Polskość nie przeszkadza mi być jednocześnie Europejczykiem
Dość często przy różnych okazjach pytano mnie, czy po prawie pół wieku nieobecności w Polsce czuję się jeszcze Polakiem. Na pewno tak, ale przede wszystkim czuję się Europejczykiem – pisze Jan Władysław Woś w Epilogu do autobiografii Na drogach Europy, która ukazała się w 2016 roku nakładem warszawskiego Anagramu. W książce tej – stanowiącej kontynuację wydanego w 2011 roku tomu Ze wspomnień ucznia Liceum Kołłątaja w Warszawie (1954-1958) – autor opowiada o sześćdziesięciu latach swych doświadczeń życiowych, związanych w głównej mierze z pracą naukową oraz upowszechnianiem wiedzy o kulturze i historii Polski. Jan Władysław Woś, emerytowany profesor filozofii średniowiecznej i historii, wykładowca uniwersytetów w Pizie, Heidelbergu, Trydencie i Wenecji, założyciel Towarzystwa Kulturalnego Włochy-Polska oraz inicjator powstania Centrum Dokumentacji Historii Europy Wschodniej w Trydencie, w 1999 roku odznaczony Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski, a w 2002 roku wyróżniony tytułem doktora honoris causa przez Polski Uniwersytet na Obczyźnie w Londynie, jest znany czytelnikom „Akcentu” przede wszystkim jako prozaik.
Właśnie na łamach lubelskiego kwartalnika zadebiutował w 2009 roku opowiadaniem Homer. Kulisy debiutu wyjawia w Na drogach Europy, wyznając, że nigdy wcześniej nie miał skłonności literackich. Zmieniło się to dopiero na emeryturze: Dla mnie samego było ogromną niespodzianką, że zacząłem pisać w języku ojczystym, po blisko pięćdziesięciu latach nieobecności w Polsce. Odczułem nieprzeparte pragnienie opowiadania ludzkich przygód życiowych. (…) Jako „literat” zadebiutowałem w 2009 r., mając 70 lat. Gdyby nie zachęta Bohdana Zadury, prawdopodobnie nie odważyłbym się wysłać do redakcji „Akcentu” mojego opowiadania, które redaktor Bogusław Wróblewski życzliwie przyjął i opublikował (s. 398). Przy okazji należy nadmienić, iż teksty Wosia były drukowane także w „Odrze” i „Twórczości”, a później, w 2012 roku, zostały opublikowane przez lubelskie Wydawnictwo Test w zbiorze Sympozjum w Cassino i inne opowiadania.
Na drogach Europy to ułożona w porządku chronologicznym historia barwnych losów polskiego intelektualisty. Cezurę stanowi rok 1967, kiedy to autor po obronie na Wydziale Filozofii UW pracy magisterskiej o filozofii Dantego Alighieriego i pokonaniu barier biurokratycznych wyjechał na czteromiesięczne stypendium na Uniwersytet Katolicki w Mediolanie. Nie przypuszczałem, że był to wyjazd z Polski „na zawsze”. Nie zamierzałem pozostać za granicą. (…) Stało się jednak inaczej. Zostałem emigrantem, chociaż nie z własnej woli. Wiele się na to złożyło. Przede wszystkim sytuacja polityczna w Polsce (s. 65). Czym było w latach 60. takie stypendium, może w pełni zrozumieć tylko ten, kto żył wtedy w PRL-u. W tym miejscu warto dodać, iż pomimo wielu namów i trudności biurokratycznych, uniemożliwiających swobodne poruszanie się po Europie, Woś na przyjęcie obywatelstwa włoskiego zdecydował się – z przyczyn praktycznych – dopiero w roku 1987.
