Emilia Ryczkowska. Szochen tow

Spis treści numeru 4/2008

Szochen tow

 

Pingpongista Józefa Hena to powieść o przebaczaniu. Sędzia Mike Murphy z Ameryki (dawniej Michał Dembina) pojawia się w rodzinnym miasteczku w Polsce, by zorganizować uroczystość odsłonięcia „nowego” pomnika poświęconego mieszkającym tam Żydom, zamordowanym w czasie drugiej wojny światowej. Właściwie zmieniony zostanie tylko jeden wyraz na już istniejącym postumencie; zamiast „faszyści” (co sugeruje, iż sprawcami zbrodni byli Niemcy) wyryte ma być znamienne słowo „Polacy” – czyli sąsiedzi, ludzie, którzy na co dzień obcowali i żyli razem ze swymi ofiarami. Po sześćdziesięciu latach publicznie zostanie ogłoszona prawda o zbrodni w Cheremcu. Tylko jaka jest ta jedyna i niepodważalna prawda, kto ją zna?
Bohater powieści nieprzypadkowo jest sędzią, ma więc urzędową władzę wydawania werdyktów dotyczących czynów z przeszłości. Odwiedzając miejsca z dzieciństwa spotyka ludzi, którzy składają zeznania-wspomnienia, „spowiadają się” z grzechów popełnionych przeciwko lokalnej społeczności. Praca zawodowa nauczyła go, że zbrodnię może popełnić każdy, różnica tkwi jedynie w okolicznościach. Mike Murphy wysłuchuje, ale nie ocenia, nie wydaje werdyktu, nie moralizuje, bo sam ma poczucie winy z powodu swego przyjaciela Zygi Ehrlicha, świetnie zapowiadającego się polskiego sportowca, którego nie potrafił ocalić od śmierci: Wyciągnąłem go ze stodoły, w której miano ich spalić, nie chciał iść (…) Ciągnąłem go ze sobą, jakaś nadludzka siła wstąpiła we mnie – uciekaj, uciekaj! ratuj się! (…) A ty Michaś, czego go za sobą ciągniesz? Po co ci on? Staram się i ja udawać spokój: – Bo wygrałem z nim w ping-ponga. – Wygrałeś, to dobra nasza! – I obiecałem mu rewanż. Próba uratowania przyjaciela skończyła się tragicznie. Na oczach Michała Waldek Butrym, członek nacjonalistycznej organizacji polskiej, zastrzelił Zygę. Teraz nadszedł czas na rewanż. Murphy prowadzi więc swoisty proces, którego celem nie jest bynajmniej ukaranie zbrodniarzy, ale oczyszczenie historii z kłamstw i podważenie fałszywych zeznań. Przeprosiny, które w imieniu Polaków „poruszonych tamtą zbrodnią” wygłosi prezydent Polski, są symbolem zwycięstwa dobra nad złem, ratują człowieczeństwo przed nienawiścią i chorymi ideologiami pchającymi ludzi do zbrodni. Sędziemu nie chodzi o to, by ci, którzy zabili, jak również ci, którzy biernie na to patrzyli, poczuli skruchę i błagali o przebaczenie. Pracuje w tym zawodzie wystarczająco długo, by wiedzieć, że pewna grupa ludzi, zaślepiona fanatyzmem, zawsze znajdzie usprawiedliwienie dla swych czynów. Zbrodnia jest ponura, ale zbrodniarze są komiczni. Wiem coś o tym. Chaplin dawno to zauważył. Komiczny jest ich fanatyzm (…) Trzeba się przed nimi bronić. Oni by chcieli uwznioślić siebie. Uwznioślić swoją zbrodnię. Nie powinniśmy im na to pozwolić. Nie ma w nich nic wzniosłego. Są bohaterami tragifarsy. Mike chce dotrzymać przyrzeczenia złożonego przyjacielowi: duchy przeszłości powinny usłyszeć przeprosiny i przebaczyć, żywi muszą wreszcie dać świadectwo ich niewinności i tragedii. Murphy nie chce pozwolić, aby pamięć o ofiarach zaginęła w mrokach historii, by męczeńska śmierć stała się absurdem, mało ważnym szczegółem w dziejach ludzkości.
