Sceny z życia codziennego artystów
Z Teodorem Parnickim do dwóch razy sztuka
Do Teodora Parnickiego pierwszy chodził Andrzej Kijowski – wspomina Krzysztof Karasek, poeta. – Po drugiej wizycie przestał chodzić, ale nie chciał powiedzieć, dlaczego.
Drugi do Parnickiego chodził Tomasz Burek. Po drugiej wizycie przestał chodzić, ale nie chciał powiedzieć, dlaczego.
Ja chodziłem trzeci – ciągnie Karasek. – Po drugiej wizycie przestałem chodzić i nie chciałem powiedzieć, dlaczego.
Przekonałem się wtedy – zamyśla się poeta Karasek po latach – że nie można było chodzić do Parnickiego dłużej niż na dwie wizyty i nie chciało się nawet o tym opowiadać. Pisarz już przy drugim spotkaniu żądał napisania o sobie szkicu. Tymczasem żadnej jego powieści nie dało się zrozumieć!
5 XII 2009
Najbardziej płaska metafora świata
W maju 1979 roku, podczas swoich wielkich teoriopoetyckich sporów, młodzi krasopisarze Zbigniew Loba i Tadeusz Żukowski zakładają się o wódkę, kto wymyśli najbardziej płaską metaforę świata.
Przyszły poeta Żukowski rzuca szybko: „flądra plaży”. I niedoszły poeta Loba nic już nie może wymyślić. Bardziej płaskiego, oczywiście.
Wkrótce potem Zbigniew Loba napisał jednak ciekawą, szkoda że niewydaną, powieść Wędrowałem w ciemności.
Kto wymyślił najbardziej płaską metaforę świata?
Założę się o wódkę, że między „flądrą plaży” a „wędrówką w ciemności” istnieje dziwne, wcale niemetaforyczne podobieństwo.
W trójkącie dialogu
W upojny, piątkowy wieczór kończącego się czerwca 1992 r. w Schildow pod Berlinem, gdzie odbywa się polsko-niemieckie sympozjum literackie zwołane przez Guardini Forum, gospodarze i ich goście zasiadają w białych, ogrodowych krzesłach, ustawionych na trawie. Są wśród nich polscy i niemieccy pisarze, uczeni i teolodzy, którym przyświeca idea trójkąta dialogu według Romano Guardiniego: sztuka – nauka – wiara. Nie podano jeszcze wina i towarzystwo po pracowitym dniu, spędzonym w sali obrad pod hasłem Totalitarna przeszłość w polskiej i niemieckiej literaturze współczesnej – siedzi wyciszone i niemrawe, oczekując jakiegoś ciągu dalszego.
Spóźniony, widzę uczonych i teologów na bielejących w cieniach wieczoru krzesłach niby świetlistą wyspę nieruchomych postaci. Zbliżywszy się do kręgu, nie mogę powstrzymać się przed skojarzeniem: − Wyglądają państwo jak obywatele Grover’s Corners w trzecim akcie Naszego miasta Thorntona Wildera! – mówię i natychmiast gryzę się w język. Co wolno artyście, uczonym i teologom może nie być w smak.
Za późno. − Oni nie żyli, trzeci akt rozgrywa się na cmentarzu! – odzywa się z nieudawanym wyrzutem docent Jerzy Jarzębski, a pozostali przytakują, patrząc na mnie wyczekująco. − Nie wiedziałem, jak to państwu powiedzieć – brnę konsekwentnie z brawurą artysty. Odpowiada mi nieszczery wybuch śmiechu, który przechodzi w niepokojący gwar.
Szczęśliwie kelnerzy zjawiają się z teatralną punktualnością, wnosząc kosze pełne butelek wina, które wiele łagodzi, sprowadza empatię, a nawet wyraźnie ożywia nie bardzo już żywych uczonych i teologów.
26 VI 1992