O Tomku Kawiaku usłyszałem jeszcze jako student historii sztuki w 1970 roku. To wówczas obiegła miasto ekscytująca wiadomość, potwierdzona przez rozlepione – w dużej mierze przez samego artystę – afisze z logo BWA, że na ulicy Narutowicza, na odcinku pomiędzy ul. Okopową a ówczesną Pstrowskiego (ob. Peowiaków) będzie miał miejsce Ból Tomka Kawiaka – pierwszy w Lublinie (a być może także pierwszy w Polsce) happening ekologiczny. Nie byłem na ul. Narutowicza w chwili, gdy we wczesnych godzinach rannych Tomek Kawiak w geście protestu bandażował okaleczone bezmyślnie i bezsensownie – jego zdaniem – korony drzew, kilka dni wcześniej „brutalnie” obcięte przez pracowników z Miejskiego Przedsiębiorstwa Zieleni. Ale przecież ci „zbrodniarze” (tak ich nazwał po latach twórca w swojej książce Jarmark sztuki, wydanej w 2003 roku) z całą pewnością wykonywali jedynie rutynową pracę, mającą na celu pielęgnację drzew, które – co trzeba jednak przyznać – po przycięciu wyglądały rzeczywiście upiornie i mogły budzić smutek oraz rozgoryczenie przechodzących tamtędy mieszkańców Lublina. Artysta po raz pierwszy, ale nie ostatni w swojej karierze, wykorzystał znakomicie „dane mu niechcący” czas i miejsce na realizację własnego pomysłu. Prostego, a przecież bardzo sugestywnego, zapadającego na długo w pamięć.
Byłem na ul. Narutowicza kilka godzin po akcji Tomka Kawiaka. Obandażowane pasmami białego płótna kikuty gałęzi falowały na wietrze niczym żywe istoty, nikt jednak nie próbował ich „rozbierać”. Może się mylę, ale chyba trwało to parę dni, aż wiatr i deszcz zrobiły swoje. Niektórzy przechodnie zatrzymywali się na chwilę, spoglądali w górę, ciężko wzdychali, po czym szli dalej, aby następnie w biurze lub w domu dzielić się ze znajomymi i bliskimi wrażeniami z tego, co zobaczyli na ul. Narutowicza. Z całą pewnością robiliśmy to my, studenci historii sztuki KUL. Nie tylko byliśmy zachwyceni samą akcją, jej śmiałością (przecież w pobliżu była siedziba urzędu cenzorskiego, bez zgody którego nie można było przeprowadzić w mieście żadnej inicjatywy publicznej, zwłaszcza o charakterze kulturalnym – czyżby zatem Tomkowi Kawiakowi udało się przekonać odpowiedniego pracownika urzędu do idei tak niekonwencjonalnego przedsięwzięcia?), ale przede wszystkim nie mogliśmy wyjść z podziwu, że w nieco sennym i prowincjonalnym Lublinie znalazł się wreszcie ktoś odważny, kto zwrócił uwagę wszystkim, mieszkańcom i władzom (zwłaszcza tym partyjnym), że dla zwykłego człowieka ogromne znaczenie ma jego otoczenie, nie tylko to stworzone przez niego samego, ale może nawet bardziej to naturalne, którego częścią składową jest mniej lub bardziej zadbana zieleń miejska. Odnoszę wrażenie, ze Tomek Kawiak osiągnął zamierzony cel, prowokacja się udała, a w mieście nad Bystrzycą jeszcze długo mówiono o jego Bólu, choć sam twórca szybko zniknął z lubelskiego bruku, wyjechał bowiem do Francji, która stała się dlań drugą ojczyzną.
Szkoda tylko, że ta pierwsza akcja, tak przecież symboliczna, nie ma – jak się wydaje – pełnej dokumentacji fotograficznej. Co prawda, utrwalano ją na kliszy, ale chyba nie dość dobrze, bo nawet w książce Jarmark sztuki została zamieszczona tylko jedna fotografia przedstawiająca moment bandażowania pojedynczego drzewa. Z książki możemy się natomiast dowiedzieć, że akcja obrosła mitami i plotkami, które miały niewiele wspólnego z intencjami artysty, ale szybko stały się „bajkami dla dzieci albo opowiadaniami przy kieliszku”. Tomek Kawiak demitologizuje te wypowiedzi, wytyka krytykom sztuki i dziennikarzom ich niekompetencje, wreszcie ośmiesza ich. Dostało się również piszącemu te słowa, oj dostało („podobno krytyka sztuki współczesnej”), za wypowiedź podczas wystawy prac artysty w Galerii Wirydarz w maju 2002 roku, zwłaszcza jednak za stwierdzenie, że Tomek bandażował drzewa papierem toaletowym. Według artysty byłem ze swojej wypowiedzi niezwykle dumny, twierdząc, że była to moja prowokacja, „taka przed wejściem do toalety”. Myślę, że Tomek musiał być na mnie strasznie rozeźlony, ale chyba już mu przeszło, w każdym razie ja nigdy nie traktowałem jego uwag jako obraźliwe, lecz przede wszystkim jako bardzo osobisty głos w dyskusji o sztuce, notabene dyskusji, jakich ciągle, przynajmniej na gruncie lubelskim, nie mamy zbyt wiele.
