Transatlantyk wypływa z Czortkowa
Zbiór opowiadań Listy i powietrze to bodaj pierwsza tak obszerna prezentacja prozy artystycznej Wasyla Machny w języku polskim. A może pierwsza w ogóle? Wcześniej dostaliśmy trzy książki poetyckie tego autora, a właściwie cztery, gdyż tom Dubno, koło Leżajska (2012) wypełniają i wiersze, i eseje. Buchalteria czy ustalania bibliograficzne nie są tu specjalnie istotne – pewne jest to, że ukraiński twórca od kilkunastu lat jest w Polsce postacią rozpoznawalną, oczywiście głównie jako poeta. O Machnie można by nawet powiedzieć, że jest u nas jakoś zadomowiony, a jeśli weźmie się pod uwagę kontekst biograficzny, jego zadomowienie staje się bezdyskusyjne. Wszak mamy do czynienia z obywatelem dawnego województwa tarnopolskiego (urodzonym w Czortkowie, wykształconym w Tarnopolu), twórcą doskonale zorientowanym tak w sprawach ukraińsko-polskiego pogranicza, jak i w naszej literaturze, którą od dawna z powodzeniem tłumaczy.
Niezbyt ładne słowo „pograniczność” wydaje się w tym wypadku kluczowe – z tego właśnie fenomenu uczynił bowiem Machno jeden z wiodących tematów swojej twórczości. Dodajmy, że po wyjeździe w 2000 roku do Stanów Zjednoczonych i zainstalowaniu się na stałe w Nowym Jorku owa pograniczność uległa zwielokrotnieniu – węzeł ukraińsko-polski opasany został pętlą transatlantycką. Lektura Listów i powietrza, wyposażonych w znamienny podtytuł: Opowiadania pograniczne, te wstępne rozpoznania potwierdza w całej rozciągłości. Zaiste, łaciński przedrostek „trans-” ma tu szerokie zastosowanie, bo też problematyka tych tekstów jest transgranicza i transkulturowa, no i transatlantycka jak najbardziej.
Dziesięć opowiadań zgromadzonych w tym zbiorze można podzielić, mając na uwadze przestrzeń, na dwa skupiska: narracje nowojorskie (Baiting Hollow, o którym mowa w pierwszym opowiadaniu, również znajduje się w stanie Nowy Jork) oraz czortkowskie (tu także w szerszym ujęciu, gdyż idzie tyleż o Czortków, co i jego okolice). Bez względu na dekoracje czy realia temat jest ten sam: odsłanianie skomplikowanych relacji międzyludzkich związanych z zawieszeniem bohaterów w przestrzeni międzykulturowej (trafne sformułowanie z noty na okładce). Zapytajmy o szczegóły.
Dom w Baiting Hollow to obrazek z życia emigrantów, nieco psychologizujący, gdyż ostatecznie idzie o związek mężczyzny, którego Machno wyposażył najpewniej we własne rysy, z dużo od niego młodszą kobietą. To, że bohaterowie są akurat Ukraińcami, przebija się słabo, nie determinuje chyba ich kondycji. Acz kilku resentymentalnych wtrąceń nie sposób nie zauważyć. Bohaterka wspomina: Kiedy dali mi w Kijowie wizę, (…) w hotelu upiłam się tak, że dostałam sraczki. No, po prostu myślałam, zostawię tych kretynów i to bydło. Tę matkę Ukrainę (s. 7). Nieco później czytamy o kraju kretynów i żuli, z którego zmyli się wszyscy ci, co mają trochę rozumu (s. 20). Ale to nie sprawa wyjazdu czy ucieczki z kraju kładzie się cieniem na relacjach tych dwojga – ona źle znosi jego dawne (rozliczne!) związki; pojawia się też motyw utraty dziecka. Ryzykując uogólnienie, można chyba powiedzieć, że opowiadanie to jest w dużej mierze typowe dla prozy emigracyjnej – sprawy zostawione w ojczyźnie bledną, schodzą na drugi, a nawet trzeci plan, w centrum zaś literackiego przedstawienia pojawia się uniwersalna problematyka egzystencjalna (tu: relacja damsko-męska). Wprawdzie w kolejnym opowiadaniu (Brooklyn, 42 ulica) mamy do czynienia z bohaterami, którzy znajdują się na najniższym szczeblu emigracyjnej drabiny (Henyk poprzez lipne małżeństwo chce zalegalizować swój bezprawny pobyt w USA), ale postać wiodąca tej prozy, będąca porte-parole pisarza, to figura należąca, mimo wszystko, do klasy wyższej. Postać tę można by nazwać rezydentem bądź wiecznym stypendystą, dobrze osadzonym w kosmopolitycznym środowisku nowojorskich artystów. W opowiadaniu tytułowym czytamy: zaszedłem do pracowni Antona Kandinsky’ego na 23 ulicy koło Flatiron Building. Gości, jak zawsze, zebrało się sporo: szwedzki fotograf z norweską przyjaciółką, mieszkającą w Hiszpanii, amerykański aktor ze swoją menadżerką i oczywiście kochanką. Jeszcze kilku nowojorczyków (s. 136).
