Lublin
gdzieś poza sobą
stajemy w uścisku niemych
świtów; naprzeciw zatęchłej scenerii
krochmalnej rozrywającej się w płucach
buraczaną popłuczyną wczesnej jesieni.
wyobraźnia nie sięga dalej
niż do ulicy kawiej; nawet gdy
obrastamy szkliwem zimnego powietrza.
rzeka oddycha słonym mułem
cukrowni. lublin. ponad udeptanym
niebem października. niechciane
błoto włazi do mieszkań i urzędów.
Obrazki polskie. Alma Mater
to kwestia znalezienia dawcy
żyję w epoce w której wystarczy pokazać
cycki żeby wygrać samochód
czy mogłem trafić lepiej?
Piotr Macierzyński
czy muszę udawać, że rozumiem swedenborga
jeśli on mnie nie zrozumie?
i jeśli fascynują mnie kremy na
ciążowe rozstępy i passus o wiewiórce w dolinie
issy – czy musi podobać mi się coś więcej?
czy żyję w kraju, gdzie z powodu nieukrywania wady
wzroku uznają mnie
za intelektualistę?
bo czasem naprawdę myślę, że banda
ogolonych obwiesi
powinna nauczyć mnie pokory i szacunku wobec kobiet.
***
i pisał swoje beznadziejne wiersze,
które coraz częściej nazywają opowiadaniami
Andrij Bondar „Geny”
właściwie to punkt wyjścia. wejścia. bo co zrobić, kiedy
dostaję kolejny tom z serii estetyki świata pod tytułem
estetyka aborygenów, a zamawiałem zwyczajnie polski
atlas drogowy?
czy jako poeta konfesyjny mogę napisać, że czasem
trzeba się przerzucić z niebieskich
viceroyów na priluckie lighty, zwłaszcza
że sołtys częstuje?
od kiedy wypowiedziałem wojnę łamliwym
włosom i rozdwojonym końcówkom, ty
mówisz, że jesteś gruba i brzydka; więc
nie wiem czy lepiej powiedzieć, że kłamstwo powtórzone tysiąc razy
staje się prawdą; czy
że prawda w oczy kole?
nie mówię. po prostu zaczynam rozumieć
względność czasu, od kiedy dostałem wiadomość
o treści jest druga w nocy, za późno piszesz – wracam
do kraju po ślubie; a w ogóle to skąd masz
mój numer?
podobno życie to ciąg
beznadziejnych sytuacji, więc
proszę nie brać mnie opacznie, kiedy
mówię stawiam wszystkim kolejkę
– oczywiście na wasz koszt.