Tymczasem dzisiaj – trzydzieści osiem lat po tym wydarzeniu – co nam pozostało po Bólu Tomka Kawiaka? Przede wszystkim satysfakcja, że coś takiego miało miejsce. A poza tym? Niecałe trzy strony w książce artysty, kilka złej jakości fotografii, pożółkły afisz informujący o akcji oraz okolicznościowa tablica wmurowana w ścianę jednego z budynków przy ul. Narutowicza. No i pamięć. Tylko tyle i aż tyle!
Tomek Kawiak, Safari jeans, 195 x 130 cm
*
Dalszy rozwój kariery artystycznej Tomka Kawiaka wskazuje, że nie popełnił on już więcej grzechu zaniedbania i dokumentuje na bieżąco swoje bardzo różnorodne działania. Jak przystało na odpowiedzialnego kronikarza ostatniej ćwierci XX i pierwszej dekady XXI wieku, doprowadza również do sytuacji, że to inni proszą go wręcz o wykonanie jakiejś akcji, aby mogli ją następnie utrwalić za pomocą kamer filmowych lub chociażby aparatów cyfrowych.
Na początku lat 70. XX wieku Tomek Kawiak, świeżo upieczony absolwent Wydziału Architektury i Ceramiki warszawskiej ASP (dyplom w 1968 roku), z efektowną brodą, w dżinsach i w charakterystycznym kapelusiku „łowickim”, w ramach pomysłu nazwanego przez niego „sztuka wymiany” (troc-art) rozdawał przechodniom na ulicach Paryża plastikowe „bagietki” zawierające wydzieliny z jego własnego organizmu. I chociaż był to pomysł i formy plastyczne zaczerpnięte z tradycji sztuki lat 60., zwłaszcza pop-artu i jego francuskiej odmiany, Nowego Realizmu, akcja przerosła oczekiwania jej autora, spotkała się z żywą reakcją zwykłych ludzi i innych artystów. Tomek, który wówczas praktykował u czołowego reprezentanta Nowego Realizmu, Cesara, (w rzeczywistości Cesara Baldacciniego) w Ecole des Beaux-Arts w Paryżu, poszedł więc za ciosem i w 1976 roku rozpoczął – trwającą do dziś dnia – światową akcję tzw. cegłowania – brickwork, polegającą na tym, że pozostawia w różnych miejscach, które odwiedza w czasie swoich licznych wędrówek, specjalne cegły.
Tomek Kawiak, Safari jeans, 195 x 130 cm
Na początku, ze względów oszczędnościowych były to wyłącznie cegły wypalane z czerwonej gliny (najtańszej), z wytłoczonym imieniem i nazwiskiem autora, wszystkie o wymiarach 20 x 10 x 3 cm. Dzisiaj cegły te są ciągle tych samych wymiarów, ale materiał, z jakiego powstają, jest już bardzo różnorodny, co wpływa na ich bogatą kolorystykę (od glazurowanej gliny po brąz i różne gatunki marmuru). Ogarnięty pasją artysta pozostawia je w miejscach mało znanych, zapomnianych przez Boga i ludzi, ale przede wszystkim można spotkać cegły Kawiakowe wszędzie tam, gdzie kipi życie, kłębią się tłumy turystów, np. pod piramidą Cheopsa czy w Wielkim Murze Chińskim. Jedną cegłę umieścił również Tomek Kawiak w 2002 roku w wirydarzu dawnego klasztoru sióstr Wizytek w rodzinnym Lublinie.
Jego francuski mentor Cesar „wypłynął” na lokalnym i międzynarodowym rynku sztuki dzięki Kompresjom – abstrakcyjnym rzeźbom wykonanym ze sprasowanych wraków samochodowych, realizowanych z powodzeniem przez kilkadziesiąt lat, począwszy od pierwszych eksponatów z 1960 roku. Bez wątpienia Tomek Kawiak poszedł jego tropem inicjując – nie mającą ciągle końca – akcję „cegłowania świata”, która inspiruje go do jeszcze innych, nie mniej ciekawych działań plastycznych. Są nimi bardzo osobiste „obrazy” wykonane w technice kolażu, zawierające m.in. wycinki prasowe, zdjęcia lub ich fragmenty oraz elementy czysto malarskie (najczęściej o charakterze szkicowym) poświecone historii jednej z cegieł.
