Vienne
wchodzę do ich domów bez pukania
przez ścianę
nie otwieram drzwi
nie omijam mebli
depczę ich posadzki
odarte z mozaiki
pewnie potrącam ich łokciami
rozpycham się panoszę się
nie zwracam uwagi nawet na ołtarze
mrok ich sypialni
rozdzieram błyskawicami fleszy
usiłuję zajrzeć do wnętrza ich spróchniałych czaszek
i wciąż widzę tylko swoje oczy
nieprzyzwoitość
to nieprzyzwoite
zaglądać do pustych czaszek
grzebać w wyschniętych kościach
żaden faraon
ani tym bardziej żaden zmumifikowany kot
tego by sobie nie życzyli
więc gdzie jesteście
w niebie
czyli nigdzie
skoro niebo czyni was niewidzialnymi
jeśli jednak tam jesteście
to żyje się wam po trzykroć ciężej niż nam
sami dźwigacie siebie i nas
a może jesteście między nami
bliżej niż na powierzchni naszej skóry
jeśli tak
to tym boleśniej wam się żyje
zawsze obok
***
odwiedziłem w szpitalu
śmiertelnie chorego profesora Ganowicza
odchodząc
na korytarzu
obejrzałem się za siebie
profesor stał przed swoją separatką
i patrzył za mną
czy wiedział już
jeśli tak
to czyją śmierć widział
swoją czy moją
czy może jedną
wspólną
skoro
jak potem opowiadano
prosił żonę w ostatni poranek
by powiedziała światu i ludziom
dobranoc
wigilia paschalna
wybrałem z paska polecenie
wyrzuć śmieci
komputer zapytał
czy na pewno
OK odpowiedziałem
akurat w tym momencie gdy w radiu
chór zaśpiewał Alleluja
późna jesień
szaro
lepko
czarnymi oczodołami
po jaskółczych gniazdach
ślepo łypie
wysoki brzeg rzeki
białe małżeństwo
białe bloki bloków
czarnych białych nocy
muru wschodniego i zachodniego
południowego i północnego płaczu
biała powłóczysta
przeklęta śmiertelna suknia
biała mycka
biała karta
białe czarne litery i pieczęć
czerwona
lekko nadłamana
powrót do normy
ostatni dzień wiosny
z jezdni dwóch grabarzy podnosi
i pakuje do plastykowego pokrowca
czyjeś zwłoki
jeden z policjantów coś notuje
drugi pcha przed sobą po asfalcie
wózek z jednym kółkiem
aż dziw że nie ma na nim drewnianego
kolorowego ptaka klaszczącego skrzydłami
jak gołąb podrywający się do lotu
przyjechał karawan
na skrzyżowaniu przez megafon ktoś zaprasza
wybierz się z nami na poszukiwanie kwiatu paproci
przyjechali z oczyszczania miasta
białą pianą zmywają niewielką brunatną plamę
zbierają biało-czerwone gumowe pachołki
ruch na ulicy powoli odzyskuje płynność
megafon nawołuje
dzisiaj w nocy
zakwitnie kwiat paproci
wybierz się z nami
by go znaleźć