To także swoista pokuta, samooczyszczenie z grzechu. Podobnie spowiadał się wielokrotnie – i wciąż bez odpuszczenia – Clamence, bohater powieści Upadek Alberta Camusa. Był świadkiem samobójstwa młodej dziewczyny, która rzuciła się z mostu, jednak tonąc krzyknęła o pomoc. Clamence, mimo iż wyraźnie słyszał jej głos, nie zawrócił i nie zaryzykował własnego życia, by ją ocalić. Świadomość winy nie opuszczała go później, mimo licznych prób zagłuszenia. Ucieczką od wyrzutów sumienia stało się samoudręczenie, głośne „biczowanie” i wyznawanie winy przy jednoczesnym poszukiwaniu jej w innych, bo według stworzonej przez niego filozofii, każdy z nas nosi w sobie wyrzut sumienia, krzyk kogoś, komu wyrządził, często nieświadomie, krzywdę, komu nie pomógł z obawy, strachu bądź lenistwa. Motyw spowiedzi, rozumianej jako forma oczyszczenia, jest elementem spajającym konstrukcję Pingpongisty. Każdy z bohaterów przeprowadza rachunek sumienia, często pierwszy raz na głos wypowiada winy i dręczące od lat koszmary. Również Mike w swej wędrówce po Cheremcu dokonuje swoistej spowiedzi przed kolejnymi spotkanymi osobami. Jednak w przeciwieństwie do Clamence’a, bohater Hena potrafi odnaleźć formę zadośćuczynienia wobec zamordowanego przyjaciela, a tym samym pogodzić się z samym sobą. Ocalić wiarę w dobro człowieka. Kto mówi o przebaczaniu? Po co mi to? Przebaczyć? Nie mam takich uprawnień. Nie chodzi o przebaczenie. – Chodzi o życie. – Myślał na głos – Tak, o życie. O człowieczeństwo. Powrócił do rodzinnej miejscowości, by uczcić pamięć pomordowanych, a nie po to, by sądzić uczestników i biernych obserwatorów mordu sprzed lat.
Narrator zachowuje obiektywizm – nie waloryzuje w wyraźny sposób zachowania postaci. Tak jakby autor chciał podkreślić, że czas sądu i kary minął definitywnie, że nie można z dzisiejszej perspektywy dzielić ludzi na dobrych i złych, ponieważ często podział ten okazuje się złudny i nieadekwatny do okoliczności, w jakich wydarzyła się tragedia. Oczywiście, postawa ta nie jest tożsama z aprobatą postępowania morderców Żydów. Zbrodnia zawsze będzie zbrodnią, a ci, którzy z zimną krwią podpalili stodołę z ludźmi w środku, zasługują na publiczne potępienie. W Polsce Ludowej zbrodniarze cieszyli się nietykalnością, a nawet przywilejami, które przysługują bohaterom wojennym. Propaganda komunistyczna starała się zatuszować prawdę. Jednak, według Hena, ludzie ci ponoszą karę od dnia popełnienia zbrodni, która tkwi w ich sumieniach, przypomina o sobie w sennych koszmarach.
Kreacja losów bohaterów negatywnych jest jaskrawym przykładem „wishful thinking” – ich powojenne losy mają być świadectwem istnienia wyższej, uniwersalnej sprawiedliwości. To sprawia, iż można zarzucić autorowi tendencyjną psychologizację postaci, miejscami nazbyt moralizatorskie zwroty akcji, przesadnie optymistyczny ton narracji, mało realny w prawdziwym, nieliterackim świecie. Jeśli jednak radosne zakończenie, utrzymane w konwencji baśniowej: „I żyli długo i szczęśliwie…”, odczyta się przez pryzmat motywu przewodniego powieści, to okaże się, iż jest ono niezbędnym elementem aktu spowiedzi – odpuszczeniem grzechów i nadzieją na nowy początek. Deszcz, słyszy pan? Kogo zmoczy, ten urośnie! A tam słońce! Pewnie będzie tęcza. A lipy! Czuje pan, jak pachną? A maciejka? W głowie się kręci. Obmyci z brudów przeszłości sąsiedzi mogą ponownie podjąć próbę odbudowy dawnego świata wartości.
Brak oceny ze strony narratora współgra z oddaniem głosu bohaterom, dzięki czemu czytelnik ma możliwość poznania historii z różnych punktów widzenia. Okazuje się, iż prawie każdy dom kryje w swoich ścianach jakąś tajemnicę związaną z przeszłością. W ogóle to jakieś dziwne miasteczko, panie sędzio, ten wasz Cheremiec. Jest w nim coś… Coś, co może niepokoić. Jakieś milczenie. Niczym w domino jeden sekret odkrywa następne. Dom, który odziedziczył doktor Wiernik po zmarłej żonie i o którego istnieniu nie miał pojęcia, został przez jej rodzinę podstępnie odebrany przedwojennym, żydowskim właścicielom. Ksiądz w chwili szczerości przyznał się, iż w czasie wojny należał do nacjonalistycznej, antysemickiej organizacji. Stary ogrodnik Stefan okazał się zabójcą młodej Żydówki, która sama błagała go o śmierć. Na światło dzienne wychodzą także czyny bohaterskie, tajone przez te wszystkie lata ze strachu przed sąsiadami – u jednej z rodzin ukrywała się przez całą wojnę młoda Żydówka razem z rannym żołnierzem rosyjskim, a później niemieckim.
