Została tylko topola
Więc się wdałem z miasteczkiem w rozmowę, we wskrzeszoną cudownie mowę – pisze Henryk Grynberg w wierszu Zmartwychwstało miasteczko.* Cytat ten trafnie oddaje ideę opowiadań ze zbioru Historia jednej topoli Michała Głowińskiego. Pomimo upływu lat i zacierania się ostatnich śladów obecności Żydów w dawnych sztetlach, historia żydowskich społeczności w polskich miastach i miasteczkach wzbudza żywe zainteresowanie twórców w jakiś sposób powiązanych z tamtym utraconym światem, wśród których wymienić należy – spośród autorów zagranicznych – przede wszystkim Theo Richmonda, Evę Hoffman czy Yaffę Eliach. Opowiadania Głowińskiego doskonale wpisują się w ten obszar tematyczny uzupełniając literacki obraz przedwojennej historii ludności żydowskiej i czasów zagłady o lata powojenne, przedstawione na przykładzie losów rodziny, sąsiadów i znajomych pisarza.
Historia jednej topoli, obok Czarnych sezonów i Magdalenki z razowego chleba, to kolejny utwór Głowińskiego oparty na motywach autobiograficznych. Pisarz zamieszcza tu swoje wspomnienia z czasów młodości spędzonej w latach powojennych w podwarszawskim Pruszkowie, określanym tutaj jako Miasteczko. Bohaterem opowiadań nie jest jednak on sam, w centrum zainteresowania narratora znajdują się otaczający go wówczas ludzie: rodzice, dziadkowie, dalsza rodzina, sąsiedzi, znajomi, a nawet bardzo mało mu znane osoby, stali mieszkańcy Miasteczka bądź też przybysze, którzy z pewnych względów utrwalili się w jego pamięci. Każda z tych postaci, niekiedy jedynie naszkicowana przy okazji opisywanego wydarzenia, skojarzona z nim, wnosi ze sobą jakiś fragment historii Miasteczka, jego atmosfery, ilustruje wybrany aspekt toczącego się w nim życia. Część z nich, jak portrety dziadków i rodziców pisarza, przenoszą czytelnika w czasy przedwojenne. Głowiński zarysowuje ówczesny wizerunek swej rodziny – typowego mieszczańskiego żydowskiego domu, w znacznym stopniu zasymilowanego i spolonizowanego. Podstawą jego utrzymania była wówczas rodzinna firma handlowa zajmująca się sprzedażą drewna, prowadzona przez dziadka pisarza ze strony matki, później także przez jego wuja. W domu używano języka polskiego (jedynie dziadkowie pisarza znali jidysz z dzieciństwa, rozmawiali jednak w tym języku bardzo rzadko), synowie otrzymali świecką edukację (jeden z nich ukończył politechnikę, drugi studiował przez pewien czas prawo na Uniwersytecie Warszawskim), córki uczęszczały do gimnazjum, pobierały także obowiązkowe w tym czasie wśród zamożniejszego mieszczaństwa lekcje gry na pianinie. Dziadkowie zachowywali jedynie podstawowe zasady judaizmu i przestrzegali wynikających z nich praktyk religijnych. Po wojnie życie religijne zaniedbano w jeszcze większym stopniu – po zagładzie kryzys wiary w Boga, który zezwolił na tak wielkie okrucieństwo, był pośród pozostałych w Polsce Żydów dość powszechny. Głowiński podkreśla, że jego rodzina nie doświadczyła przed wojną żadnej dyskryminacji ze względu na narodowość czy religię. Z opowieści matki wie, iż jej rodzice prowadzili dom gościnny i otwarty, bywało w nim wiele jej polskich przyjaciółek i kolegów jej braci (z których jeden przed wybuchem wojny był oficerem w wojsku polskim). Wiele z tych przyjaźni przetrwało wojnę – to właśnie polscy znajomi, o czym pisarz wspomina przy okazji opowiadania o ostatniej podróży oraz chorobie i śmierci swego dziadka, pomogli w znalezieniu dla starszych państwa bezpiecznego schronienia na wsi u chłopskiej rodziny Salamonów. Zaznacza, iż świadomy jest zdarzających się w czasach okupacji przypadków denuncjacji ukrywających się Żydów, on sam jednak i jego rodzina doznali ze strony Polaków wiele pomocy. Poglądów antysemickich zaś w żadnym razie nie zauważano, przynajmniej pośród znajomych:
Żadne podziały narodowe, etniczne czy religijne w grę nie wchodziły, w przyjaźniach nie przeszkadzały – i to obydwu stronom. Piszę o tym ze szczególną satysfakcją, tym bardziej że – zasadnie – mówi się przede wszystkim o obcości i wrogości, o nienawiści i – w fortunniejszych przypadkach &- obojętności. Ten plac był placem zgody. A z koleżankami, o których wspominałem, miała Matka kontakt aż do końca, dla niej szczególnie ważny, bo należały do dawnego świata i w czasie spotkań nie wymagały skoncentrowanego wysiłku polegającego na przełamywaniu oporów i zahamowań (s. 13).