Tomek Kawiak, La longue marche du jeans, 97 x 69 cm
I chociaż tego typu kompozycje są obecne w sztuce światowej oraz polskiej co najmniej od lat 20. XX wieku (przypominają do pewnego stopnia obrazy wielopłaszczyznowe Tytusa Czyżewskiego), to jednak gdy je oglądamy, mamy wrażenie świeżości i autentyczności zastosowanych środków plastycznych. Nie myślimy wówczas o tym, że już to gdzieś widzieliśmy, czy znamy z twórczości innych, znacznie wcześniejszych i bardziej uznanych artystów, ponieważ jest w nich typowa dla Tomka Kawiaka lekkość i żarliwość wypowiedzi. Nawet wówczas, gdy lubelski paryżanin przekonuje nas, iż to właśnie Cesar (o którym plotkarski Paryż mówił, że podkrada pomysły innych twórców) zapożyczył od niego pewne rozwiązania, a nie odwrotnie, jesteśmy skłonni dać mu wiarę.
W każdym razie to dzięki znajomości z Cesarem poznał Pierra Restaniego, czołowego francuskiego krytyka, który potem został jego przyjacielem i naturalnie także komentatorem jego twórczości. To on stwierdził, że Tomek Kawiak stał się znany w Europie dzięki zainteresowaniu, jakie okazał dżinsom, które nastąpiły po cegłach w analitycznym i krytycznym wyobrażeniu rzeźbiarza. W ten sposób Tomek Kawiak przeszedł w 1978 roku od cegły w kieszeni do kieszeni dżinsów.
Tomek Kawiak, La longue marche du jeans, 187 x 94 cm
Choć jestem trochę młodszy od bohatera tego szkicu, to jednak podobnie jak on wychowywałem się w kulcie błękitnych dżinsów, które dla kilku pokoleń młodych Polaków były nieosiągalnym symbolem nowego, lepszego świata, niczym nie skrępowanej wolności i szyku, zamkniętego za błyszczącymi szybami Pewexów. Pierwsze dżinsowe ogrodniczki Tomka Kawiaka, noszone przez niego z taką dumą, miały cały szereg kieszeni, w których chował różne potrzebne mu przedmioty. Któregoś dnia trafiła tam również jedna z cegieł, co zwróciło uwagę artysty na problem pustej przestrzeni zamkniętej z trzech stron mocnymi szwami, przestrzeni, w której równie dobrze mogło się znaleźć wszystko i nic. W efekcie zaczął tworzyć z zapałem rzeźby różnej wielkości (od całkiem małych po kilkumetrowe), których głównym akcentem stały się zarówno same kieszenie, jak i całe dżinsy naciągnięte na nieistniejące ciało ludzkie. W zależności od sytuacji były to dżinsy ceramiczne, pokryte różnokolorową polewą, marmurowe, a także odlewane w brązie i patynowane, ucinane tuż pod pośladkami, poniżej kolan, czy wreszcie dżinsy kroczące w tenisówkach. I chociaż najczęściej – jak już wspomniałem – są one puste, niekiedy wystają z nich nagie pośladki kobiece, torsy z pięknymi krągłymi piersiami i opinającymi je dłońmi.
Od 1997 roku Tomek Kawiak realizuje wieloetapowy projekt Długa droga dżinsów, przeznaczony początkowo dla Chin, choć znając jego zaangażowanie można przypuszczać, że już wkrótce dżinsy zawojują cały świat. Inspiracją dla lubelskiego artysty była terakotowa armia żołnierzy cesarza Qin Shi Hanga sprzed dwóch tysięcy lat, odkopana przypadkowo w 1974 roku w pobliżu miasta Xian. Ponad siedem tysięcy postaci absolutnie nieruchomych, wielkości naturalnej, ze świetnie odtworzonymi detalami oraz szczegółami stroju i uzbrojenia, nasunęło mu pomysł, aby w pobliżu zakopać współczesną „armię” złożoną tym razem z jego kroczących z rozmachem dżinsów, epatujących radością życia i intensywnością barw. To przecież najbardziej uniwersalny element popkultury zachodniej, łączący przeszłość z teraźniejszością, Wschód z Zachodem, zunifikowane stroje Chińczyków z czasów Mao Tse-tunga, które musieli nosić wszyscy (niezależnie od tego, czy mieli na to ochotę) z symbolem absolutnej wolności i swobody.
