Wiesława Turżańska. Madziarska gorycz istnienia i historii

Spis treści numeru 4/2011

Madziarska gorycz istnienia i historii

 

W potocznej opinii współczesna liryka węgierska wydaje się słabo obecna w Polsce, w przeciwieństwie do prozy, która stała się bardziej popularna po przyznaniu w 2002 roku literackiego Nobla Imre Kertészowi – nazwiska pisarzy należących do światowego kanonu, takich jak Sándor Márai, Péter Esterházy czy Győrgy Spiró znane są polskiemu czytelnikowi. Jednakże o niewystarczającym dostępie do poezji można było mówić tylko do roku 1975, kiedy to nakładem Państwowego Instytutu Wydawniczego ukazała się w tłumaczeniu trójki wykładowców z warszawskiej hungarystyki Antologia poezji węgierskiej obejmująca teksty od średniowiecza po czasy współczesne (choć te ostatnie zaprezentowano dość skrótowo). Równocześnie opublikowane zostały Poezje wybrane czołowego przedstawiciela liryki okresu międzywojennego, Attili Józsefa, w tłumaczeniu Aleksandra Nawrockiego, zaś dwa lata później Złoto i krew Endre Adyego w przekładzie Mirona Białoszewskiego. W 1979 roku polscy czytelnicy otrzymali tom Kto przeniesie Miłość László Nagya w tłumaczeniu Bohdana Zadury i Tadeusza Nowaka (ten ostatni przełożył także w 1980 roku Spienione niebo Miklósa Radnótiego). Następny rok przyniósł wybór wierszy Sándora Csoóriego (Era oczu), opatrzony posłowiem Konrada Sutarskiego, a w 1986 wydano Poezje Ferenca Juhásza w przekładzie Aleksandra Nawrockiego. Przypominając polskie edycje utworów węgierskich poetów, nie można pominąć Księżyca Twojej nieobecności (1991) i Okruchów przestrzeni (2003) Istvána Kovácsa – historyka, pisarza, tłumacza i dyplomaty, dobrze znanego czytelnikom „Akcentu”.
Wspomniane tytuły to tylko niektóre tomy współczesnych poetów węgierskich dostępne na polskim rynku księgarskim. Dodać należy, iż poezję węgierską od dawna, poza „Akcentem”, promuje „Literatura na Świecie”, a ostatnio kwartalnik literacki „Pobocza”. Pewien niedosyt mogła wzbudzać skromna liczba antologii, dających całościowy ogląd dorobku poetów znad Dunaju. Próbę przeciwdziałania tej sytuacji podjął w 1983 roku PIW, wydając, pod redakcją Bohdana Zadury, 13 poetów: antologię współczesnej poezji węgierskiej z obszernym wstępem Jerzego Roberta Nowaka. Znany hungarysta dokonał w nim charakterystyki głównych nurtów powojennej liryki. Czytelnikowi tomu mimowolnie narzuca się myśl, iż cechują ją egzystencjalny pesymizm i tragiczna wizja historii.
Dwa lata później Wydawnictwo Literackie opublikowało Przepowiednię czasu twego. Antologię współczesnej poezji węgierskiej z przedmową i w wyborze Konrada Sutarskiego, prezentującą teksty twórców także młodszego pokolenia. Konrad Sutarski, poeta mieszkający od 1965 w Budapeszcie, wybrał również wiersze do dwóch kolejnych antologii wydanych przez Towarzystwo Przyjaźni Polsko-Węgierskiej. Obie edycje: Jak daleko, jak blisko (1991) i Jak blisko (2007; liczba autorów wzrosła tu z siedemnastu do dwudziestu ośmiu) zawierały utwory pisane przez Węgrów poza Republiką Węgierską. Natomiast nakładem krakowskiej Konfraterni Poetów wyszedł w 1997 roku dwujęzyczny tom Światło w chmurach, obejmujący wiersze polskich oraz węgierskich twórców średniego i młodego pokolenia.
