Agnieszka Reszczyk. Chwytanie chwili

Spis treści numeru 1/2011

Chwytanie chwili

 

Świadomość przemijania życia przenika świat poetycki najnowszego tomu Urszuli Kozioł pt. Horrendum. I choć poetka nigdy nie nazywa śmierci wprost, to nie ulega wątpliwości, iż ją przeczuwa: Przede mną coraz bliżej teraz wody Lety (Z rzeki do rzeki, s. 57). Myślenie o bliskości kresu urzeczywistnia ten stan, gdyż obie przestrzenie, „realna” i „nierealna”, mylą się, mieszają ze sobą, (…) że już nie sposób / odróżnić miejsca czy jeszcze / tutaj się jest czy może już tam (Z rzeki do rzeki, s. 57). O zanikaniu przynależności do tego świata świadczy niepokój przed samotnością i nieistnieniem. Podmiot liryczny tej poezji, tożsamy z „ja” autorki, najsilniej lęka się pustki, wrogiej i myślom (…) / i ustom / (…) co na słowa i na ciało / właśnie zaciąga czarny całun (Nagle powiało na mnie chłodem, s. 9). Pustki tej doświadcza zresztą już teraz, jako przedsmaku „drugiej / ciemnej świata strony”. Paradoksalnie, bycie na granicy dwóch przestrzeni mocniej łączy z życiem, skłaniając do refleksji nad jego sensem.
Dla Urszuli Kozioł pisanie wierszy jest sposobem istnienia (Na przęsłach mostu – od słowa do słowa – zawieszam swój byt; Do imionnika, s. 31), który umożliwia jej zarówno przechodzenie ze świata żywych do świata słowa, jak i otwieranie nowych, nieznanych dotąd przestrzeni. Określanie i poszerzanie granic własnego bytu spojone jest u Kozioł z jednoczesnym – zaburzającym ten stan – poczuciem przypadkowości własnego istnienia:

mogło mnie wcale nie być
nie tu nie teraz nie pod taką postacią
w jakiej przypadkiem zjawiłam się i
nikt by tego nawet nie spostrzegł
nie zauważył że mnie nie ma że brak
i mnie i mojego słowa czy
na pewno nikt inny nie napisałby nigdy tych
wierszy które ja od niechcenia kreślę od lat

(Horrendum albo traktat o puchu dmuchawca, s. 44)

