Jarosław Wach. Urodziny Hanny Krall w Lublinie świętowane

Spis treści numeru 3/2010

Urodziny Hanny Krall w Lublinie świętowane

 

Dwudziestego maja bieżącego roku w dużej auli Wydziału Humanistycznego UMCS odbyło się spotkanie z Hanną Krall zorganizowane przez Zakład Literatury Współczesnej Instytutu Filologii Polskiej UMCS oraz Wschodnią Fundację Kultury „Akcent”. Wybitna reportażystka otrzymała Medal Prezydenta Miasta Lublin oraz Nagrodę WFK „Akcent”, przyznawaną w głównej mierze za działania prowadzące do zbliżenia kultur.
Okazją do zaproszenia Hanny Krall do Lublina było ukazanie się jej nowej książki zatytułowanej Różowe strusie pióra. Aktor i wicedyrektor Ośrodka Brama Grodzka – Teatr NN Witold Dąbrowski zaprezentował obszerne fragmenty tego dzieła, zaś prowadzący spotkanie dr Bogusław Wróblewski przedstawił w słowie wstępnym najważniejsze cechy pisarstwa Hanny Krall, w centrum uwagi stawiając ten właśnie utwór oraz zawierającą motywy lubelskie Wyjątkowo długą linię.
Mówca zaznaczył, że choć reporterka posługuje się charakterystyczną dla postmodernizmu poetyką fragmentu, niewątpliwie przezwycięża postmodernistyczny system wartości. Za kluczowe dla jej twórczości uznał następujące cechy: przekonujące konstruowanie sytuacji hipotetycznych – możliwych, ale „niepewnych”; umiejętność przedstawiania świata za pomocą przeciwieństw, które odsłaniają złożoność rzeczywistości; swoistą rytmikę powtórzeń, niekiedy wręcz refreniczność; ironię osiąganą przez ukazanie redukcji szczegółów otaczającego bohaterów świata, a w rezultacie odsłaniającą pustkę egzystencji pozbawionej konkretnego ukorzenienia w codzienności.
 Hanna Krall w czasie lubelskiej uroczystości. Fot. Maciej Kondras

Hanna Krall w czasie lubelskiej uroczystości. Fot. Maciej Kondras

To dzięki tym cechom, składającym się na niebywałą sprawność pisarską, reportaże Hanny Krall są odbierane jako literatura piękna najwyższej próby – podkreślił redaktor naczelny „Akcentu”. Na zakończenie podziękował autorce Sublokatorki za to, że choć ludzi z jego pokolenia nie było na świecie w czasach zagłady, to jej książki uświadamiają im, że także oni noszą w sobie ciężar cudzej śmierci.
Licznie zgromadzeni wielbiciele twórczości Hanny Krall, głównie studenci oraz wykładowcy lubelskich uniwersytetów, podjęli żywą i serdeczną rozmowę z bohaterką spotkania. Reporterkę rozbawiło zwłaszcza pytanie o to, jak przebiega jej „proces pisarski”. Niemniej rozpoczęta w żartobliwym tonie odpowiedź była poważna i precyzyjna. Po wielu godzinach, dniach, a nawet tygodniach słuchania i odręcznego sporządzania notatek następuje czas lektur: czytania wszystkiego, co może dotyczyć danego tematu. Potem powrót do rozmówcy lub wyprawa do kolejnej osoby. I znowu czytanie… Takich cykli jest zwykle wiele, notatki pęcznieją, można z nich stworzyć 2-3 książki, a Hannie Krall „wychodzi z tego jeden akapit, rozdział, zdanie czasami”. Najważniejsza w jej pracy jest kondensacja: odwirować rzeczy zbędne i zagęścić, jakby zwielokrotnić, zintensyfikować…
 Hanna Krall w czasie lubelskiego spotkania. Fot. Marek Obara

Hanna Krall w czasie lubelskiego spotkania. Fot. Marek Obara

Kolejne pytanie dotyczyło roli przeznaczenia w ludzkim życiu i ukrytych związków między wydarzeniami. Zdaniem reportażystki nasze losy są bardzo misternie układane przez wielkiego scenarzystę. I od czasu do czasu one się splatają, a ja piszę o losach polskich, żydowskich, czasami niemieckich i najciekawsze są te miejsca zetknięć (…). Tam następuje zwielokrotnienie wszystkiego. I dobra, i zła – tam dobro jest świętością, a zło jest piekłem. To są najwspanialsze momenty w mojej pracy reporterskiej, kiedy znajduję takie elementy, puzzle (…). W jednym miejscu ktoś mi opowiada, że jego ojciec haftował woalki, a tysiące kilometrów dalej czy bliżej, gdzieś na drugiej półkuli ktoś mi opowiada, że woził te woalki (…). I nagle coś łączy się z czymś. (…) Mam wtedy poczucie, jak gdyby ten obraz się rozsypał, a mnie ktoś podsuwa takie małe cząstki tego obrazu. I oczywiście nigdy się te cząstki nie złożą w obraz całkowity, bo ja nawet nie wiem, czy on jeszcze jest do ułożenia, do odnalezienia. Może kiedyś, gdzieś w innym świecie zobaczymy ten obraz i ten porządek. Ale moim zadaniem jest nie przegapić tych szczegółów, tych, które nam są podsuwane. Niczego nie przegapić. To jest najważniejsze w mojej pracy.
 Hanna Krall w rozmowie z czytelnikami. Fot. Marek Obara

