Judyta Bednarczyk. Pochówek Hester Sparks

Spis treści numeru 1/2012

Pochówek Hester Sparks

 

Pędy twe – granatów gaj,
z owocem wybornym kwiaty henny i nardu:
nard i szafran, wonna trzcina i cynamon,
i wszelkie drzewa żywiczne,
mirra i aloes, i wszystkie najprzedniejsze balsamy.

 

Pieśń nad pieśniami

 

Ciosaj, trumno moja, się ciosaj,
położy się w tobie panna,
panna o złotych włosach.
 
K. I. Gałczyński: Koniec świata

 

1.
O godzinie dziesiątej przechodzi przez harmonijkowe drzwi, potem siada, filiżankę z kawą podnosi do ust. Wysoko. Wiklina pod nią trzeszczy, jakby płakała. Przygląda się jej bardzo uważnie. Na imię jest jej Abby. Abby Allison Preminger, z pochodzenia Kanadyjka, od poniedziałku do czwartku sekretarka w klinice psychiatrycznej Reinhardts & Co. Może mieć jakieś osiemnaście lat, lecz buty i sukienka ją postarzają; w pasie oskrobana klamra, znoszone rękawiczki haftowane w serca. Halka za szeroka, jakby wybierała się na prywatkę. Jest w niej coś bardzo pięknego. Gesty, a może dobór barw. Róż od Elizabeth Arden położony na usta i skronie.
Samuel zna się trochę na modzie. Prenumeruje „Harper’s Bazaar” i „Mademoiselle”, druczki pocztowe wypełnia czytelnie, duża kropka nad „i”, ogonek „igreka” zawinięty po nonszalancku. To babskie zajęcie, jak robienie konfitur na zimę, lecz Sam nie ma z tym problemu. Będąc szanowanym obywatelem Chatham, nie miewa problemów just in case, poza jednym, o którym nikt nie ma pojęcia. Abby Allison Preminger.
„Pomyśl, jak by to było − zwykł sobie powtarzać. – Ty i ona nad brzegiem oceanu, jak Ned i Mery z Guiding Light. Pokazywałbyś jej różne rzeczy, mówił o swoich marzeniach, a ona, szczera i wyrozumiała, składałaby ci w darze pocałunki − słone, syrenie klejnoty”.
Być romantycznym to w Chatham prosta sprawa. Jak powiedziałyby prostytutki: banalna, cherrrrri! Jednak Abby Preminger, bogini z Massachusetts, święta, czy nie mogłaby być jego córką? Czy nie chciałby się nią zaopiekować, sprezentować jej kolię i szynszyle, jak dziewczynce sprezentowuje się lalki? Czy to moralne? Dobre? Co powiedziałby rabin, co wścibscy sąsiedzi? Sam chciałby zrobić dla niej jak najwięcej, zdziwiony, że to już rok pięćdziesiąty siódmy, że wspólnicy knują, a Kathleen nosi w łonie jego czwarte dziecko.
− Czasem bywa to bardzo trudne − wyszeptał, nachylając się nad trumną. − Spełnić pokładane w tobie nadzieje.
Hester Sparks leżała tego dnia spokojnie. Wypomadowana. Pachnąca. Jej wargi rozciągały się w życzliwym uśmiechu (do kogo się uśmiechasz, Hester? Do sufitu? Nieba?), Parker Jotter w dłoniach, lakierki błyszczące i ten posmak. Dziwność w ustach, ilekroć zbliżał się do katafalku. Jak przekwitłe lilie. Albo róże.
– Pamiętasz, o co mnie prosiłaś? O półdolarówki na drogę. Po jednaj na oko. I o Johnny’ego Raya, by coś ci zaśpiewał, może All of me, a może The little white cloud that cried. Chciałem to zrobić, mamo, ale nie dałem rady.
Samuel nie kłamał. Organizacją pogrzebu zajęła się Eloise, jego siostra. Ta sama Eloise, która wyszła za bankiera Izaaka, mieszkała na Fifteenth Avenue i rok w rok jeździła do kurortu. Na kąpiele słoneczne. Wszystko miało chodzić jak w zegarku, tik-tak-tik-tak!, kelnerki − żadnych ciemnoskórych − starannie zawiązać fartuchy, blondynki szare, brunetki niebieskie. Rudych kelnerek Eloise nie brała pod uwagę.
− Ktoś chyba przesadził z perfumami − powiedziała Kathleen. − Że też nawet na pogrzebie nie można uwolnić się od chamstwa. Brakuje kogoś, Sam?
Czy brakuje? Powinien chyba wiedzieć. Ale nie wie.
− Nie, kochanie. Sądzę nawet, że nie spodziewaliśmy się tylu gości. Poezja mamy uczyniła z niej miejscową sławę.
Im rzadziej spoglądał na Abby Preminger, tym bardziej jej pragnął. Jej widoku. Stóp stawianych koślawo, a jednak bajecznie, jak u baleriny. W ciągu lata odwiedziła ich dziesiątki razy. Mówiła „dzień dobry” i „dobranoc”, na co Samuel nie odpowiadał, zajęty śledzeniem jej cienia. Szła…
„Na poddasze, gdzie Hester miała pokój. Z widokiem na morze.”
Na poddaszu kończyła się wędrówka Abby, Cecilii czy Becky po wiedzę i strach. A gdy stopień po stopniu wspinały się, widać było ich plecy; kształt odbity pod bluzką, falujące włosy. Szampon Abby, jego rumiankowa woń chwytana przez Sama łapczywie, pieczętowana w sercu. Wiersze spisywane na gazetach razem z prognozą pogody. Patrzył, patrzył, nie mogąc się nasyć, na zapas, na czarną godzinę, gdy zniknie, a Abby Preminger nie mogła podejrzewać, że on… Och, to tak, jakby lubił ją syn sąsiadów albo mleczarz!
