Monika Adamczyk-Garbowska. Gdzieś w Polsce… czyli w Nałęczowie

Spis treści numeru 1/2020

Gdzieś w Polsce… czyli w Nałęczowie

Podróż Jakowa Glatsztejna latem 1934 roku

Wer den Dichter will verstehen, muss in Dichters Lande gehen (Kto chce poetę zrozumieć, musi udać się do jego kraju) – pisał Goethe i niewątpliwie miał rację. Jego słynne stwierdzenie, o którym warto pamiętać, analizując utwory wielu pisarzy, z pewnością pomaga w zrozumieniu twórczości Jakowa Glatsztejna.

Ja sama nie musiałam udawać się daleko, aby poznać rodzinny kraj Glat­sztejna, jako że urodziłam się w Lublinie i tu spędziłam większość życia, ale – paradoksalnie – dowiedziałam się o tym jednym z najwybitniejszych autorów tworzących w jidysz dopiero w Nowym Jorku, kiedy w latach 1988-1989 zbierałam materiały do książki o Izaaku Baszewisie Singerze. Natknęłam się wówczas na artykuł nieznanego mi autora, Jacoba Glatsteina – sygnowany taką właśnie, zangielszczoną, wersją imienia i nazwiska – pt. The Fame of Isaac Bashevis Singer (Sława Isaaca Bashevisa Singera), stanowiący pełen pasji atak na twórczość przyszłego noblisty. Autor zarzucał Singerowi m.in. lubowanie się w opowieściach pełnych deprawacji zarówno duchowych, jak i fizycznych, twierdził, że jego utwory stanowią „niesmaczną mieszankę przesądów i kiczowatego mistycyzmu” i są „pisane pod kątem nieżydowskiego czytelnika”, bo czytelnik żydowski uzna je za „odrażające i powierzchowne”1. Później przekonałam się, że nie był to głos odosobniony, jeśli chodzi o spojrzenie jidyszowych krytyków na twórczość Baszewisa, ale wówczas opinia ta była dla mnie dużym zaskoczeniem. Przy okazji dowiedziałam się, że autorem tych słów jest urodzony w Lublinie wybitny poeta języka jidysz, znany m.in. z niechęci do Baszewisa, i że żydowsko-amerykańska pisarka Cynthia Ozick sportretowała obydwu twórców w opowiadaniu pt. Envy: Or, Yiddish in America (Zawiść, czyli jidysz w Ameryce). Baszewis figuruje w nim pod postacią cieszącego się popularnością karierowicza Ostrovera, wykorzystującego tłumaczy do zdobycia sławy, a Glatsztejn – zgorzkniałego, niedocenionego poety Edelsteina.

Z czasem jednak zainteresowałam się twórczością Glatsztejna już w oderwaniu od jego opinii na temat Baszewisa. Początkowo znaczną rolę odegrał sam fakt, że poeta pochodził z Lublina, a zatem ważne wydawało mi się zwrócenie na niego uwagi mieszkańcom miasta2. Co więcej uzmysłowiłam sobie, że nawet z czysto topograficznego punktu widzenia w jego twórczości jest znacznie więcej konkretnych odniesień do Lublina niż w twórczości Baszewisa, który wprawdzie rozsławił miasto swoim Sztukmistrzem…,ale faktycznie nigdy tu dłużej nie przebywał i choć Lublin pojawia się w jego powieściach i opowiadaniach, to jednak w sposób dość ogólny. Nawet w Sztukmistrzu… czołowe miejsce zajmuje Warszawa. Natomiast u Glatsztejna Lublin z okresu przed I wojną światową jest opisywany niemal tak dokładnie jak Warszawa Baszewisa z okresu międzywojennego.

Glatsztejn urodził się w Lublinie w sierpniu 1896 roku w tradycyjnej rodzinie żydowskiej znanej z talentów muzycznych (jego wuj Moszełe Glat­sztejn był lubelskim kantorem miejskim). Otrzymał wykształcenie religijne w chederach, przedmiotów świeckich uczył się u prywatnych nauczycieli, eksternistycznie zdał egzaminy, zaliczając sześć klas gimnazjum. Znajomość literatury jidysz posiadł dzięki ojcu, zapalonemu bibliofilowi. Później doszła znajomość literatury rosyjskiej i polskiej, a także innych literatur europejskich w przekładach na rosyjski3.

Jako niespełna osiemnastoletni młodzieniec wyjechał w 1914 roku do Nowego Jorku. Zasłynął tam w kręgu literatury jidysz jako poeta, powieściopisarz i krytyk, ale podobnie jak wielu innych autorów tworzących w jidysz pozostał niemal nieznany poza swoim kręgiem kulturowym, mimo że większość życia spędził w Ameryce, a jego utwory tłumaczono na język angielski. Stąd pewnie poczucie niesprawiedliwości w stosunku do Baszewisa, który przybył do USA dwadzieścia lat później, ale zyskał tam stosunkowo szybko popularność.