Jak na ironię, słowa, których „materia” jest tak nietrwała, że „rozwiewają się na wietrze”, „rozpływają we mgle” czy „gubią się w domysłach”, okazują się kluczem do wypowiedzenia i utrwalenia siebie. Zarówno do wyrażenia poczucia „osobności”, wynikającej z indywidualnych zmagań i doświadczeń, jak i zakorzenienia w polszczyźnie. W wierszu Lingwa, rozpoczynającym się od trawestacji początku inwokacji Pana Tadeusza Adama Mickiewicza, poetka nazywa tytułową lingwę (język) ojczyzną, którą stale nosi w sobie. Ma bowiem świadomość, iż jej wiersze wyłonione są z języka – „bezbrzeżnej zalążni”, mieszczącej w sobie zalążki wierszy jej i nie jej zarazem, jakby wszystkie były tu rozproszone. Przeto źródłem słowa, będącego początkiem wiersza, jest rodzimy język. Dlatego pisanie wiąże „ja” liryczne z życiem, z ojczyzną, zaś jego zaprzestanie kojarzyć się będzie ze śmiercią, której widmo przywołuje pusta kartka, co łasi się do pustej ręki / z której pióro wypadło na zawsze (*** chwila kiedy…, s. 16).
Duchowe oparcie Urszula Kozioł znajduje również w sile słowa polskich poetów: Jana Kochanowskiego, Adama Mickiewicza, Juliusza Słowackiego, Cypriana Norwida, Leopolda Staffa. Autorka Suplik przywołuje poetycką przeszłość, chociażby w Balladzie, zaczynającej się od motta z Kochanowskiego, którego twórczość nadaje ton całemu wierszowi, czy w Ogrodniczce, gdzie bawi się aluzją do Mickiewicza. W drodze do Strugi raz jeszcze powraca Mickiewicz, tym razem nastrojowy jak w Balladach i romansach, a Hymn o zmierzchu przypomina hymny Słowackiego (obraz słońca ginącego za widnokręgiem kojarzy się z Hymnem [Smutno mi, Boże…]). Poetka ma świadomość, iż pisząc wiersze, staje się spadkobierczynią i kontynuatorką poprzedników. Sięga także do skarbca kultury śródziemnomorskiej po mity greckie. Jej bohaterka, podobnie jak Odyseusz, próbuje odgadnąć, o czym śpiewają syreny (O czym śpiewają Syreny, s. 23). W wyobrażeniach związanych ze śmiercią powracają natomiast mitologiczne rzeki Hadesu – Leta i Styks oraz zwyczaj kładzenia monet na powieki zmarłego. Osadzenie słowa w tradycji polskiej poezji i wzorach kultury śródziemnomorskiej naznacza je stygmatem trwałości.
Poetka w wierszu – jak w pamiętniku między kartkami – przechowuje, by ocalić od zapomnienia: gwiazdy, krople rosy i deszczu, liliowe obłoki poróżowiałe na brzegach, białe płatki śniegu, blask kałuży, płomyki świec, ptasie głosy, liście, źdźbła trawy, zapach maciejki i białych lilii, „główki irysów pręgowane jak pyszczek tygrysa”, łąkowy mniszek, dzikie ostróżki, kąkol i powoje… Jej słowo rodzi się w kontakcie ze światem (tak zapachu róży łaknie / ten wiersz skurczony w tobie; Hymn o zmierzchu, s. 49), zaprasza (wzywa?) do chwytania chwili, wiązania się z życiem. Kozioł jest bowiem kolekcjonerką chwil niepowtarzalnych, niekiedy okupionych łzą, których piękna nie sposób wysłowić, bo są niezwykłe jak „światło spadającej gwiazdy” (Hymn o zmierzchu, s. 48). Ale Horrendum zrodziło się także z chwil wywołujących zdziwienie kruchością wszystkiego, co znajduje się w zasięgu oka, co tylko osłonięte barwą i pozorem kształtu. I tych chwil, które chociaż tchną ciszą, wprawiają w osłupienie, że koniec życia objawił się tak nagle. Słowo, pełne zarówno wrażeń ze świata, jak i śladów językowej przeszłości, stara się tę różnorodność – i niewspółmierność – uchwycić.