Tym, którzy cenią współczesną poezję węgierską, ubiegły rok przyniósł niespodziankę w postaci dwóch antologii. Pierwsza z nich, Węgierskie lato. Przekłady z poezji węgierskiej, ukazała się w marcu nakładem wrocławskiego Biura Literackiego jako efekt pracy translatorskiej i wieloletnich hungarystycznych fascynacji Bohdana Zadury. Jest to wybór autorski ograniczony do trzynastu nazwisk, gdyż – jak pisze Zadura w zatytułowanym Od kuchni posłowiu – zgodnie z sugestią wydawcy tom został skomponowany w myśl zasady „mniej poetów, więcej wierszy”. Jednak tłumacz wymienia także kilkudziesięciu twórców, którzy powinni zaistnieć w książce. Ów ilościowy niedostatek zrekompensowało czytelnikom warszawskie Studio EMKA, wydając Dojść do słonecznej strefy. Antologię współczesnej poezji węgierskiej Jerzego Snopka. Jej autor, profesor PAN, historyk literatury i kultury oraz tłumacz, ma w swoim dorobku, obok licznych prac, w tym dotyczących historii Węgier, także publikacje dwóch książek dwudziestowiecznych klasyków: Apokryfu Jánosa Pilinszkyego (1999) i Olśnienia Attili Józsefa (2005)1.
Dojść do słonecznej strefy – podobnie jak Węgierskie lato – ma charakter autorski. W słowie wstępnym czytamy, że antologista kierował się datą urodzenia, gdyż w większości wcześniejszych wyborów młodsze pokolenie nie było dostatecznie prezentowane. Dlatego też cezurą stał się rok 1940 – w konsekwencji otrzymaliśmy zbiór stu pięćdziesięciu dziewięciu wierszy i poematów napisanych przez dwudziestu ośmiu znanych poetów, z których najmłodszy, Dániel Varró, przyszedł na świat w 1977 roku. Jednakże i ta antologia ma swoje ograniczenia; we wstępie Jerzy Snopek zaznacza, iż zamierzał zamieścić teksty pięćdziesięciu autorów i wymienia kilkanaście nazwisk „ważnych nieobecnych”.
Z racji krótkiego dystansu czasowego, jaki dzieli Dojść do słonecznej strefy od Węgierskiego lata, mimowolnie nasuwają się porównania. W Od kuchni Bohdan Zadura wyznaje, iż praca nad przygotowaniem antologii była sentymentalną podróżą tłumacza po bliskich jego sercu Węgrzech, a większość zamieszczonych przekładów powstała ponad ćwierć wieku temu. Czytelnicy otrzymali szeroki wybór dwudziestowiecznej poezji (prawie dwieście utworów), choć tylko starszych autorów – nie uwzględniono tu twórców urodzonych po 1950 roku, tylko czterech na trzynastu poetów urodziło się w latach czterdziestych (wśród nich jedyna w tym zbiorze kobieta, Zsófia Balla), natomiast trzech jeszcze w wieku dziewiętnastym.
Odmiennie przebiegało przygotowanie Dojść do słonecznej strefy – choć Jerzy Snopek, podobnie jak Bohdan Zadura, poezją węgierską zajmuje się od lat, we wstępie przyznaje: dopiero w dwóch ostatnich latach, kiedy już przyświecała mi idea wydania antologii, zapoznałem się gruntownie z twórczością poetów, przedtem czytanych wyrywkowo. Intensywna lektura dostarczyła mi wielu wrażeń i wzruszeń, owocowała prywatnymi odkryciami. Antologista wspomina przy tym Istvána Bellę i Gáspára Nagya, z którymi łączyły go więzy przyjaźni, a najwięcej miejsca poświęca „prywatnemu odkryciu”, czyli późnej poezji Imre Oravecza2, którego zresztą dwa wiersze opublikował w „Akcencie”. Analizując jego dzieła, przywołuje definicję piękna stworzoną przez Simone Weil: coś jest piękne wówczas, gdy nie dopuszczamy myśli, by mogło być inne.
Odmienność przyjętego kryterium przekłada się na kształt tomu; Bohdan Zadura mógł sobie pozwolić na wszechstronne pokazanie dorobku „wybranych”, natomiast Jerzy Snopek musiał dokonać ostrej selekcji, a utwory poszczególnych autorów zaprezentował w różnych proporcjach. Więcej tu zatem pań – oprócz Zsófii Balli, pojawiły się cztery inne przedstawicielki „płci nadobnej”. Najpełniej udostępniona została twórczość starszego pokolenia, co może wynikać z ugruntowanej od dawna wysokiej pozycji na literackim parnasie takich autorów, jak István Bella, Ottó Tolnai, Benedek Kiss, József Utassy, Endre Rózsa, Győrgy Petri, Imre Oravecz, Árpád Farkas i István Kovács.