W części „warszawskiej” autor opowiada o poszukiwaniach własnej drogi w siermiężnym i zideologizowanym PRL-u. Względy zdrowotne uniemożliwiły Wosiowi realizację marzeń o szkole aktorskiej. Pasji teatralnej dał wyraz, poświęcając jeden z rozdziałów książki Akademickiemu Teatrowi Prób „Centon”, z którym był związany w okresie studiów filozoficznych. Na uwagę zasługuje omówienie ówczesnego repertuaru, prezentowanego publiczności pomimo wszechobecnej cenzury. Znalazły się w nim sztuki niewystawianego wtedy gdzie indziej w kraju Witkacego (Pragmatyści oraz Oni) czy zakazanego w ZSRR rosyjskiego ekspresjonisty Jewgienija Zamiatina (Pchła). Tekst dotyczący epizodu teatralnego można potraktować jako przyczynek do ekscytującej historii awangardowych teatrów studenckich w Polsce. Podobny charakter ma też rozdział Moja literacka Warszawa. Zapiski studenta filozofii. Czytelnicy znajdą w nim malownicze anegdoty o postaciach, które los postawił na drodze autora. Należą do nich m.in. Witold Maj, Jan Himilsbach, Jerzy Zawieyski. Trudno nie zauważyć, iż tamten okres Woś wspomina z pewnym sentymentem, co zresztą jest zrozumiałe.
Również z sentymentem, ale i z ogromnym uznaniem, pisze profesor o swych studiach filozoficznych, które rozpoczął jako człowiek dojrzały, mający za sobą dwuletnie studium nauczycielskie i rok pracy w szkole podstawowej w Wawrze. Co zadecydowało o takim wyborze? Woś jest dość powściągliwy w wyznaniach, więc dowiadujemy się tylko, że pomimo jego pełnego entuzjazmu podejścia do zawodu, praca w szkole była istną udręką, spowodowaną koniecznością kilkugodzinnych dojazdów. Do domu wracałem późnym popołudniem i zasiadałem do sprawdzenia setek prac klasowych. Nie miałem czasu ani na czytanie, ani na teatr, ani na koncerty, ani na myślenie. Wtedy dojrzał mój zamiar studiowania filozofii na uniwersytecie. Byłem ciekawy świata! (s. 40). Pięć lat, które Woś spędził na uczelni, przypadało bez wątpienia na okres rozkwitu Wydziału Filozofii, dzięki czemu autor Na drogach Europy mógł uczestniczyć w zajęciach prowadzonych przez wybitnych naukowców, takich jak profesorowie: Jan Białostocki, Leszek Kołakowski, Tadeusz Kotarbiński, Jan Legowicz (pod jego wpływem Woś zaczął specjalizować się w filozofii średniowiecznej) czy Władysław Tatarkiewicz. Po studiach w Warszawie byłem zupełnie dobrze przygotowany do konfrontacji z moimi zagranicznymi kolegami i profesorami. W Mediolanie, w Rzymie, w Louvain z niedowierzaniem słuchano, że w komunistycznej Polsce studenci filozofii Uniwersytetu Warszawskiego studiowali nie tylko dzieła Marksa, Engelsa i Lenina, ale mogli uczestniczyć w seminariach, na których analizowano grecki tekst Prologu do Ewangelii św. Jana, czytano łacińskie komentarze do Pięcioksięgu Filona z Aleksandrii, roztrząsano problematykę „Itinerarium mentis ad Deum” Bonawentury, zgłębiano traktaty Teilharda de Chardin i dyskutowano Gilsonowską interpretację tomizmu. Nie wiem, czy takim zestawem seminariów mógł się poszczycić jakiś inny państwowy uniwersytet w Europie (s. 406).
O swoich naukowo-badawczych peregrynacjach po Włoszech, a także poza ich granicami, Jan Woś pisze rzeczowo, faktograficznie, opatrując niektóre wydarzenia osobistym komentarzem. Czytelnicy zostają wprowadzeni w świat, w którym po łacinie nie tylko roztrząsa się kwestie historyczne czy filozoficzne, ale też prowadzi rozmowy towarzyskie. Po dość szczegółowej relacji z pobytu w Mediolanie, gdzie autor przebywał przez rok na stypendium naukowym, pojawiają się kolejne: z pobytu na stypendium w Instytucie Studiów Mediewistycznych w Louvain w Belgii, na uniwersytecie we Florencji, w prestiżowej Szkole Wyższej Normalnej w Pizie, w Instytucie Historycznym im. Benedetta Crocego w Neapolu, a także z prac w Tajnym Archiwum Watykańskim w Rzymie. Dalej opisany został czas spędzony w Bonn i Heidelbergu, gdzie Woś udał się na kolejny „rok sabatowy”, tym razem w ramach stypendium docenckiego przyznanego przez Fundację Humboldta. A w końcowych partiach publikacji znajdujemy fragmenty dotyczące pracy naukowo-dydaktycznej najpierw na stanowisku kierownika Katedry Historii Średniowiecznej Europy Wschodniej w Pizie, później zaś – kierownika Katedry Historii Europy Wschodniej oraz wykładowcy w Katedrze Języka i Literatury Polskiej w Trydencie.