Przedwojenny świat Miasteczka, któremu starsze pokolenie mieszkańców pozostało w pewien sposób wierne, usunął się nieodwołalnie w przeszłość, jej nieprzekraczalną granicą była II wojna. Pisarz sygnalizuje ową przepaść wykorzystując prozaiczny epizod z życia swej rodziny w pierwszych latach po wojnie &- mianowicie próby odzyskania przez dziadka zaciągniętych przed wojną w jego firmie długów. Wśród większości dłużników prośba o zwrócenie symbolicznych tylko sum (dziadek nie brał bowiem pod uwagę inflacji w stosunku do cen przedwojennych) wzbudza ogromne zdziwienie, często też niechęć. Ludzie ci uznali zaciągnięte przed wojną zobowiązania za niebyłe, należące do innej epoki. Wojna i zagłada przerwały ciągłość czasu, relacji z innymi, postrzegania rzeczywistości. Wielu z nich dziwi, iż dziadek te straszliwe czasy w ogóle przetrwał. Traktują go niemal jak zjawę z innego świata, osobę, której nie spodziewali się już ujrzeć. Reakcja dawnych klientów jest dla starszego człowieka bardzo bolesna, stając się symbolem utraconego świata:
Wydaje mi się, że Dziadek odczuł taki bieg rzeczy jako kolejną klęskę; chodziło tu już o coś więcej niż odzyskanie sum groszowych, które i tak nie mogły wpłynąć na polepszenie sytuacji jego i rodziny. Odczuł jako klęskę, bo było to kolejne potwierdzenie, że do reszty zawalił się świat, który uważał za swój własny, w którym do wybuchu wojny żył, przyzwyczaił się do niego, uwewnętrznił obowiązujące w nim zasady, kierował się nimi i żądał, albo przynajmniej oczekiwał, że inni postępować będą w podobny sposób (s. 58).
Pamięć o czasach przedwojennych powracała jednak w rodzinie pisarza przy najróżniejszych okazjach – jedną z nich stała się choroba psychiczna jego babki. W tym właśnie okresie zaczęła bardzo często używać języka jidysz, zakazanego podczas ukrywania się w czasie wojny, o którym zapomniała już niemal po wyzwoleniu, gdy jeszcze była zdrowa. Podczas choroby owa zamknięta dotąd w jej podświadomości mowa uzewnętrznia się, staje się echem czasów dzieciństwa i młodości, gdy czuła się jeszcze bezpieczna.
Kolejne opowiadania zbioru Głowiński poświęca zarysowaniu życia w Miasteczku w czasach PRL, przywołuje pewne charakterystyczne znaki ówczesnej rzeczywistości. Należą do nich kłopoty rodziców najpierw z odzyskaniem, później zaś z utrzymaniem domu. Przez pewien czas dzielić go muszą z dokwaterowanymi przymusowo niezbyt kulturalnymi robotnikami, później z pracownikami założonej tu spółdzielni spożywców. Ostatecznie liczne problemy administracyjne oraz koszty utrzymania budynku zmuszają rodziców pisarza do pozbycia się domu. Dla matki konieczność wyprowadzki z domu rodzinnego, w którym spędziła dzieciństwo, jest dość przykra, tym bardziej że po wojnie unikała wyjazdów z Miasteczka, kojarząc je z koniecznością tułaczki w czasach okupacji. Sam pisarz natomiast wyprowadzkę postrzegał wówczas jako wydarzenie pozytywne, początek nowego etapu w swoim życiu, nie czuł się z tym miejscem szczególnie związany. Również przez dłuższy czas po opuszczeniu Miasteczka uznaje je za miejsce nudne, przestrzeń znajomą, lecz już oddaloną, w jego życiu nieistotną. Dopiero znacznie później odkrywa, iż jednak pewne aspekty tamtego życia utkwiły w jego pamięci, wydają mu się warte ponownego rozważenia, przyciągają jego uwagę, coraz częściej też skłaniają go do podróży w tamte strony.