Lecz dziś nie przywitała się z nim. Nie przywitała się z nikim, usiadła po prostu, o tam, gniotąc sobie spódniczkę. I sny. Twarz zwrócona ku zmarłej była biała. Abby Preminger przypominała przez to woskową figurę i gdyby nie Samantha, przyjaciółka, nie nachyliłaby się nawet po sandwicha.
– Dla mnie tylko z jajkiem. Dziękuję.
Znajdowali się daleko, i od morza, i od nieba. Dzieci sąsiadów robiły z serwetek łabędzie i myszy. Przewidywał, że za chwilę straci dech, jeżeli o niej nie zapomni. A ona siedziała tam, trzy metry za nim, metr przed nim stała trumna i Hester Sparks zastanawiała się, czy nagrobek z pszczołą to jednak dobry pomysł, bo pszczoła jest symbolem zmartwychwstania. Poetka Hester nie życzy sobie zmartwychwstawać. Za bardzo zmęczyła się życiem, to i po co?
− Naprawdę nie mogę tego zrozumieć, Kate − Eloise przejechała sobie palcem po brwi. − Rodzina, rodzina i jeszcze raz rodzina. Kto to widział, by obcy pojawiali się na pogrzebie?
− Nie musisz mnie pouczać. Sam nalegał, by rozkleić klepsydry na uniwersytecie. Uważał, że tak będzie sprawiedliwie, bo stara Sparks więcej czasu spędzała ostatnio z młodzieżą.
− To przez te obwoźne biblioteki.
− O tak. Z pewnością.
− I kółka zainteresowań. Młodzież jest teraz zbyt wyedukowana. Tłumaczyłam mamie, że książka to tylko rekwizyt. Dla amerykańskiej dziewczyny znaczy tyle samo, co nowe pantofle, ale mama nigdy mnie nie słuchała. Żyjemy w idiotycznych czasach, tak mówiła. Lepiej było za modernizmu, za opium, za burbona, zło dawało odpowiedzi, Adam nie wstydził się być Adamem, a Ewa Ewą. Potem rozmowa schodziła na wojnę, a ja prosiłam Izaaka, by zabrał mnie do domu. Nie lubię pesymistów. Zresztą tak samo, jak współczesnych proroków.
− Zło… Nie bardzo rozumiem, Loise.
− Ja również. Co do mnie, nigdy nie poszłam do college’u. Czuję się z tym świetnie, lecz w dzisiejszych czasach, cóż… trudno opędzić się od krytyki. Dam ci dobrą radę − unikaj wykształconych dziewcząt. Zaoszczędzisz sobie i wrzodów, i zmarszczek.
Kathleen zajrzała sobie w dekolt, upewniając się, że jest nieskazitelny. Żadnych przebarwień. Żadnych obwisłości.
− To nie moja wina. Abby Preminger…
Słysząc jej imię, Samuel podskoczył.
− …mieszka niedaleko. Nie mogłam zabronić jej wizyt, zwłaszcza że pomagała mamie pisać esej. Ta nasza artystka, wszystkie dziwactwa. Czasem wydaje mi się, że żyłaby dłużej, gdyby lubiła sport. Trochę badmintona jeszcze nikomu nie zaszkodziło. Rozprawy o Elliocie czy Joysie to gwałt na naturze ludzkiej i głupota. Przyniesiesz nam ponczu, Sammy?
Posłuszny Sammy zrobił kurs do stołu i do trumny, łapiąc po drodze dwie szklaneczki. Zero spojrzeń na dziewczynę, zero zadyszki. Bardzo dobry wynik. Wokół Abby Preminger utworzył się tymczasem wianuszek. To studentki. Kapłanki amerykańskiej poezji, od roku odwiedzające jego matkę. Zachwalały pomysł Abby, by wpiąć sobie w kołnierzyk małą perłę, w piątek, na inaugurację roku. Gest dla zmarłej, świergotały, gest dla zmarłej. Podobno chciała zmienić imię na Pearla, lecz urodziła się w żydowskiej rodzinie, rodzinie, rodzinie. Cud, że nie została Sarą albo Rebeką. Hester brzmiało jeszcze całkiem znośnie.
„To było dawno temu − pomyślał Samuel − gdy Kathleen miała w sobie podobną świeżość. Ale niektóre rzeczy wydają się magiczne tylko, gdy jest się młodym. Czas odbiera nam siły i wyobraźnię. Gdzie podziała się twoja wyobraźnia, Kathleen? Schowałaś ją do puderniczki? Czy do pudła na kapelusze? Hester Sparks mówiła, że kobieta dla niego powinna mieć giętki umysł. Lecz cóż. Żyli w Ameryce. Krainie mitów…”
− …i nieograniczonych możliwości − dopowiedziała za niego Eloise. − Oto przyczyna naszych zmartwień. Dziewczęta zajęłyby się pieczeniem ciast. Lepiej by na tym wyszły, bo – bądźmy poważni – w małżeństwie liczy się jakiś podział.
− Prawda. Czy to nie szczęście, Sam, poślubić kogoś takiego jak ja? − spytała Kathleen, szczypiąc Sparksa w łokieć.
Zęby jego żony miażdżące ciastko. Krrruch!
„Czy to nie szczęście, Katleen, być zazdrosnym o rzeczy cudowne? O młodość i o czystość?”
Abby Preminger zerknęła w jego stronę. Szafirowo i energetycznie.
„Wiesz, jak to jest, patrzeć na Atlantyk i czuć prąd, jakby piorun przeszywał twoje ciało? Tak chyba powinno być, gdy stoi się obok…”.
(…)