Niewątpliwie wspomnienia owe stanowią ciekawe źródło wiedzy o środowisku naukowym, które niekiedy staje się sceną personalnych rozgrywek, a także o trendach intelektualnych, wystawach (autor poświęca im osobny rozdział), spektaklach, podróżach, życiu na obczyźnie czy spotkaniach z interesującymi ludźmi. Jakkolwiek natłok faktów, wydarzeń i nazwisk niekiedy przytłacza i nie pozwala czerpać pełnej przyjemności z lektury, to przecież na ponad czterystu stronach publikacji nie brak ciekawych opisów i spostrzeżeń, kapitalnych charakterystyk osób i sytuacji, z którymi zetknęło Jana Wosia intensywne życie. Trudno byłoby wymienić nawet jedną dziesiątą nazwisk poznanych przez niego osób, ograniczę się zatem do podania zaledwie kilku: Karolina Lanckorońska, biskup Carlo Colombo (prywatny teolog Pawła VI), Etienne Gilson, Werner Heisenberg, Guido Martellotti (światowej sławy mediewista – to w prowadzonej przez niego katedrze autor napisał doktorat o Pawle Włodkowicu), Walter Scheel… Nie można również pominąć tych, których życzliwość miała zdaniem Jana Wosia wpływ na jego losy. Bez wątpienia najistotniejszą rolę odegrała Sofia Vanni Rovighi, profesor filozofii teoretycznej z Uniwersytetu Katolickiego w Mediolanie. To właśnie ona, goszcząc z wykładami w Polskiej Akademii Nauk, zwróciła uwagę na studenta, który potrafił dyskutować w języku francuskim na temat szkół filozoficznych we Florencji w XIII wieku i zaproponowała mu po obronie magisterium wyjazd na stypendium do Mediolanu. Następnie – po wydarzeniach marcowych w 1968 roku i zamknięciu Wydziału Filozofii na UW – profesor Rovighi pomogła Wosiowi w zorganizowaniu wyjazdu na stypendium do Louvain w Belgii, a także zachęciła zdolnego badacza do pisania o sprawach polskich po włosku. Inną ważną postacią był mediewista z uniwersytetu w Pizie profesor Cinzio Violante – to z jego inicjatywy powstała Katedra Średniowiecznej Historii Europy Wschodniej, której kierownictwo objął w 1977 roku Jan Woś, zyskując tym samym upragnioną stabilizację i finansową niezależność. Wiele ciepłych słów pada też w kontekście znajomości autora z kardynałem Józefem Glempem, któremu poświęcony został oddzielny rozdział książki. Nie jest bohaterem najnowszej historii Polski, ale jest ważną jej postacią. Dla mnie pozostanie skromnym, rozumnym człowiekiem, który obdarzył mnie swym zaufaniem i przyjaźnią (s. 355).
Szkicując portrety znanych osób, profesor kierował się osobistymi sympatiami bądź animozjami, stąd w wielu przypadkach pojawiają się niezwykle kąśliwe uwagi. Zapewne największą konsternację mogą wzbudzić komentarze na temat Leszka Kołakowskiego: Promowanie tego marksistowskiego gawędziarza, którego wkład do badań filozoficznych jest prawie żaden (może poza ostatnią pracą o Spinozie), był dla mnie zawsze irytujący (s. 174). Podobnie zjadliwa opinia dotyczy Józefa Tischnera: Na temat filozofii zapewne coś wiedział, doktoryzował się przecież u profesora Ingardena, ale jego ogólna wiedza filozoficzna była niezmiernie ograniczona, nie mówiąc już o elementarnych formach zachowania, o których nie miał pojęcia (s. 175). Z właściwą sobie swadą autor krytykuje też polskie środowisko emigracyjne, z którym zresztą kontaktów unika, oskarżając je o bigoterię, tandetne cierpiętnictwo i megalomanię. W Epilogu Woś konstatuje: Słuchając wywodów moich rodaków, miałem wrażenie, że w Polsce nie było nigdy chłopów. Raz jeden spotkałem Polaka, który przyznawał się do swego wiejskiego pochodzenia. (…) Wszyscy inni, a było ich setki, wedle ich przekonania wywodzili się ze szlachty. Hrabiowie, baronowie, margrabiowie, książęta skrzywdzeni bezlitośnie przez komunistów (s. 412). Także dość nieprzychylnie ocenia polskie służby dyplomatyczne, między innymi za brak umiejętnego promowania własnego kraju.