Kolejny charakterystyczny element powojennego wizerunku polskich miast i miasteczek, w tym także Pruszkowa, to stacjonujące w nich oddziały Armii Czerwonej. Głowiński sygnalizuje wrogą atmosferę, jaką były one otoczone przez większość Polaków, traktujących ich jako okupantów. Szerzej opowiada jednak o dwóch żołnierzach, Żydach, którzy znaleźli się w oddziałach sowieckich przez przypadek, gdy po ucieczce z likwidowanego getta trafili do lokalnej paryzantki komunistycznej. Ich jedynym, choć wówczas niemożliwym do spełnienia z powodów politycznych, marzeniem była emigracja do Palestyny. Rodzice pisarza, pomimo niechęci sąsiadów, często gościli tych ludzi, uznając ich za zagubionych wskutek zagłady młodych żydowskich chłopców, nie zaś członków okupacyjnej armii. W ich domu odnajdowali oni namiastkę utraconego żydowskiego świata.
W powojennym Miasteczku panował nastrój przygnębienia, beznadziei, spowodowany utrwalającym się w Polsce komunizmem i związanymi z tym nadużyciami, terrorem, brakiem perspektyw. Pogrom kielecki i inne tego rodzaju incydenty wzmagają jeszcze obawy ocalałych Żydów. To dlatego niektórzy członkowie dalszej rodziny pisarza oraz ich znajomi pochodzenia żydowskiego decydują się na opuszczenie Polski zaraz po wojnie lub znacznie później, szczególnie w okresie nasilonej komunistycznej propagandy antysemickiej w 1968 roku. Atmosfera tamtych czasów dotyka także rodziców Głowińskiego (mieszkających już w Warszawie) – otrzymują oni mianowicie list od znajomego Polaka z propozycją zorganizowania dyskretnego chrztu starszych państwa w celu uchronienia ich przed kłopotami z powodu narodowości i wyznania. W domu pisarza zostaje ona przyjęta jako niezamierzony nietakt.
Odrębny, bardzo trudny dla rodziny pisarza oraz innych Żydów problem stanowiła w tamtym czasie konieczność zmierzenia się z faktem zagłady. Głowiński wspomina o tym przy okazji opisu wizyt w ich domu jednego z wujów, zamieszkałego na stałe w Brazylii, zafascynowanego kulturą francuską. Opuścił on Europę na początku wojny i podczas późniejszych spotkań z pisarzem i jego rodzicami odmawiał wszelkich rozmów o losach swych pozostałych w Polsce krewnych – choć tak wielu z nich utracił w czasie wojny – wypierał ze świadomości czas zagłady.W podobny sposób reagował na próby nawiązania do trudnych realiów życia w komunistycznej Polsce. Ze swymi bliskimi pragnął rozmawiać jedynie o rzeczach obojętnych, bez dotykania bolesnych wspomnień. Głowiński dostrzega w postawie wuja pewną tendencję ogólną:
To jednostkowe czy osobiste postanowienie wuja Józefa nakładało się jednak na pewne zjawisko ogólniejsze: w dwu powojennych dziesięcioleciach (…) istniały obok siebie i w skłaniający do refleksji sposób ze sobą współżyły dwie przeciwstawne tendencje: nieprzeparta potrzeba mówienia o Zagładzie i dążenie do zapomnienia o niej, co w konsekwencji zakładało milczenie. Współżycie tych dwu kontrastujących dążności było w istocie dramatycznym spięciem, wiele mówiącym o powojennych czasach, o emocjach i mentalności ludzi, którzy nie mogli wyzwolić się od przeszłości, choć w wielu sytuacjach tego właśnie pragnęli (s. 88-89).
