Tadeusz Szkołut. O co nas pyta Leszek Kołakowski?

Spis treści numeru 4/2010

O co nas pyta Leszek Kołakowski?

 

W eseju moim zamierzam odnieść się do tych przeświadczeń wyrażonych w świetnie napisanych i pobudzających intelektualnie książkach Leszka Kołakowskiego, które dotyczą dylematów i antynomii kultury współczesnej, określanej mianem ponowoczesności czy też „płynnej nowoczesności”. Interesować mnie będzie zwłaszcza pytanie o relację między wartościami i siłą (Kołakowski wielokrotnie dotykał owej kwestii w swych szkicach filozoficzno-kulturologicznych, choć nie poświęcił jej osobnego studium). Rozproszone uwagi autora Cywilizacji na ławie oskarżonych w tej sprawie, mogącej mieć niebagatelne znaczenie dla dalszych losów naszej kultury, skłaniają do myślenia w sensie dwojakim: razem z autorem i jednocześnie przeciw niemu. Nie trzeba dodawać, że takie reakcje wywoływać mogą jedynie pisarze wybitni, myślący na własny rachunek i zarazem na tyle sugestywni, że swoją wizję świata potrafią narzucić szerokim kręgom czytelników.

*

Mimo iż dzieło Kołakowskiego nie ma postaci zwartej doktryny (trudno bowiem uznać za doktrynę stanowisko „niekonsekwentnego sceptycyzmu”, które autor Kapłana i błazna zajmował w ostatnim okresie swego życia), to jednak niekłamany podziw wzbudza jego rozległość i wielowątkowość oraz wyjątkowa uczciwość intelektualna filozofa. Owa uczciwość przejawia się m.in. w tym, że myśliciel nie ukrywa swej niepewności, a nawet bezradności co do wielu fundamentalnych kwestii filozoficznych, lecz otwarcie przyznaje, że niektóre kluczowe idee i wartości kultury europejskiej, z którą się identyfikuje, nie dadzą się uprawomocnić transcendentalnie, czy też – jak sam zwykł był mówić – „uzasadnić co się zowie”. W tej sytuacji pozostaje nam jedynie wierzyć, że takie wartości, jak prawda, dobro, sprawiedliwość itp., nie są ustanawiane arbitralnymi decyzjami jednostki, lecz mają status bytów niezależnych od ludzkiej woli. Przeciwieństwem owej „dobrej wiary” filozoficznej, chroniącej resztki ładu aksjologicznego, jakie jeszcze ostały się w naszej pozbawionej wszelkich stabilnych punktów odniesienia epoce (nawet religia dla ludzi wierzących nie stanowi już niezawodnego oparcia), jest „zła wiara”, proklamująca skrajny relatywizm, potęgujący zamieszanie w sferze wartości. Kołakowski nieodmiennie odnosił się z ogromnym dystansem do postmodernistycznego nurtu w filozofii i kulturze ostatnich dwudziestu lat minionego stulecia, z widoczną niechęcią wypowiadał się też o „złowrogim geniuszu” Fryderyka Nietzschego – filozofa uważanego za jednego z „ojców założycieli” owego nurtu, głosiciela proroctwa o „śmierci Boga”, które Kołakowski poddawał w wątpliwość.
Nie odkryję niczego nowego, gdy stwierdzę, że autor Kapłana i błazna to myśliciel uparcie tropiący Absolut i jednocześnie przepełniony gorzką świadomością, że ów Absolut jest trwale nieosiągalny dla człowieka, że wymyka się wszelkim próbom podejmowanym, by ująć go w języku filozofii metafizycznej; bezradny jest też wobec niego język teologii, nie mówiąc już o języku naukowym. A jednak potrzeba Absolutu tkwi głęboko w naturze ludzkiej; co więcej, stanowi wyznacznik człowieczeństwa. Człowiek pragnie bowiem żyć życiem sensownym, chce, by jego przygodna egzystencja włączona była w całość wyższego rzędu, która sama ma charakter rzeczywistości bezwzględnej. Tęsknotę tę zaspokoić może jedynie mit, zwłaszcza – choć nie tylko – religijny (później określany przez filozofa mianem sacrum). Z książki napisanej w 1966 roku (wydanej dopiero w 1972), której główne myśli autor uznawał do końca życia, dowiadujemy się, że mit jest zakorzeniony we wszystkich dziedzinach kultury, nie wyłączając nauki1. Czytamy tam m.in., że mity, które uczą nas, że coś jest wartością po prostu, są nie do uniknięcia, jeśli społeczeństwo ludzkie ma istnieć (…). Świat wartości jest realnością mityczną2. Stąd też wysychanie źródeł mitu w kulturze epoki nowoczesnej, spowodowane przez intelektualistów o rodowodzie oświeceniowym, poddających mity procedurom racjonalizacyjnym, jest główną przyczyną kryzysu kultury europejskiej (dodajmy, że Kołakowski, konstatując kryzys kultury, nie popada bynajmniej w tony katastroficzne i z właściwą sobie ironią pisze o popularnej retoryce „tanatologicznej”, głoszącej śmierć Boga, metafizyki, prawdy, podmiotu ludzkiego, a także koniec historii, koniec sztuki, koniec ideologii etc.).
Temu właśnie aspektowi dzieła Kołakowskiego pragnąłbym poświęcić nieco więcej uwagi i podkreślić znaczenie jego eseistyki dotyczącej różnorakich kłopotów, paradoksów i nierozwiązywalnych sprzeczności kultury współczesnej; eseistyki nie wolnej od akcentów publicystycznych, choć jest to zawsze publicystyka najwyższej próby, gdyż na ogół oparta na rzetelnej rekonstrukcji historii idei i wartości, które konstytuują tożsamość Europy. Uważam, że ta część dorobku autora Obecności mitu jest niesłusznie lekceważona przez „rasowych” filozofów, eksponujących głównie jego dociekania metafizyczne, epistemologiczne, historiozoficzne czy teologiczne. A przecież to właśnie dzięki niej myśliciel, który jest też mistrzem pióra, dotarł do licznych czytelników nie tylko w Polsce, ale i w świecie.
Spośród bogactwa wątków obecnych w filozoficzno-kulturologicznej refleksji Kołakowskiego uwagę skoncentruję na jednym – uwidocznionym w tytule eseju. Zrozumiałe, że problem „wartość i siła” intrygował filozofa, uwikłanego wszak w czasach młodości w doktrynę, która wprawdzie „zwycięża mocą samej prawdy”, głosi bowiem nieuchronny tryumf klasy robotniczej (i oczywiście jej awangardy, czyli partii komunistycznej) na mocy obiektywnych praw historii, lecz jednocześnie mobilizuje masy do zastosowania przemocy w celu przyspieszenia nadejścia upragnionego „królestwa wolności”. Jednakże myśl Kołakowskiego krążyła wokół pytania o granice zastosowania siły w sporach ideowych nie tylko wtedy, kiedy analizował fenomen ideologii totalitarnych (komunizmu i nazizmu), lecz także wówczas, gdy rozważał augustyńską koncepcję wolności autentycznej wraz z wpisaną w nią „pokusą teokratyczną”, gdy poddawał krytyce stanowisko rzeczników umieszczenia w preambule konstytucji polskiej zapisu o wartościach chrześcijańskich i gdy zastanawiał się nad praktycznymi konsekwencjami „penalizacji grzechu”3.
Filozof, który przez większą część swego życia ścigał Absolut, wyrażał jednocześnie zaniepokojenie próbami absolutyzacji poszczególnych wartości, a zwłaszcza dążeniami do zapewnienia im monopolistycznej pozycji w życiu społecznym. I nie chodziło mu bynajmniej o wartości drugorzędne i marginalne, lecz o te fundamentalne, stanowiące o niepowtarzalnym obliczu naszej kultury. W przekonaniu Kołakowskiego nie ma takiej wartości czy idei, która nie miałaby swej „drugiej strony” i nie mogłaby – w pewnych okolicznościach – stać się narzędziem opresji4. Dlatego też warto – jak sądzę – nawiązując do tego wątku w dociekaniach Kołakowskiego, zrekonstruować mechanizm, który sprawia, że wartości będące emanacją najszlachetniejszych ludzkich pragnień i dążeń przekształcają się w ideologię, a ideologia w przemoc. Warto też postawić pytanie – nieobce samemu Kołakowskiemu – czy rozum może być skuteczną obroną przeciwko szaleństwom różnorakich ideologii, szczególnie tych, które odwołują się do ludzkiej irracjonalności, czy też jedynym sposobem zwalczenia złowrogiego mitu jest ucieczka w inny mit? Nie ulega wątpliwości, że rozstrzygnięcie, a przynajmniej rozjaśnienie tych kwestii może mieć istotne znaczenie dla przetrwania społeczeństwa demokratyczno-liberalnego.