Scenki i obrazki z życia ukraińskich emigrantów osiadłych w Nowym Jorku nie są szczególnie ekscytujące. O wiele ciekawiej przedstawia się temat czortkowski. Najoględniej rzecz ujmując, można powiedzieć, że Machnę zajmują skomplikowane losy mieszkańców rodzinnego miasta, losy, na które oddziaływały historyczne zerwania i kontynuacje. Idzie, rzecz jasna, o cztery różne państwowości: galicyjską (panowanie Austro-Węgier), polską (II Rzeczpospolita), sowiecką i ukraińską (po roku 1991). Pisarza interesuje to, co łączy te różne – tak politycznie, jak i kulturowo – rzeczywistości, co mogło się zachować, przechodząc nad „epokami”, a co na ocalenie szans nie miało. Jeśli do tego dodamy, że w grę wchodzą najróżniejsze żywioły narodowe oraz tożsamościowe aspiracje, posłużenie się zużytym słowem „tygiel” będzie jakoś zasadne. To, że odruchowo chciałem tu przeprosić za słowo „tygiel”, wskazuje właśnie na zużycie pojęciowego repertuaru dotyczącego pograniczności (przeprosiłbym także za słowo „palimpsest”). Być może w ukraińskiej kulturze literackiej procesy erozji tematu pogranicza nie zaszły tak daleko jak w naszej. Nie wykluczam, że Wasyl Machno – uprawiając archeologię miejsca, będąc wierny Czortkowowi – nadal mieści się w głównym nurcie, ba!, że wątki te brzmią w ukraińskich uszach dość świeżo. Dla nas (ostrożniej: dla mnie) to jednak – z całym szacunkiem – zdarta płyta.
Szczerze mówiąc, spośród opowieści zgromadzonych w Listach i powietrzu poruszyły mnie tylko te, w których pojawia się – by tak rzec – dialog między nowymi a dawnymi czasy; te pierwsze to lata pobytu opowiadacza w Stanach, te drugie to lata, na które przypadła jego wczesna młodość. Ów dialog pojawia się najwyraźniej w świetnym opowiadaniu tytułowym, będącym, nawiasem mówiąc, ozdobą tego tomu; w nieco mniejszym zakresie, a właściwie migawkowo w utworze Kury nie latają.
Bohater Machny jest bardziej „tu” niż „tam”, na co wskazuje m.in. notacja poczyniona w początkowych partiach Listów i powietrza: Leciałem do Europy, kiedy w moim ogródku na patio zaczynały kwitnąć pomidory. (…) Wiosna rzeczywiście była spóźniona, i tutaj, w Ameryce, i tam, w Europie (s. 135). W sensie geograficznym wszystko się zgadza (tam jest Europa, tu jest Ameryka), ale ów sens wchodzi w kwestię mentalną, wszak figura przemawiająca w tym opowiadaniu bardziej jest stąd (Nowy Jork) niż stamtąd (zachodnia Ukraina). Przemieszczenie, o którym mowa, przywodzi na myśl narrację Zbigniewa Kruszyńskiego Powrót Aleksandra (2006) – bohater tej opowieści również ma kłopoty z zaimkami miejsca; nie ma pewności, czy „tam” odnosi się do Szwecji, czy do Polski.
Bohater Machny przybywa do Tarnopola, w którym studiował i pozostawił swą muzę. Opowieść krąży wokół listu napisanego „w wartowni w listopadzie 1987 roku” (s. 154). Listów do muzy było wprawdzie więcej, ale ten miał zmienić wszystko. Co konkretnie – tego nie wiemy, bo też autor z wyczuciem operuje niedopowiedzeniem, przekształcając banalny konkret obyczajowy w nastrojową, uniwersalną historię traktującą o pewnym zaniechaniu czy straconej szansie. Ponadto oświetla tę historię odwołaniami do korespondencji Ingeborg Bachmann z Paulem Celanem. Rzecz naprawdę została napisana z wyczuciem (warsztatowo bez zarzutu!) i akurat taką prozę Wasyla Machny mógłbym czytać pasjami. Mówię w ten sposób, mając świadomość, że niepoprawnie subiektywizuję. Z mojego punktu widzenia tradycyjnie rozumiana pograniczność/kresowość uległa wyczerpaniu; po prostu za dużo i za długo na ten temat czytałem. Na szczęście Machno wcale nie jest zakładnikiem tej problematyki, potrafi – by tak rzecz – przekroczyć Czortków. A kiedy jeszcze bardziej się zamerykanizuje i zarazem „zuniwersalizuje”, będzie – jestem o tym przekonany – lekturowo smaczniejszy. To kwestia czasu.
Wasyl Machno: Listy i powietrze. Przeł. Bohdan Zadura. Wschodnia Fundacja Kultury „Akcent”, Lublin 2015, ss. 209 + 7 nlb. (seria wydawnicza „Biblioteka Siedemsetlecia” pod red. Bogusława Wróblewskiego).