas krążenia w przestrzeni zmienionej przez wprowadzenie w jej środek metalowej, błyszczącej i zdecydowanie ażurowej formy działającej na nasze zmysły. Mimo to widz woli niejednokrotnie oglądać rzeźby na fotografiach lub na video niż na ekspozycji, ponieważ nowe nośniki przekazu obrazu proponują produkt prawie doskonały, starannie wykadrowany i ujęty w ramę (np. ekranu telewizora), podczas gdy dzieło ustawione na ekspozycji wymaga od oglądających inicjatywy twórczej. Ale za to dzięki fotografiom można uchwycić, zarejestrować element upływającego czasu. W 1993 roku dziesięć rzeźb Pawła Anaszkiewicza pokazanych pierwotnie w Warszawie w ramach wystawy Żelazna racja Nahuali zostało następnie przeniesionych do ogrodu Związku Polskich Artystów Plastyków na podzamczu w Olsztynie, gdzie były eksponowane w naturalnym otoczeniu aż dziewięć lat. Jeden z moich znajomych – napisał artysta w październiku 2002 roku – wykonał zdjęcia niektórych prac pokrytych śniegiem i wysłał mi je do Meksyku. Od tamtej pory, za każdym razem kiedy przyjeżdżam do Polski w czasie zimy, staram się za pomocą fotografii zarejestrować czas upływający obok moich rzeźb. To wspomnienie sprzed lat stało się ostatnio pretekstem dla Pawła Anaszkiewicza do pokazania w przestrzeni muzealnej (Muzeum Sztuki Współczesnej „CHOPO” w mieście Meksyk, grudzień 2002 – styczeń 2003) Białej pamięci o Nahuals będącej konfrontacją pomiędzy rzeźbami oraz ich fotografiami wykonanymi na zewnątrz, pokrytymi śniegiem; konfrontacją pomiędzy obiektem trójwymiarowym i jego płaską projekcją o porównywalnym ciężarze wizualnym.
Można więc uznać, że Paweł Anaszkiewicz po dziesięcioleciu wypełnionym nieustającą konfrontacją myśli i ręki z opornym i trudnym w obróbce metalem nie ogranicza swej działalności artystycznej wyłącznie do „klasycznej” rzeźby, ale zaczyna wykazywać zainteresowanie działaniami typu instalacja. Ale mimo wszystko – jak na razie – o sile i osobowości artysty decyduje ciągle jeszcze fakt, że tworzy on przede wszystkim w stali wzbogaconej o czytelny aspekt kolorystyczny (najczęściej naturalny kolor metalu), a komponowane w sposób intuicyjny formy przestrzenne – niekiedy nasuwające skojarzenia z literami, ich otworami i wypukłościami – cechuje niezwykła przy tego typu dziełach lekkość i ulotność. Lekkość, uzyskiwana coraz częściej (począwszy od drugiej połowy lat dziewięćdziesiątych) dzięki wprowadzeniu w strukturę rzeźb elementów stalowej siatki, będącej aluzją do wielkomiejskiej architektury z jej kontrastami betonowo-szklano-metalowymi, i wyzwaniom rzuconym sile grawitacji. To co Paweł Anaszkiewicz realizuje w przestrzeni otwartej, z dala od wnętrza pracowni, nie jest incydentalnym przekazem plastycznym determinującym konkretne otoczenie człowieka, podkreślającym jego znaczenie, wyznaczającym punkt docelowy, przy którym będą się spotykać zakochani i uczniowie na wagarach; to ma być element większej mozaiki składającej się na obraz rzeczywistości, codziennej, jak i świątecznej. Rzeźby artysty, choć wyrażają głównie jego indywidualne emocje, niosą w sobie również cały bagaż doświadczenia XX-wiecznej rzeźby europejskiej i światowej w metalu, zachowując świeżość i odrębność tak potrzebną każdemu twórcy do istnienia tu i teraz.