Hanna Krall w rozmowie z czytelnikami. Fot. Marek Obara

Hanna Krall stanowczo podkreśliła, że czuje się „tylko i wyłącznie reporterką”, a jej „książki to są książki reporterskie”. Niczego nie wymyśla, jeśli czegoś nie jest pewna, zawsze informuje o tym czytelnika. Taka jest umowa: ja opowiadam, a czytelnik mi wierzy, czytelnik ma mi wierzyć. Jednocześnie, odpowiadając na inne pytanie, wyraźnie zaznaczyła, że pisanie obiektywne nie istnieje. Tekst powstaje z tego, co i ile jako reporterka usłyszała, ile zrozumiała, ile potrafiła poznać czy przeczuć.
Słuchaczy zainteresowała także relacja między autorką i jej bohaterami. Niektórych być może zaskoczyła wiadomość, że uczucie „największej bliskości” rodzi się nie podczas rozmów z ludźmi, lecz kiedy Hanna Krall jest już sama i kiedy pisze. Ukazanie się książki przeważnie kończy kontakt z bohaterami. Zwykle przychodzą jeszcze listy od rozmówców rozczarowanych, że reporterka wykorzystała znikomą część ich opowieści, że za mało w tekście „łez”, „szlochu”, „uczuć”… A gdy zaczyna spotykać się z nowymi bohaterami, wcześniejsi ujawniają swój żal czy wręcz pretensje. To są takie listy zawiedzionej miłości. (…) jestem chwilami bezlitosna, ale ja nie mogę wlec za sobą tych wszystkich ludzi, o których piszę, bo bym nie mogła żyć przecież. A czy od tego ci Żydzi stają się bliżsi? Mam nadzieję, że tak. (…) Moim pragnieniem jest, żeby ludzie zauważyli, że nie ma tych dawnych sąsiadów. I żeby im było przykro, że ich nie ma. I żeby zatęsknili za nimi. Może za dużo chcę. A może tylko tyle.
Zapytano również o współpracę z Krzysztofem Warlikowskim przy realizacji (A)pollonii. Warlikowski obszedł się z tekstem Krall podobnie jak ona z opowieściami swoich bohaterów – z obszernego fragmentu robił jedną scenę. Dodatkowo partie narracyjne musiały zostać zamienione na dialogi. W przeciwieństwie do procesu twórczego Kieślowskiego, z którym autorka Wyjątkowo długiej linii kiedyś także współpracowała, droga Warlikowskiego to „droga od zmyślenia do życia” – a to życie Hanna Krall podsuwała mu w swoich reportażach. Mimo trudności czuła się szczęśliwa, że tak „wykształcony” i „poważny człowiek”, „utalentowany” i „odważny artysta” przenosi jej utwory na scenę. Jest mu wdzięczna za to, że połączył tragedię zagłady z tragedią grecką. (…) tak trzeba robić, bo to były historie na miarę Biblii i na miarę greckiej tragedii.
Hanna Krall na staromiejskim rynku w Lublinie w towarzystwie (od lewej) Witolda Dąbrowskiego, Anety Wójciszyn i Bogusława Wróblewskiego. Fot. Jarosław Wach

Hanna Krall na staromiejskim rynku w Lublinie w towarzystwie (od lewej) Witolda Dąbrowskiego,
Anety Wójciszyn i Bogusława Wróblewskiego. Fot. Jarosław Wach

Ostatnie pytanie dotyczyło tego, czy łatwo namówić ludzi do zwierzeń. Oczywiście zdarzało się, że ktoś nie chciał rozmawiać – nawet miałam wtedy żal, bo uważałam, że trzeba to opowiedzieć – wyznała reporterka. – Staram się nie namawiać do zwierzeń. To bez sensu, nie trzeba namawiać – podkreśliła. Na ogół ludzie chcą opowiadać, ponieważ chcą być zapamiętani oraz chcą pamiętać – za każdym razem oboje musimy uznać, że tę historię należy opowiedzieć. To jest nasza wspólna sprawa.
Na zakończenie spotkania do auli wniesiono dwa torty makowe, jeden upieczony przez starszą panią pamiętającą jeszcze czasy wojny, drugi przez młodą studentkę, która mogłaby być jej wnuczką. Dziś wypada dzień pani urodzin – wyjaśnił Bogusław Wróblewski – a te dwa torty symbolicznie wyrażają fakt, że pani twórczość jest adresowana zarówno do ludzi, którzy biograficznie otarli się o drugą wojnę światową, czyli właśnie do pokolenia babć, jak i do tych, którzy mają dzisiaj po dwadzieścia czy dwadzieścia parę lat i którzy z wielkim przejęciem czytają pani książki. Kilkaset osób podniosło się z krzeseł i zaśpiewało Sto lat. Kto chce, niech sprawdzi w encyklopediach, jak bardzo „okrągłe” były te „lubelskie” urodziny – wiemy, że Solenizantka zdmuchnęła szesnaście tortowych świeczek symbolizujących szesnaście książek (tyle było pierwodruków utworów Hanny Krall) i po prawie dwugodzinnym podpisywaniu tomów przyniesionych przez wielbicieli jej twórczości zgodziła się przyjąć zaproszenie wiceprezydenta Lublina Włodzimierza Wysockiego do przedłużenia urodzinowego wieczoru w jednej ze staromiejskich restauracji.