Urszula Kozioł ujmuje szczerością. Traktuje swoją osobę z dystansem i ironią (chociażby, gdy puka do siebie i „nie zastaje nikogo” lub kiedy stwierdza, że „zapomniała napisać” Don Kichota), ale równocześnie ma świadomość, że ona i jej świat znajdują się „w płynnym stanie”. Sen i jawa to dwie odmienne rzeczywistości, między którymi istnieje subtelna granica. I choć sen znika tuż po obudzeniu, to jednak daje on bohaterce tej poezji możliwość doznania zupełnie odmiennego stanu: „pod osłoną nocy zapomina o własnym życiu”, a jej „ja” staje się ktoś inny – żołnierz grający na fortepianie, podczas gdy ona nie potrafi grać na żadnym instrumencie. Doświadczenie to, odczute realnie, w pewnym sensie oswaja ją z nieodległą perspektywą zanurzenia się w dającej zapomnienie wodzie Lety. Nie bez znaczenia pozostaje łączenie doświadczeń granicznych z żywiołem wody, skoro tak łatwo przeoczyć moment, w którym „ciemność zawładnęła snem” (Przeoczony moment, s. 63). Między bytem a niebytem granica jest płynna. Jak w wierszu Z rzeki do rzeki, gdzie fale Lety i Styksu splatają przestrzeń realną z nierealną tak, że Rzeki wraz z niebem jednym stają się błękitem / nieprzenikliwym, że aż trudno dociec czy się w nim jeszcze nadal jest / czy już się było (s. 57).
Pytając „po co komu te stopy / w wierszach” (Poniewczasie, s. 30), poetka pyta o sens dbałości o formę w epoce, kiedy jest to tak niemodne: one wolą być teraz / białe / trochę białawe / szare bure nagie / one wolą nie być wierszem (Poniewczasie, s. 30). I choć autorka Wielkiej pauzy ma świadomość, że współcześnie poezja dystansuje się w stosunku do samej siebie, to jednocześnie trzyma się tych stóp, zapomnianych rymów i rytmów, jakby ich urok pozwalał jej stawić czoło nieuchronnej perspektywie. Dbanie o rymy zastępuje obecnie wysiłek zderzania ze sobą słów w jedyny, niepowtarzalny sposób, który pozwala odróżnić wiersz – „jego rozpoznawalny deseń” (Lingwa, s. 15) – od niewiersza. Nie zawsze jednak trud przynosi oczekiwany rezultat – czasami to, co wydawało się wierszem, nagle „rozmazuje się w nic” (*** słowo do słowa…, s. 28). Dlatego pisanie poezji Kozioł kojarzy z podejmowanym wciąż na nowo wysiłkiem poszukiwania świętego Graala, z próbą zawiśnięcia na linie zaczepionej od wież Manhattanu po wieżę Eiffla czy z trudem przeprawiania się przez odmęty słów w poszukiwaniu tego jedynego (Do wiersza, ss. 7-8). Żeby spotkać się z wierszem, słowa zapisuje w pośpiechu, zanim „uwięzną w gardle” (Bez głosu, ss. 35-36), mając na uwadze jeden cel: „żeby się uwyraźnić / na odchodnym” (Do wiersza, s. 8).
Poetka aprobuje świat i prawa nim rządzące. Nie próbuje na siłę dociekać jego sensu, gdyż wie, że jest on niepojęty i paradoksalny, a z wszelkich takich starań „wynika tyle samo / co i nie wynika” (I co z tego, s. 51). Pytanie o granice ludzkiego poznania ociera się więc o paradoks i sugeruje fragmentaryczność wiedzy, bo człowiek zna się na czymś, „na czym do końca znać się niepodobna” (Co masz do powiedzenia, s. 63). Mimo to, a może właśnie dlatego (o paradoksie!), świat pozostaje fascynujący:

czy to już wszystko świecie
co miałeś mi do powiedzenia
nie wierzę
więc aż tyle miałeś mi do powiedzenia

(Co masz do powiedzenia, s. 64)

O percepcji świata mówią najpełniej – jak zauważył Jacek Łukasiewicz1 – trzy jednoczesne uczucia: zachwyt jego urodą, zdziwienie przygodnością ludzkiego życia i losu oraz przerażenie śmiercią i odczucie jej bliskości. Horrendum, będąc syntezą ich wszystkich, najlepiej oddaje wymowę całości, w której zawiera się bolesna i dotkliwa świadomość różnicy między oczekiwaną sensownością a realnym nonsensem świata, między własną przypadkowością a koniecznością istnienia upominającego się o sens. Synergię tych uczuć zawarła poetka w Przebudzeniu, które rozpoczyna się zachwytem nad porankiem, oglądanym przez przymknięte powieki, na granicy snu, zanim pojawi się gorzka świadomość, że „oto istnieje coś / co zarazem nie istnieje” (s. 47).

1 J. Łukasiewicz: Zachwyt, zdziwienie, przerażenie. „Odra” 2010, nr 7-8.

Urszula Kozioł: Horrendum. Wydawnictwo Literackie, Kraków 2010, ss. 72.