Jarosław Moser. Wiersze

Spis treści numeru 1/2014

Próba korespondencji

1.

Zmieniasz kanał i jesteśmy parę kilometrów
pod powierzchnią morza; jakieś potworne stworzenia
błyskające w ciemności biologicznymi neonami
pożerają się bez pośpiechu. Pamiętasz

jak tamtej nocy pod parasolem gwiazd
schodziliśmy pochyłą szosą ku miastu?
Powiedziałaś, że droga mleczna jest jak ocean
zamrożonych fajerwerków. A potem śmialiśmy się
wspominając guanako, które spłoszyłaś wymiotując
na drucianą siatkę. Raz w życiu spędziliśmy sylwestra
na tyłach zoo. Moim zdaniem droga mleczna
jest jak rozciągnięta niemiłosiernie siatka na motyle.

2.

Nie oddalając się zanadto od miejsca, które
wydaje mi się znajome z jakichś dawnych, lepszych
czasów, codziennie o tej samej porze obserwuję
korony wykonujące dziwny gest zamiatania
nieistniejącego kurzu, albo pozbawiania świata
pozorów stylistycznej spójności. Pewnego dnia

nachodzi mnie myśl, że właśnie w tym momencie
ktoś pijany umiera samotnie na plaży dokładnie tam,
gdzie kilka lat wcześniej natknęliśmy się na gnijącego
węgorza. Mam ochotę to zapisać. Ale znów odzywają się
we mnie te kąśliwe głosy. Czy pisarz, który nie czuje
boskiej ręki na swoim długopisie, nie jest jedynie brudnym,
śmierdzącym grzesznikiem? Teza, która brzmiała
zawsze w twoim głosie, ilekroć pytałaś, czy znalazłem pracę.

3.

Jasne, że zamiast kisić się w tej klitce, ze wzrokiem
błądzącym po ścianach, paznokciach, rynnach pobliskich
kamienic, jak dwa morskie żebropławy zapiklowane
w formalinie, któreś z nas mogło załamać ręce, albo
przynajmniej zawrzeć istotę rzeczy w krótkim mailu.
To było możliwe już wcześniej, kiedy sąsiad z dołu
chodził po balkonie z interesem na wierzchu,
a prawie wszyscy znani poeci okazali się gejami.
Nikt poza nami tego nie zrozumie, a my zapomnimy.
Drażniło mnie, że chciałaś zawsze sprowadzić
wszystko do czystego ducha. Nawet sąsiad z dołu
był dla ciebie jedynie głosem wyliczającym przez sen
nazwy hitlerowskich obozów. I widzisz, jakoś
nie odwiedziliśmy razem St. Tropez.

4.

Połóż na jednej szali
trudny charakter ojca,
lamenty matki,
samobójstwo brata;

na drugiej wiersze Poświatowskiej,
feromony, koniunkcje planet,
barwną biografię trapisty Mertona.
Języczek u wagi wskaże jak zawsze
wściekłą i głośną opowieść idioty,
która nic nie znaczy.

Więc krzyczmy razem, miotajmy się
po scenie, jak płonące rekwizyty,
gdy widzowie w panice uciekają
w sen nocy zimowej o królestwie
nie z tej ziemi i cudownym ocaleniu.

Potem zamieciemy popiół
i ulepimy smolistą kulkę;
nasz mały, spalony świat.

Więcej wierszy  w papierowym wydaniu „Akcentu”.