Do kwestii popularyzowania historii i kultury polskiej autor zresztą nawiązuje wielokrotnie, zwracając przy okazji uwagę na zakorzeniony w świadomości ludzi Zachodu, w tym elit intelektualnych, negatywny stereotyp Polaka. Zarzuca się nam przede wszystkim antysemityzm i prowincjonalizm połączony z klerykalizmem. Co więcej, profesor zaznacza, że nie ma dobrej woli do zmiany zaistniałej sytuacji. Kiedy prowadził zajęcia w Pizie i Trydencie, środowisko uczelniane uznawało zajmowanie się Polską za swego rodzaju samobójstwo naukowe. (…) Wielokrotnie dawano mi do zrozumienia, że wykłady o Polsce, pomimo dużej frekwencji studentów, nie są dobrze widziane (s. 408). Woś nadmienia przy tym, iż wyjątek stanowią uniwersytety niemieckie, na których prowadzone są badania nad historią Europy Wschodniej oraz Polski. Warto tu na marginesie wspomnieć, że podobnie wypowiadał się w swoich publikacjach wybitny historyk angielski Norman Davies. On również wskazywał, iż często na Zachodzie jedynym krajem ze wschodu Europy uwzględnianym w badaniach jest Rosja, a to z racji swej mocarstwowości.
Jan Władysław Woś stroni raczej od polityki i wspomina jedynie o tych wydarzeniach, które przełożyły się na jego losy. Dlatego pisze nie tyle o wkroczeniu wojsk Układu Warszawskiego do Czechosłowacji w 1968 roku, ile o konsekwencjach tego wydarzenia dla obywateli pochodzących z krajów bloku wschodniego, którym na Zachodzie odmówiono wydawania wiz. Dość szczegółowy opis tej iście kafkowskiej sytuacji znajdujemy w dzienniku z pobytu w Grecji. Wielość przywołanych w książce zdarzeń i faktów nie pozwala na ich bardziej szczegółowe omówienie, choć liczni czytelnicy mogą być zainteresowani np. refleksjami na temat stosunków pomiędzy Watykanem a Kościołami Wschodu oraz o szerzących się w Belgii i we Włoszech oddolnych ruchach reformatorskich w Kościele katolickim, także o cieszącym się popularnością w Europie Zachodniej tzw. katechizmie holenderskim. Pojawiają się ponadto ciekawe informacje o protestach studenckich na przełomie lat 60. i 70. XX wieku oraz o nastrojach nacjonalistycznych wśród Flamandów czy faszystowskiej przeszłości wielu wybitnych naukowców.
Autor o sprawach osobistych pisze dość niewiele, gdyż przez lata skoncentrowany był na pracy naukowej. Przyznaje, że jego życie odmieniło się diametralnie dopiero w 1982 roku, gdy poznał Pawła, studenta florenckiego konserwatorium. Ich związek przetrwał do dnia dzisiejszego i stanowił oparcie w trudnych chwilach i chorobach. Można jedynie dodać, iż Jan Władysław Woś czuje się człowiekiem spełnionym, mającym świadomość, że swój niewątpliwy sukces zawdzięcza pracowitości, zdolnościom, znajomości języków, spotkaniu życzliwych osób oraz brakowi kompleksu niższości wobec ludzi z zachodniej Europy.
Jan Władysław Woś: Na drogach Europy. Anagram, Warszawa 2016, ss. 415.