(…)


 

1 L. Kołakowski: Obecność mitu. Wrocław 1994. Książka powinna właściwie nosić tytuł „Wszechobecność mitu”.
2 Tamże, ss. 32-33.
3 Filozof konkludował wówczas: Państwo nie potrzebuje tedy wyrażenia „wartości chrześcijańskie” jako formuły prawodawczej, gdyż mogłaby ona służyć głównie rozciąganiu prawa na te części odróżnienia dobra i zła, które są sporne, służyłaby tedy nietolerancji i opresji (L. Kołakowski: Amatorskie kazanie o wartościach chrześcijańskich [1996], (w:) tenże: Moje słuszne poglądy na wszystko. Kraków 1999, s. 57).
4 (…) Z każdego tworzywa ideologicznego można zrobić pałkę do zabijania ludzi: niech to będzie Bóg Starego Testamentu albo nawet – trudniejsze to, ale możliwe – Jezus Chrystus, Koran, oczywiście, idea równości, promienna przyszłość socjalistyczna, rasa, plemię, naród (naród nade wszystko, widzimy to codziennie). Rozum także mógł być z powodzeniem uzasadnieniem rewolucyjnego terroru, zarówno u jakobinów, jak i u bolszewików. Oświecenie, romantyzm, religia – wszystko się nadaje (L. Kołakowski: Nasza wesoła apokalipsa. Kazanie na koniec wieku [1997], (w:) tenże: Moje słuszne…, dz. cyt., s. 51). Stąd też obowiązkiem filozofa, nie tylko intelektualnym, ale i moralnym, jest (…) każdej oczywistości pozornej pod podszewkę zaglądać i zawsze się wtedy okaże, że oczywistość nie jest wcale taka oczywista, że świat jest naprawdę bardzo wieloznaczny i zawiły, że wszędzie jest „druga prawda” (L. Kołakowski: Amatorskie kazanie…, dz. cyt., s. 64).