Podczas rozmowy przeprowadzonej w lutym 2011 roku w radiowej „dwójce” przez Bożenę Markowską Jerzy Snopek przypomina o funkcjonującym na Węgrzech terminie „pokolenie autostopowiczów”. Dla przedstawicieli owej generacji Polska późnych lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych była oknem na Zachód, niedostępny dla Węgrów w „czasach kadarowskich”. Wielu z nich (np. István Bella czy István Kovács) stało się wybitnymi tłumaczami literatury polskiej. W opublikowanym tomie pojawiają się odniesienia do naszej historii i kultury. Wymieńmy choćby wiersze Istvána Kovácsa Sted (poświęcony Edwardowi Stachurze), Wiec w Krakowie o podtytule Czerwiec 1981 oraz Benedeka Kissa Cybulski na peronie nocnego pociągu i Generał Skarjatin na wzgórzu (wspomnienie o Józefie Bemie). Polonica obecne są również w tekstach poetów trochę młodszych, jak Gáspár Nagy (Pamięci Zbigniewa Herberta), Balázs Györe (Spóźnione przesłanie Stanisława Grochowiaka), János Sziveri (13 grudnia 1981) czy urodzony na początku lat siedemdziesiątych Gábor Zsille, przywołujący w Krakowskich gołębiach słowa Bohdana Zadury.
W przypadku osób należących do „pokolenia autostopowiczów” można mówić o podobieństwach biograficznych: wszyscy oni skończyli studia na wydziale humanistycznym (najczęściej dwie filologie), następnie pracowali w redakcjach lub instytucjach kulturalnych, w wieku dojrzałym otrzymali prestiżową Nagrodę Attili albo Nagrodę Kossutha. Ich wiersze znalazły się też w debiutanckiej antologii Nieosiągalna ziemia z przedmową László Nagya, wydanej w grudniu 1969 roku. Najważniejsze przeżycie pokoleniowe to jednak doświadczenie u progu dojrzałości tragedii 1956 roku. Trauma znajduje w poezji odbicie w sposobie postrzegania historii i losu Węgrów, a od syndromu klęski nie są wolni również młodsi twórcy. W omawianym tomie bezpośrednio o rewolucji węgierskiej mówi wiersz legendarnego barda opozycji kadarowskiej Győrgyego Petri O Imre Nagyu. Ten stonowany, pozbawiony ozdobników retorycznych utwór poprzez przywołanie konkretnych obrazów (betonowego podwórza, gdzie jurysta / wyrok, rzecz jasna, odklepał), rozczłonkowanie tekstu, elipsę i ostre przerzutnie obnaża zafałszowaną rzeczywistość, samotność narodu (kiedy miasto się obudziło, / właśnie było rozstrzeliwane) i bohatera. Postać Nagya, (…) nieufnego, nadąsanego, wahającego się mężczyzny, / przez którego przecież / przesączyły się gniew, ciśnienie, ślepa nadzieja kraju, mimowolnie kojarzy się z mało znanym w Polsce filmem Márty Mészáros – Niepochowany.
Győrgy Petri to także autor poematu, z którego pochodzi tytuł antologii – Aby dojść do słonecznej strefy. Utwór jest wart zapamiętania dlatego, iż szczególnie silnie skupia dominujący w zebranych tekstach mroczny nastrój. Opowiedziana historia ma formę dosadnej relacji z przypadkowego spotkania ze starą, wulgarną prostytutką, nakłaniającą bohatera wiersza do stosunku za „dwie dychy”. Poetyka turpistyczna wzmacnia ohydę sytuacji: Między nogami / ciasno, sucho. Ledwo się rozszerza, ani trochę nie wilgotnieje. / „Czekaj”– powiedziała i zanurzyła palce / w napoczętej margarynie, wmasowała ją sobie. W kontekście opisanego obopólnego upodlenia tytuł brzmi przewrotnie, a właściwie sarkastycznie – „słoneczna strefa” może należeć tylko do rzeczywistości postulowanej.