Latem 1934 roku Glatsztejn odbył podróż z Nowego Jorku do Polski, aby po raz ostatni, po dwudziestoletniej nieobecności, zobaczyć śmiertelnie chorą matkę. Zmarła ona niedługo po przyjeździe syna, 2 sierpnia 1934 roku, w wieku siedemdziesięciu lat. W „Lubliner Tugblat”, lubelskim dzienniku wydawanym w jidysz, zamieszczono następnego dnia nekrolog sygnowany przez męża, synów, córkę, zięcia i wnuki, wraz z informacją, że kondukt pogrzebowy wyruszy spod adresu Rynek 14 na cmentarz żydowski.

Literackim owocem tej wyprawy stały się dwie powieści autobiograficzne: Wen Jasz iz geforn (Gdy Jasz pojechał, 1938) i Wen Jasz iz gekumen (Gdy Jasz przyjechał, 1940). Pisarz planował także trzecią część, ale planu tego nie zrealizował. Pierwszy tom kończy się przybyciem narratora do rodzinnego miasta, akcja drugiego rozgrywa się w uzdrowisku niewymienionym z nazwy i zawiera długi fragment opisujący niezamierzoną podróż i jednodniowy pobyt w Kazimierzu nad Wisłą. Obie części zawierają reminiscencje z czasów dzieciństwa spędzonego w Lublinie. Pod względem gatunku nie są to tradycyjne autobiografie, pojawiają się w nich bowiem elementy reportażu, powieści psychologicznej i podróżniczej.

O ile lokalizacja wydarzeń ukazanych w pierwszej części nie nastręcza trudności, o tyle niepodana nigdzie nazwa uzdrowiska spowodowała sporo nieporozumień, zwłaszcza u krytyków nieznających polskiego kontekstu geograficzno-kulturowego. Dla polskiego czytelnika nie ulega wątpliwości, że akcja powieści rozgrywa się w Nałęczowie. Świadczą o tym opisy miejsca, nazwy własne, konotacje kulturowe oraz relacja z podróży dorożką do Kazimierza nad Wisłą. Natomiast krytycy zagraniczni snują różne przypuszczenia, lokując uzdrowisko w samym Lublinie4, „gdzieś w środku Polski”5 albo w miejscu zupełnie niemożliwym do wskazania na mapie. Niektórzy podawali wręcz w wątpliwość, czy Glatsztejn oparł tę książkę na własnych przeżyciach. Nawet znana badaczka Ruth Wisse, redaktorka najnowszego anglojęzycznego wydania powieści Glatsztejna, dowiedziawszy się ode mnie o Nałęczowie, wyrażała wątpliwość, czy autor faktycznie tam pojechał niedługo po pogrzebie matki i dopiero po wizycie w uzdrowisku nabrała tego przekonania. Żaden z krytyków nie przestudiował mapy, mimo że narrator odbywa podróż dorożką do Kazimierza. A skoro jedzie do Kazimierza, to skąd mógłby wyruszyć?

(…)

1 J. Glatstein: The Fame of Bashevis Singer. „Congress Bi-Weekly”, 27 grudnia 1965, ss. 17-19.

2 Jeden z pierwszych szkiców na jego temat zamieściłam w „Akcencie”. Zob. M. Adamczyk-Garbowska: Jakub Glatsztejn – żydowski pisarz z Lublina. „Akcent” 1998, nr 4, ss. 114-115.

3 Więcej na temat biografii i twórczości poety zob. M. Adamczyk-Garbowska: Glatsztejn Jakow (w:) Sylwetki Żydów lubelskich. Leksykon. Red. A. Kopciowski, A. Trzciński, S. J. Żurek i M. Adamczyk-Garbowska. Lublin 2019, ss. 99-102.

4 Zob. np. D. Clifford: Shtetl Kuzmir: The Reality of the Image (w:) The Shtetl and Reality: Papers of the Second Mendel Friedman International Conference on Yiddish. Red. G. Estraikh i M. Krutikov. Oxford 2000, ss. 115-132; L. Garrett: The Self as Marrano in Jacob Glatstein’s Autobiographical Novel. „Prooftexts” 1998, nr 18, ss. 207-223.

5 Zob. A. Noverstern: The Open Suitcases: Yankev Glatshteyn’s „Ven Yash Iz Gekumen” (w:) Arguing the Modern Jewish Canon. Essays on Literature and Culture in Honor of Ruth R. Wisse. Red. J. Cammy, D. Horn, A. Quint i R. Rubinstein. Cambridge, Mass. 2008, s. 270.

   Ciąg dalszy w wydaniu tradycyjnym „Akcentu”.