Brzegi
Żyją na wprost siebie, jakby w symbiozie – coś je łączy. Pozornie pozostają w wielkim kontraście, tak wizualnym jak i dźwiękowym, ale jednak… Dobrze, że dzieli je droga, najzwyklejsza, asfaltowa… Przejeżdżam nią nawet kilka razy dziennie. Nigdy wcześniej nie rozglądałem się uważnie, choć teraz widzę, że powinienem. Dwie strony drogi są jakby z różnych światów. Ich odmienność bardziej widać wieczorem, choć i dzień ją obnaża. Ale wieczorem, a szczególnie tego jednego dnia, dostrzegłem w tym obrazie wyrazisty sens. Może dlatego, że przechodziłem pieszo. Dwa światy rozdzielone tylko wąską linią…
Pierwej ujrzałem ten milczący. Tego dnia drzewa nie szeleściły zza muru. Bezradne wobec ich ogromu i totalności były nawet światła, z przeciwka podświetlające potężne konary. Ściana czerni rozłożystych drzew, już ubranych w wiosenne liście, tworzyła naturalną zasłonę ochraniającą ukryty za nią świat. A był on pełen ludzi ułożonych do wiecznego snu, przykrytych otuliną ziemi. Jedynie korzenie były w kontakcie z tymi, których skrywała gleba żywiąca się ich obecnością. Przestrzeń, którą ten brzeg ujawniał, była ostateczną w ziemskiej wędrówce. Ani kroku dalej, ani minuty dłużej. Wskazówka zegara życia każdemu wyznaczyła inny – nieodwołalny – czas pojawienia się w tym miejscu.
Co dnia ziemia od świtu oczekuje na kolejne spotkanie z odchodzącym ciałem w miejscu ostatniego spoczynku. Przerwane tematy, problemy, uczucia. Już nic nie ucieszy ani nie przerazi. Zamknięta przyszłość, będąca zaskoczeniem tylko dla tych, co pozostali, co żyją. Milczenie to jedyna forma dialogu, jaki prowadzą ze sobą mieszkańcy tego miejsca. Nawet zmieniające się pory dnia czy roku nie przeszkadzają im w bezszelestnej konwersacji. Są razem, choć wcześniej się nie znali, byli sobie obcy, pochodzili z różnych stron. Ziemia, drewno, beton i lastryko… Ale ciężaru i wymowy tych znaków ci z mroku już nie odczują. Czas zabierze ubranie i urodę ciała. Pozostanie pamięć i wtłoczona w ceramiczną płytę fotografia z uśmiechem nie zapowiadającym końca.
A po przeciwnej stronie inny świat – witalny, tętniący życiem, dający radość i satysfakcję, kuszący atrakcyjnością i wielością towarów i smaków, wzbudzający pożądanie i chęć posiadania. Witryna odsłania urodę manekinów, teatralnie kierując strugi światła na modną bieliznę. Ekspozycja produktów w labiryncie luster, marmurów, ruchomych schodów wabi i oszołamia, dając przy trafnym zakupie poczucie pewności i bogactwa. „Zdobywa” nas ten market nie tylko dlatego, że jest „super” ale również dlatego, że spełnia upragnione cele, mobilizując do coraz większego wysiłku. Świątynia wymarzonego spełnienia kusi i przyprawia o zawrót głowy.
Może te dwa światy leżące z prawej i lewej strony drogi są odległe. Ale przecież jakoś bliskie, chyba nie tylko w mieście, w którym mieszkam.
Lublin, maj 2008