Takich tekstów, choć może mniej drastycznych, jest w antologii wiele. Podobnie słowem poetyckim operuje József Utassy w wierszu rozpoczynającym się od słów To dom wariatów. Noc u drzwi. / Aromat moczu zapach krwi, którego lektura prowokuje do skojarzeń z pisarstwem „kaskaderów literatury” polskiej: starszym o kilka lat Andrzejem Bursą i pokoleniowym rówieśnikiem – Rafałem Wojaczkiem. Oni także ból doświadczenia egzystencjalnego łączyli z kontestacją dławiącej rzeczywistości politycznej. Podobne motywy znajdziemy chociażby u Gáspára Nagya w Gdzie nauczają?: Gdzie nauczają dziś tchórzostwa? / Gdzie, w jakich szkołach je wpajają / tak, że codziennie w górę pchają / rtęć strachu, by nią dusze chłostać, i u Imre Oravecza w Gościach. Tutaj koszmar komunizmu ukazany został poprzez przywołanie konkretnego wydarzenia z dzieciństwa, a zastosowane anafory intensyfikują wymowę utworu: (…) i powiedzieli, / byśmy tak pozostali w pozycji stojącej, / nie zabrali nikogo, / nie postawili pod lufą karabinu maszynowego, / nie krzyczeli nawet z powodu Wolnej Europy, / po prostu kazali wyłączyć radio, / oczywiście, całkiem możliwe, / że właśnie dlatego byli tak straszni.
Zamieszczenie w książce wierszy o takiej tematyce egzemplifikuje charakterystyczną dla literatury (nie tylko węgierskiej) cechę – poeci są świadomi obowiązku dokonywania rozrachunku z przeszłością i ujawniania wszystkiego, co unicestwia dobro, prawdę i uczciwość. Przygotowanie antologii oznacza próbę ogarnięcia zjawisk charakterystycznych dla danego okresu historycznoliterackiego. Wybór wierszy to swoisty autorski komentarz do tego, co dzieje się na powierzchni literatury; spełnia rolę pomocniczą na nieznanym terenie, może być zaproszeniem do bliższego spotkania z intrygującym autorem. We wspomnianej wcześniej rozmowie z Bożeną Markowską Jerzy Snopek opowiada o tym, jak po przeczytaniu zebranych utworów zauważył, iż są one przeniknięte odczuciem dramatyzmu egzystencji i goryczą. Dlatego kluczem do ich interpretacji tak często bywa odwołanie się do traumy historycznej; dlatego też Markowska przywołuje pojęcie „samotności narodu”, które od dawna funkcjonuje w publicystyce. To wreszcie tłumaczy, dlaczego głosy młodych twórców pozostają w symbiozie z tym, co mówiło starsze pokolenie.
O węgierskim poczuciu „inności” świadczą m.in. takie wiersze, jak Wystawa światowa Pétera Kántora (urodzonego w roku 1949), Triptichon wschodnioeuropejski i Wszystkie kraje świata Krisztiny Tóth (ur. 1967) czy Turystyka Krisztiána Peera (ur. 1974). Kántor, powtarzając jak mantrę apostrofę Zjednoczona Europo!, zaznacza wyobcowanie bohatera lirycznego (Peszt czy Buda? Ja już zostanę / Peszteńczykiem wszędzie. / Gdziekolwiek będę kłaść się spać). Krisztina Tóth, szczególnie w drugim z wymienionych wierszy, podkreśla tragizm „węgierskiej samotności”, poczucie stłamszenia przez los. Służy temu (niespotykana w innych tekstach antologii) kreacja zbiorowego podmiotu, ujawniającego narodowy kompleks niższości: (…) Imię nasze / błędnie piszą i błędnie wymawiają, / ale my się skwapliwie uśmiechamy. Z hotelu wynosimy mydełka. / Na dworzec przychodzimy za wcześnie. / Z ciężką walizką, w luźnych spodniach / wszędzie wałęsa się nasz rodak. Analogiczny ton pobrzmiewa w Turystyce, w której punktem wyjścia jest opis wrażeń z pobytu za granicą. Miejsce w zamierzony sposób nie zostało skonkretyzowane, gdyż bohater liryczny to więzień własnej świadomości. Podróż ma w jego przypadku charakter inicjacyjny – uświadamia obcość i niemożność odczuwania radości: Co mam począć choćby z tym wrażeniem, / że nie mogę wykazać się rozumem, / że jestem tylko uśmiechem, niczym innym, / że zamykam swoje gusta w nawias, zawsze lubię / to, co gospodarze.
