Marek Danielkiewicz. Węgrzy, czyli pochwała ulicy

Spis treści numeru 4/2010

Węgrzy, czyli pochwała ulicy

 

Lubię zapomniane, boczne ulice Budapesztu, do których nie zaglądają oficjalne delegacje. Lubię podejrzane lokale, w których marynarki rozpina się za pomocą noża – jak w węgierskim przysłowiu. Dopiero wtedy zaczynam rozumieć Węgrów. To jest szybka szkoła, „szybka jazda” poznawania ludzi, ich życia, rozumienia ich literatury.
Inspiruje mnie ulica.
Lubię Budapeszt nocą. Ulice, place, opustoszałe metro, dyskretnie oświetlone wnętrza restauracji i klubów obrazujące ową preponderancję nocy nad dniem. Poeta w takich okolicznościach czuje, że żyje. Ale też instynktownie wyczuwa, że życie może stracić.
Naprawdę, nic tak nie sublimuje wyobraźni, jak wędrówka po nocnych lokalach Budapesztu przy ulicy Váci czy Király. Dopiero w tłumie nieznajomych, podpitych ludzi spotykamy potencjalnych przyjaciół, kochanków lub oprawców. Barwny wachlarz możliwości przed nami. Kwestia odwagi, ceny, zawartości alkoholu we krwi.
Wokół mnie twarze w półmroku, o nieostrych rysach, uśmiechające się lub obojętne, jakby zapomnieli, skąd im się ta twarz wzięła. „Ci co pamiętają, woleliby zapomnieć. Ale widzi się też takich, co wciąż się buntują i chcą poznać swój strach. Są dumni, nieufni – nieufne są także spojrzenia tych, którzy ich obserwują. Mają twarze zaciemnione uniesieniem i rozczarowaniem, gwałtownymi namiętnościami”. Te słowa Leonor Fini w przekładzie Jerzego Lisowskiego pięknie ilustrują moje odczucia.
Myślę, że powoli zaczynam wyczuwać tętno tego kraju. Inne jest ono w centrum stolicy, inne w odległych dzielnicach robotniczych, jeszcze inne na prowincji. Zastanawiam się, dlaczego Węgrzy są mi bliscy, skoro inne nacje nie są…To mistyka. Atawizmy. Na Węgrzech Polak czuje się wolny. Bardzo bym chciał, żeby każdy Węgier mógł tak powiedzieć o sobie w Polsce.
Nie interesują mnie opinie ksenofobów. To bez znaczenia. Tacy ludzie nie znają poezji, nie czytali „Księgi Jonasza” Mihály Babitsa: „Strasznie to miasto jak zwierzę dyszało, / na piasku wielkie wyciągnąwszy ciało” (przeł. Bohdan Zadura).
Lubię krótkie, skondensowane zdania. Sztuka powinna być lakoniczna. Gadanie jest czymś nietaktownym, całkowicie zbędnym, jest zagłuszaniem Pana Stworzenia. To przykra cecha prowincjonalnych polityków i kaznodziejów. Poeta milczący byłby oczywiście ideałem. Ale to niemożliwe… Trudno. Trzeba od czasu do czasu coś napisać.
Kilka symboli – Most Łańcuchowy, pomnik św. Stefana, wino Tokaj, Wyspa Małgorzaty, Váci utca, Sándor Petöfi, budynek Opery, Sándor Márai…Gulasz w wiejskiej gospodzie pana Gyuli, pola z kukurydzą i słonecznikami, zapach ulicy o poranku, ludzie w metrze – twarze jak z filmu „Kontrolerzy” w reżyserii Nimróda Antala.
Za co kocham Węgrów? Nie wiem… Za wszystko… Za to, że są, jacy są.