Przejdź do treści
Dostosuj preferencje dotyczące zgody

Używamy plików cookie, aby pomóc użytkownikom w sprawnej nawigacji i wykonywaniu określonych funkcji. Szczegółowe informacje na temat wszystkich plików cookie odpowiadających poszczególnym kategoriom zgody znajdują się poniżej.

Pliki cookie sklasyfikowane jako „niezbędne” są przechowywane w przeglądarce użytkownika, ponieważ są niezbędne do włączenia podstawowych funkcji witryny.... 

Zawsze aktywne

Niezbędne pliki cookie mają kluczowe znaczenie dla podstawowych funkcji witryny i witryna nie będzie działać w zamierzony sposób bez nich.Te pliki cookie nie przechowują żadnych danych umożliwiających identyfikację osoby.

Brak plików cookie do wyświetlenia.

Funkcjonalne pliki cookie pomagają wykonywać pewne funkcje, takie jak udostępnianie zawartości witryny na platformach mediów społecznościowych, zbieranie informacji zwrotnych i inne funkcje stron trzecich.

Brak plików cookie do wyświetlenia.

Analityczne pliki cookie służą do zrozumienia, w jaki sposób użytkownicy wchodzą w interakcję z witryną. Te pliki cookie pomagają dostarczać informacje o metrykach liczby odwiedzających, współczynniku odrzuceń, źródle ruchu itp.

Brak plików cookie do wyświetlenia.

Wydajnościowe pliki cookie służą do zrozumienia i analizy kluczowych wskaźników wydajności witryny, co pomaga zapewnić lepsze wrażenia użytkownika dla odwiedzających.

Brak plików cookie do wyświetlenia.

Reklamowe pliki cookie służą do dostarczania użytkownikom spersonalizowanych reklam w oparciu o strony, które odwiedzili wcześniej, oraz do analizowania skuteczności kampanii reklamowej.

Brak plików cookie do wyświetlenia.

Jerzy Reuter. Opowiadania

Spis treści numeru 4/2007

Z cyklu „Okna”

 