Nie bez powodu w tomie zamieszczony został przepiękny wiersz Gábora Zsille Krakowskie gołębie, do którego motto stanowią słowa Bohdana Zadury: „prawdziwy Węgier nie może być szczęśliwy”. W większości utworów powtarzają się motywy starości, samotności, śmierci, upokorzenia, jałowości istnienia i rozpaczy. Uznając poezję za odzwierciedlenie zbiorowej mentalności, zauważmy, że Węgry przodują w świecie pod względem liczby samobójstw popełnianych na 100 tys. mieszkańców. W latach trzydziestych XX w. Seress Rezső, węgierski pianista, skomponował piosenkę Gloomy Sunday (Szomorú vasárnap), która stała się światowym przebojem, a nazywana była „hymnem samobójców”. Zresztą sam kompozytor odebrał sobie życie, skacząc z okna. Tibor Fischer w Pod żabą, pełnej przewrotnego humoru książce o czasach stalinizmu, tak komentuje ową narodową przypadłość: Wystarczyło trochę wolnego czasu, kilka dźwięków nostalgicznej muzyki i już Węgier był gotowy do odjazdu z tego świata3.
W wybranych przez Jerzego Snopka utworach madziarski pesymizm wyraża się w różnorodnych formach ekspresji twórczej i obrazowania, od drapieżnej kontestacji po melancholijny smutek. Wśród wierszy stawiających trudne pytania o sens egzystencji naznaczonej przemijaniem i stratą na uwagę zasługują liryki Imre Oravecza: Wyznanie, Starzejący się mężczyzna, W końcu października, Porządek naszego przemijania, Czas przyszły czy Bukszi I (ostatni z nich to przepiękna i zarazem przejmująca opowieść o cierpieniu i agonii suki, tytułowej Bukszi). Bohater utworów Oravecza owładnięty jest myślą o wszechobecnej śmierci, częstokroć skupia się na introwertycznej samoobserwacji. Przedstawia porządek życia jako porządek umierania, co znajduje odzwierciedlenie m.in. w kreowanym pejzażu lirycznym – ten charakterystyczny element poetyckiego światoobrazu uformowany został tak, by współtworzył aurę elegijną, gdyż klimat emocjonalny wierszy Oravecza nie jest tragiczny, lecz melancholijny. Oswajanie śmierci słowem poetyckim odbywa się często poprzez powrót do rodzinnej Szajli, choć miejsce to nie zawsze zostaje w pełni ukonkretyzowane, jak na przykład w Porządku naszego przemijania: unicestwią wszystkie ślady po nas, nic nie zostanie, / ale będziemy żyć dalej w ludziach nowej Szajli, / może przyjdzie im na myśl, gdy będą tędy przechodzić.
W końcu października poeta wykorzystuje popularny topos jesieni jako pory umierania i szczegółowo rozpamiętuje rodzinny wiejski krajobraz. Zmysłowość opisu pogłębia melancholię i prowadzi do akceptacji niewzruszonego porządku natury: nie bój się, podłuż do ognia, popraw na kolanach koc, / po prostu znikniesz z powierzchni ziemi, po prostu cię nie będzie. Oravecz nie rozpatruje odejścia w perspektywie metafizycznej – wobec tego, co „po drugiej stronie”, zachowuje milczenie. W owych „medytacjach o śmierci”, oprócz rozbudowanych opisów przyrody, ważny jest też sposób operowania kategorią czasu. W Czasie przyszłym bohater liryczny mówi bez zbytecznej emfazy: Umrę o świcie, o czwartej nad ranem, / kiedy na zewnątrz budzą się już drozdy, / nikt się nie spodziewa, / poprzedniego wieczoru czułem się jeszcze dobrze, choć o pulsujących emocjach świadczy różnorodne rozczłonkowanie tekstu.
Odmiennie, choć intrygująco dla czytelnika, z tą kwestią zmaga się Tibor Zalán w wierszu W godzinę zamknięcia. Gorycz straty, bunt przeciwko miałkości i ograniczoności istnienia znajduje wyraz w sarkastycznym obrazie życia jako kuchennego zaplecza restauracji. Zalán akcentuje brutalną fizjologię starzenia, gdy pisze: (…) z zimną satysfakcją / obserwuję jak mięso oddziela się od kości, jak moja głowa siwieje. Zwracając tylko uwagę na inne okrutne, lecz mądre teksty, wspomnę jeszcze choć o Ucieczce z akwarium Krisztiána Peera, poety urodzonego w latach siedemdziesiątych. Już sam tytuł, a także deklaratywny początek: Nie będę dłużej / smutnym, bezwolnym żyjątkiem, wskazują na odrzucenie „węgierskiego pesymizmu”. Jednak końcowa konstatacja – Źle żyć, zły jest porządek / między stanami skupienia – rozwiewa wszelkie złudzenia.