Psychologiczny mechanizm wypierania z pamięci i świadomości tak wielkiej tragedii stał się w odczuciu pisarza znakiem tamtych czasów.
Głowiński uzupełnia wizerunek powojennego Miasteczka postaciami dziwnymi, czasem groteskowymi, to znów tajemniczymi, nadającymi tutejszej społeczności mniej przyziemny i ponury charakter, wyrywającymi ją z komunistycznych realiów. Opisuje więc miejscową dentystkę, doktor Pikową, słynącą z burzliwych awantur z niewiernym mężem, autorkę kiepskich wierszyków satyrycznych potępiających chuliganów i bikiniarzy, następnie zawsze odzianą w pstrokate stroje panią Zenobię, handlarkę używaną odzieżą, szczycącą się powierzonym jej przed wojną na przechowanie księgozbiorem znajomego Żyda. Wspomina o pani Anieli, przyjaciółce jego babki z lat młodości, gdy już jako staruszka obsesyjnie poszukiwała po całym Miasteczku zgubionej rzekomo parasolki z rączką z czerwonej masy, oraz o dawnym koledze ze szkoły, Indonezyjczyku Willimie, o którym nikt nie wiedział, w jaki sposób trafił do podwarszawskiego Pruszkowa. Dzięki tym i innym podobnym postaciom społeczność powojennego Miasteczka staje się bardziej tajemnicza, oderwana od szarej codzienności.
Symbolem łączącym portrety tak różnorodnych osób związanych z Miasteczkiem, sceny powojennego życia i migawki z przedwojennej przeszłości jest tytułowa topola, stojąca na podwórku domu dziadków pisarza. Głowiński zaznacza, iż nie ma tu na myśli symboliki w pewnym sensie tandetnej, jak choćby zaznaczenia, iż bez względu na śmierć, wyniszczenie, masowe zbrodnie, czas zagłady, na ziemi nadal trwa życie:
Nie zdecydowałbym się na przywoływanie symboliki tak naiwnej w swym optymizmie i niewątpliwie fałszywej, bo dobry stan drzewa nie sprawił, że czyjakolwiek śmierć stała się lżejsza – i nabrała sensu. Intrygowałby mnie i zastanawiał raczej kontrast między biologiczną pełnią rośliny o monumentalnych rozmiarach, której nadaję znaczenia symboliczne, a cierpieniami i śmiercią tych, którzy żyli niegdyś w jej zasięgu, ale w pewnym momencie nie z własnej woli musieli się z nią rozstać (s. 20).
Pisarz pragnie więc raczej przeciwstawić reprezentowaną przez drzewo potęgę sił przyrody ogromowi cierpienia żyjących niegdyś w jej okolicy ludzi. Co więcej, topola, świadek zarówno czasów przedwojennych, jak i okresu powojennego, staje się jedynym znakiem łączącym te dwie, skrajnie odmienne rzeczywistości.
W Historii jednej topoli Głowiński kreśli więc portret Miasteczka takiego, jakim stało się ono po epoce zagłady, w czasach PRL-u. Losy jego kurczącej się rodziny, grona przyjaciół, sąsiadów i znajomych obrazują dokonujące się wówczas przemiany nie tylko w strukturze narodowej i społecznej Pruszkowa, lecz przede wszystkim w mentalności mieszkających tam ludzi: ich trudne do przełamania lęki, czasem obsesje, narastające poczucie beznadziei, chęć ucieczki z podupadającej miejscowości. Miasteczko, choć do pewnego momentu stoi w nim jeszcze owa topola-symbol, szarzeje, niszczeje, zanikają ostatnie ślady toczącego się w nim niegdyś barwnego życia, jego wielokulturowości. W opowieściach Głowińskiego kryje się więc ostatecznie epilog mitu dawnego sztetł, wciąż obecnego w literaturze przełomu wieków.
* Henryk Grynberg: Rysuję w pamięci. Wydawnictwo a5, Poznań 1995, s. 70.
Michał Głowiński: Historia jednej topoli. Wydawnictwo Literackie, Kraków 2003, ss. 253.