Tomek Kawiak, Safari jeans, 195 x 130 cm
O dziwo, pomysł artysty z dalekiego kraju spodobał się lokalnym władzom, które wyraziły zgodę na jego realizację. W efekcie miejscowi ceramicy chińscy zajęli się z zapałem odlewaniem dżinsów w ruchu, z form dostarczonych im przez Tomka Kawiaka i naturalnie pod jego nadzorem. W ten sposób powstał zespół 369 dżinsów, od trzydziestocentymetrowych po jednometrowe. Wszystkie pokryto emalią ceramiczną o barwie podobnej do koloru niebieskich uniformów maoistowskich, a zwłaszcza do niebieskiego koloru patyny odkopanych figur żołnierzy, która po zetknięciu się z powietrzem utleniła się i znikła z ich powierzchni. Równolegle nakręcono trzydziestominutowy film rejestrujący najważniejsze etapy realizacji projektu, pokazujący, że Tomek Kawiak i jego dżinsy to z jednej strony pretekst do wspaniałej zabawy, a z drugiej całkiem prawdopodobna wizja nowej rzeczywistości, która nie wiadomo jak się rozwinie i kiedy nastąpi jej koniec.
*
Na zakończenie kilka słów o Tomku Kawiaku jako o autorze książek. Chciałbym, zwrócić uwagę na dwie z nich, szczególnie mi bliskie: wspomniany już Jarmark sztuki (Lublin 2003) oraz Zwalone posągi (Lublin 2004).
Pierwsza zawiera mnóstwo błyskotliwych anegdot i zjadliwych rozważań o tym, czym jest sztuka jako taka, oraz co można powiedzieć o artystach, z którymi spotkał się Tomek Kawiak w różnych okresach swego ciekawego i barwnego życia, naturalnie głównie we Francji.
Tomek Kawiak, Safari jeans, 195 x 130 cm
Przyznam szczerze, że jestem zaskoczony trafnością uwag, które pozwalają spojrzeć na niego niekonieczne tylko jako na zapatrzonego w siebie twórcę o silnej osobowości, ale przede wszystkim jako na twórcę na wskroś krytycznego, umiejącego wyciągać wnioski z kontaktu z tak ciekawymi i ważnymi artystami, jak chociażby Magdalena Abakanowicz, Igor Mitoraj, Roman Opałka lub Tadeusz Mysłowski, także rodowity lublinianin od lat przebywający w USA. Ale Tomek Kawiak dostrzega również to, co ciekawego wnieśli do sztuki Alberto Diaz Gutierrez, Piotr Ladislas Kijno, Józef Krzymański, Sacha Sosno czy chociażby Teresa Tyszkiewicz i Zdzisław Sosnowski, twórcy, spośród których większość (podobnie jak on) nie widziała dla siebie miejsca w Polsce i dlatego wyjechała z kraju, aby odnaleźć się miedzy innymi we Francji.
O ile książka Jarmark sztuki przybliża nam Tomka Kawiaka jako rasowego artystę, z jego poglądami na sztukę, to bogato ilustrowany czterojęzyczny album Zwalone posągi, pokazuje nam autora jako wnikliwego obserwatora i komentatora wydarzeń, których bohaterem były zwalone posągi, głównie pomniki dyktatorów i przywódców politycznych przede wszystkim w krajach europejskich (choć nie tylko), w okresie ostatnich kilkudziesięciu lat. Wartość tej książki wyznaczają liczne, z reguły trudno dostępne fotografie (głównie o charakterze archiwalnym, jak i reportażowym) oraz towarzyszący im krótki – najczęściej bardzo trafny – komentarz. Zważywszy, że impulsem do powstania tomu były informacje telewizyjne, gdy po obaleniu Saddama Husajna niszczono jego pomniki w Iraku, należy pogratulować Tomkowi Kawiakowi zarówno refleksu, jak i „węchu” detektywistycznego.
Tomek Kawiak, Hat In Jeans, aluminium
Mimo że Tomek Kawiak skończył 65 lat, a na międzynarodowym rynku sztuki funkcjonuje z powodzeniem już od 40 lat, jest więcej niż prawdopodobne, że jeszcze niejeden raz będziemy obchodzić kolejne okrągłe rocznice z jego udziałem. Natomiast ja nie zdziwię się wcale, gdy któregoś dnia archeolodzy wykopią na wzgórzu Czwartek (miejscu gdzie znaleziono najstarsze ślady osadnictwa w tej części Wyżyny Lubelskiej) dobrze zachowaną cegłę, umieszczoną w kieszeni błękitnych dżinsów.
Tomek Kawiak, La longue marche du jeans, brąz