Drogę wyjścia poza osamotnienie i absurd śmierci od wieków widziano w uczuciu do drugiego człowieka, tak więc i utworów analizujących skomplikowane relacje pomiędzy mężczyzną a kobietą jest w antologii wiele. Warto raz jeszcze przywołać wypowiedź Jerzego Snopka, dotyczącą liryku Győrgyego Petri Tylko osobą, który wielokrotnie pojawiał się w stworzonym przez węgierskich krytyków i poetów rankingu na dziesięć najważniejszych wierszy XX wieku. Poczucie Weltschmerzu wyrażone zostało stonowaną metaforyką intymnego wyznania. Słoneczna strefa wiąże się z pragnieniem, by choć na chwilę, odczuć bliskość: (…) Gdybym mógł być dla Ciebie przystankiem w przemijaniu, (…) gdybym mógł być dla Ciebie tylko osobą, zanim cień się wypełni i gwóźdź obróci się w proch.
Wydaje się jednak, że rolę ocalającą, według poetów, pełni sam proces twórczy, co można zauważyć w wierszach o charakterze metaliterackim. Wspomniany wcześniej Petri w Jestem i nic mnie nie obchodzi stwierdza dobitnie: Kiedy nie piszę wiersza – nie istnieję. Coś jak paznokcie i włosy trupa. Zaś antologię otwiera poemat Istvána Belli Nasze miłosne akty. Pozornie tytuł określa charakter adresowanego do ukochanej utworu, lecz na tematykę erotyczną nakłada się problematyka filozoficzna. Opisując rzeczywistość, Bella posłużył się poetyką negacji, ewokującą poczucie nicości: (…) Nie ma czasu, przestrzeni, tylko by czasoprzestrzeniło, / nie ma tego co jest, tego czego nie ma, to by tylko w krąg nicestwiło. / NIE MA TEŻ NIE MA / Tylko ty, słowo; oddech istnienia. Ostatnia przytoczona fraza zamyka poemat, słowu zostaje nadana funkcja sprawcza, pozwala ono uwolnić się od goryczy egzystencji.
Mówiąc o dominacji w zbiorze nastrojów pesymistycznych, dokonujemy pewnej generalizacji, która zwykle prowadzi do uproszczeń. Warto więc wspomnieć o innych tekstach, opartych na przykład na grze językowej, skojarzeniach, wyrażeniach potocznych. Taki charakter ma utwór Ákosa Szilágyiego Jest taki mus – swoista liryka roli, gdyż podmiot mówiący to klasyczny mafioso opowiadający o swoim bmw: jest taki mus by pędził wóz / i wszystko już gra / gdy wóz gna /gdy jest to coś / to jestem już gość / niech będzie to coś / na złość. Jerzy Snopek zaprezentował więc polskiemu czytelnikowi różne odcienie poezji „naszych bratanków” znad Dunaju, a dość obszerne noty biograficzne pomagają rozeznać się w gąszczu obco brzmiących nazwisk. Lektura Dojść do słonecznej strefy pozwoli odrzucić uformowany w latach siedemdziesiątych stereotyp nakazujący postrzegać Węgrów przez pryzmat wczasów nad Balatonem, zabawy przy tokaju i czardaszu.
Szkoda tylko, że czytanie poezji stało się zjawiskiem marginalnym, co przed laty celnie ujęła Wisława Szymborska w wierszu Niektórzy lubią poezję: Niektórzy – / czyli nie wszyscy. / Nawet nie większość wszystkich ale mniejszość. / Nie licząc szkół, gdzie się musi, / i samych poetów, / będzie tych osób chyba dwie na tysiąc.

1Artykuły i przekłady Jerzego Snopka wielokrotnie pojawiały się na łamach „Akcentu”.
2Dwa wiersze Oravecza Jerzy Snopek opublikował na łamach „Akcentu”.
3T. Fischer: Pod żabą. Wydawnictwo Zysk i S-ka, Poznań 2002, s. 100.
___________________
Jerzy Snopek: Dojść do słonecznej strefy. Antologia współczesnej poezji węgierskiej. Wydawnictwo Studio EMKA, Warszawa 2010, ss. 288.