Było to w czerwcu, w samej połowie okupacji zimnej i bezwzględnej jak oczy szczurów, błąkających się wokół studni. Żyłem szczelnie zamknięty pomiędzy oknami, jak pośród dwóch światów, łączących się w jednym miejscu historii w okupacji. Okno z pokoju dawało mi podgląd ulicy od świtu do zmroku. Po nastaniu godziny policyjnej historia zamykała się w milczących kamienicach i szarych podwórkach, a noc czyściła miasto z wszelkich objawów życia, więc po przejeździe ostatniego tramwaju odklejałem się od jednego okna i przenosiłem swoje legowisko na to drugie, od podwórza, gdzie zawsze trwało jakieś życie. Najczęściej spotykali się tam synowie pana Władka. Siadywali jak zawsze na studni, rozmawiali, czasami kłócili się i nawet bili, a najczęściej popijali wódkę szklankami, po czym cicho, tuż pod samym nosem, śpiewali smutne piosenki, kiwając się na boki, trzymając się pod ręce. Przy ładnej pogodzie wynosili swojego ojca z piwnicy – warsztatu, a ten grał im na malutkiej harmonii, wykrzykując głośno rytm. Lokatorzy otwierali szeroko okna, odsuwając na boki firanki, uśmiechali się do pana Władka i wyglądali jakby zapomnieli o całej okupacji.
Któregoś dnia Tomek przyprowadził na nasze podwórze wielkiego psa, uwiązał biedaka przy studni na grubym łańcuchu i w wolnych chwilach tresował go bardzo brutalnie, nie dając jeść i pić. Uczył psa łapać szczury. Z okna przyglądałem się kudłatemu „wilczurowi”, jak bezskutecznie stara się wyprosić coś do jedzenia. Tomek był bezwzględny i okrutny. Gdy nikogo nie było na podwórku, pies dokonywał wielkich rzeczy, by się uwolnić. Rozpędzał się, ile tylko mógł i skakał do przodu w stronę bramy na ulicę. Łańcuch krępujący go wyprężał się na całą długość i zatrzymywał pędzącego w miejscu. Po każdej próbie pies wyrzucany wielką siłą wyskakiwał do góry, robił w powietrzu salto, tylne nogi wypadały do przodu, a głowa zostawała w miejscu, po czym spadał na plecy. Nie łapał szczurów, bo te w swojej mądrości nie opuszczały studni.
W końcu nie wytrzymałem. Przez kilka dni zbierałem różne odpadki i resztki ze stołu, by poczęstować nimi głodne zwierzę. Pod nieobecność mamy, po cichu, wyszedłem na podwórze. Powoli, z wielką ostrożnością zbliżałem się do psa, bacząc na każdy jego ruch. Wilczur leżał wtulony w murek studni i warcząc ostrzegawczo, przyglądał się uważnie moim ruchom. Kiedy stanąłem obok garnka na wodę, zamerdał wielkim ogonem, podnosząc swoje kudłate cielsko i zbliżył się w moją stronę na długość łańcucha. Nie zdążyłem jednak dać mu przygotowanych odpadków, bo nagle coś schwyciło mnie mocno za kark i uniosło do góry. Zobaczyłem, że wylatuję w powietrze. Po bolesnym upadku stopa w kanciastym chodaku, przycisnęła moją twarz do ziemi. Poznałem. Tym czymś był Tomek, syn pana Władka. Przez chwilę wbijał mnie twarzą w ziemię, po czym złapał za kołnierz i podniósł do góry. Śmierdział wódką i czosnkiem. Bez słów wykręcił mi rękę i nakazał iść w stronę piwnic.
Po zejściu do zimnych suteryn, Tomek jedną wolną ręką otworzył małe drzwi i wepchnął mnie do ciemnego środka. Poczułem zapach zgniłej słomy. Gdy zamknął drzwi, nastała zupełna ciemność i tylko odgłosy kroków dobiegające z zewnątrz pozwalały mi myśleć, że nie jestem zupełnie sam. Coś po chwili zaszeleściło tuż obok mnie i wydało dziwne pomruki. Wpadłem w tak wielkie przerażenie, że nie mogłem oddychać. Zacząłem się dusić. Nogi odmówiły mi posłuszeństwa i opadłem na ziemię. To coś zbliżyło się i poczułem na policzku zimny i wilgotny dotyk. Straciłem przytomność.
Gdy się ocknąłem, zobaczyłem światło świeczki i stojącego nade mną Tomka. W ręku trzymał szeroki pas używany do ostrzenia brzytwy, pas, który kilka dni wcześniej podarowała mu moja mama. Kazał mi wstać i stanąć twarzą do drzwi, następnie związał mi ręce sznurkiem i docisnął kolanem do zimnych desek. Wolną ręką opuścił mi spodnie i zaczął bić. Bił i liczył szeptem razy. Wcześniej włożył mi do ręki świeczkę i zapowiedział, że mnie zabije, jeśli upuszczę ją na ziemię. Właściwie to nie odczuwałem bólu, bo pas był bardzo szeroki i siła uderzenia rozkładała się na jego powierzchni. Gdy Tomek doliczył do dwudziestu, moje oczy przyzwyczaiły się do panującego półmroku i ze zgrozą zobaczyłem coś poruszającego się przy ścianie. Zrozumiałem, że był to powód mojego wcześniejszego przerażenia. Stała tam wielka, biała świnia. Wtedy po raz drugi straciłem przytomność.
Ocknąłem się w domu. Leżałem na łóżku w ubraniu i dopiero po dłuższej chwili przypomniałem sobie wszystko, co spotkało mnie na podwórzu i w piwnicy. Nie czułem bólu. Wstałem i podbiegłem do okna. Pies leżał przy studni, jak zwykle. Pomyślałem sobie wtedy, że jestem jak ten pies wiszący na grubym łańcuchu, uwięziony jego długością, że moim łańcuchem jest granica okna z szerokim parapetem i ostra szyba.
Po tym zdarzeniu synowie pana Władka zaczęli inaczej mnie traktować. Siedząc na studni posyłali mi uśmiechy i kiwali na powitanie ręką, co powodowało, że byłem dumny z siebie i czułem się bardzo wyróżniony. Czasami Tomek pukał do moich drzwi i zaraz uciekał, zostawiając na wycieraczce tabliczkę wojskowej czekolady. Pewnie było mu wstyd, że tak mnie potraktował i ja to rozumiałem.
(…)

Wpłać dowolną kwotę na działalność statutową.
"Akcent" jest czasopismem niezależnym. Wschodnia Fundacja Kultury -
współwydawca "Akcentu" utrzymuje się z ograniczonych dotacji
na projekty oraz dobrowolnych wpłat.
Więcej informacji w zakładce WFK Akcent.