Pingpongista wpisuje się w dyskusję, która wybuchła po wydaniu Strachu Jana Grossa. O tym samym problemie traktuje innym, nie tylko ze względu na walory literackie, językiem. Książka Grossa jest dziełem naukowca, historyka, który skrupulatnie bada i gromadzi materiały, przytacza dokumenty, podaje statystyki. Jeśli odwołuje się do konkretnych wydarzeń, czyni to, by podkreślić skalę antysemityzmu w Polsce. Hen (mimo wyraźnych analogii z Jedwabnem) tworzy fikcyjne miasteczko, nie przywołuje dokumentów, nie podaje liczby ofiar i katów. Mimo to, a może właśnie dzięki temu, opowieść o niedokończonej partii ping-ponga ma szansę wejść do kanonu lektur poruszających problematykę wojenną. Jej autor zrezygnował z prokuratorskiego tonu, jakiego często używali jego poprzednicy, pretendujący do osądzania ludzkich zachowań w nieludzkich czasach. Mike (głos autora?) ma świadomość, iż niedługo odejdą ostatni uczestnicy tragicznej zbrodni, zaś nowe pokolenie nie chce wciąż rozgrzebywać przeszłości. Ta pozornie odległa historia dotyczy jednak w równym stopniu starych, jak i młodych mieszkańców Cheremca. Jest bowiem jednym z elementów budujących wspólną historię narodu. Próby jej wymazania prowadzą do zakłamania i zafałszowania tego, co minione.
Jest taka opowieść, chyba w Talmudzie, jak mędrcy dyskutują, co w życiu człowieka jest najważniejsze. Jeden mówi: pieniądze, drugi: zdrowie, trzeci, wyobraź sobie: dobre serce, ale jeden powiedział: dobry sąsiad. Szochen tow – tak to brzmi po hebrajsku. Sąsiad! W czasie wojny wartość ta została podeptana. Często sąsiad zamiast wyciągnąć rękę w geście pomocy, podnosił ją na swego szochen tow, naruszał odwieczny porządek społeczny. Człowiek zagrożony z zewnątrz może przetrwać, cios zadany przez bliskich jest bardziej bolesny. Ukrywanie go przez lata pogarsza tylko sytuację, pogłębia granice między ludźmi, uniemożliwia odbudowanie trwałych więzi, jest źródłem atrofii emocjonalnej. Lekarstwem na tę chorobę może być tylko prawda i przyznanie się do winy. Historia syna jednego z uczestników mordu dokonanego na Żydach to dobry przykład tego, co trzeba zrobić, by wyzwolić się od demonów przeszłości. Te złe geny trzeba w sobie zdusić i je wyrzucić. Mogłem być taki jak oni – gdyby ktoś mnie pchnął w tamtym kierunku. Gdybym się poddał. Wystarczyło pogodzić się z tym, że taki jest świat i że ja też potrafię się w nim znaleźć. Znając wojenne postępki ojca, Bolesław nie pozwolił, by zbrodnia popełniona przez rodzica stała się chlubną historią rodzinną, przekazywaną kolejnym pokoleniom. Odciął się od niego, przez całe dorosłe życie próbował zmazać z nazwiska hańbę.
W dzisiejszym świecie nikt nie jest pokorny. W każdym się kłębi coś, co nas zaskakuje. W czasie wojny złamano fundamentalne zasady moralne, ludzie w zbiorowym szaleństwie dali upust okrucieństwu i chciwości. Hen przestrzega, by nie pozwolić się zaskoczyć własnej słabości, by zawsze pamiętać o szacunku wobec każdego istnienia. O tragicznych wydarzeniach, które rozegrały się w Cheremcu, ma powstać książka złożona z relacji świadków. Jej autorka, miejscowa dziennikarka, czuje obowiązek utrwalenia pamięci o pomordowanych Żydach. Pomnik i książka mają odegrać rolę łącznika między przeszłością a teraźniejszością, są symbolem lepszej, jaśniejszej strony człowieczeństwa, świadomego własnych słabości i błędów, potrafiącego prosić o przebaczenie i odpuszczenie win. W świecie oczyszczonym z niedomówień i kłamstw, najważniejsza staje się wartość życia.

Józef Hen: Pingpongista. W.A.B., Warszawa 2008, ss. 222.