Na Bocznej, Na Lubomelskiej.
Kronikarz miejsc wstydliwych i peryferyjnych
W jednym z wierszy zebranych w swojej nowej książce Tkaczyszyn-Dycki pozwala jej bohaterowi zwierzyć się z uprawiania szczególnego rodzaju autoterapii:
piszę coraz ciemniejsze wiersze gdy jest
dzień i zasiadam do papieru odrzucając
pustosłowie natchnienie natchnienia nie ma panie
i panowie papier to jest pozostałość z nocy
papier to jest pozostałość z wielu wielu nocy
gdy nieobecni piszą coraz ciemniejsze wiersze
(…)
(CCXLIX. Szmugler)
Bohater-poeta pisze. Jakkolwiek ujmie to może powagi jego poetyckim zatrudnieniom, nocami (wieloma) leczy on toczące go (w ciągu dnia) kompleksy. Te „coraz ciemniejsze wiersze” zrazu są tylko „papierem”, następnie nieokreśloną bliżej „pozostałością” z nocy, której to pozostałości daleko do literackiego „dzieła”, skończonego formalnie, o hermeneutycznie ustalonej wykładni. Pisane za dnia, uwalniają od ciemnych instynktów. Odczytywane nocą, sprawiają wrażenie, jakby powstawały pod ręką „nieobecnych”: zmarłych albo przebywających daleko stąd – dawnych i niedawnych – przyjaciół, choć wiadomo, że pochodzą spod pióra samego bohatera, człowieka o tożsamości nieciągłej, nieustannie podlegającej przemianom, niespójnej. Nocą powraca się do ciemnych wierszy i nadaje im pożądaną (lub do takiej możliwie zbliżoną) postać. W terapeutycznej funkcji pisania trzeba dostrzegać coś więcej niż tylko jednokrotne (chwilowe) uwolnienie; twórczość jest wysiłkiem gnoseologicznym, próbą samopoznania. Noc w wierszu Tkaczyszyna to czas zmagań o własną tożsamość. Nie ma tu miejsca na natchnienie – brakuje siły porządkującej chaos postrzeganego (w konsekwencji rekonstruowanego) przez bohatera mikroświata, zdolnej określić ład najbliższego mu otoczenia i zasadność (jego) własnych poczynań, sporządzić wiarygodny – na przykład fenomenologiczny – szkic jego wewnętrznej indywidualności. Natchnienia nie ma, lecz perspektywę możliwej autoidentyfikacji, tworzenia dynamicznego obrazu samego siebie – swojego wizerunku in statu nascendi – otwiera przed bohaterem wciąż na nowo przezeń podejmowany wysiłek budowania narracji. Warunkiem powodzenia takiej próby jest osiągnięcie dystansu wobec właściwej czynności opowiadania. Opanowanie warsztatu – „zasiadam do papieru odrzucając / pustosłowie” – wyostrza zmysł obserwacji. Obserwuje się żyjących, wnika się też w siebie; obserwacjom poddawani bywają zmarli. W ostatnim przypadku pamięć (jako zalążek narracji i przywilej żyjących) staje się probierzem, którym odmierzane są kształty ciał umarłych, a także zachowane obrazy z przeszłości:
(…)
po paznokciach zaś poznasz ile jesteś wart siebie
i innych i na ile ten brud pod paznokciami pod językiem
jest twój że go chcesz przeszmuglować w dziedzinie
poezji
Paznokcie, które rosną jeszcze kilka dni po ustaniu akcji serca, uchylają się rozkładowi, postępującemu w ciele od momentu śmierci, zaprzeczają (opatrzonej metaforycznym cudzysłowem) tożsamości martwego ciała. W pewnych sytuacjach demaskują też zachowanie człowieka i jego maniery. Po wyglądzie paznokci można rozpoznać charakter pracy, jaką wykonuje ten, do którego należą. Ich stan świadczy niekiedy o usposobieniu i temperamencie osobnika. Pytanie o „brud pod paznokciami” (frazeologizm bogaty w znaczenia, łatwo skojarzyć go z innym, odnoszącym się do czyjejś nieprzyzwoitości obyczajowej – „mieć coś za uszami” ) jest pytaniem o autentyczność własnej narracji. Narracja, pisanie, opowiadanie rozpoczyna się od szczegółu (konkretu) – marginalnego, krępującego, niekiedy trywializującego osobę lub miejsce, które są przez ów szczegół dookreślane. Pisanie może rozpocząć się od opisu paznokci.
Tkaczyszyn ułożył narrację ze wszystkich swoich wierszy opublikowanych w tomikach pochodzących z lat 1988-2003. Miał zapewne świadomość, że za dwie lub trzy dekady nikt nie nazwie jego książki tomem wierszy wczesnych. Nie są to wyłącznie juwenilia. (Używanie tego określenia nie jest w pełni zasadne, skoro w roku 1988 poeta liczył już sobie 26 lat. O juweniliach w tym okresie można więc mówić jedynie warunkowo.) Na niepewny grunt wkroczyłby zresztą ten, kto by zechciał wskazać górną granicę chronologiczną Tkaczyszynowych juweniliów, nie mówiąc już o kłopotliwych dla krytyka – albo właśnie szczególnie dlań interesujących – przeróbkach, które dodatkowo utrudniają przyporządkowanie pojedynczych tekstów konkretnym datom. Powstała całość, która nie tyle zbiera dotychczasową poetycką twórczość autora Peregrynarza, co nadaje jej nowy, nieco zmieniony kształt. Edycja wierszy zebranych zawsze daje asumpt do ponownego przemyślenia lirycznej twórczości prezentowanego poety. Tym jednak różni się książka Dyckiego od innych tomów podobnego rodzaju, że pojawia się w momencie, w którym jej autor osiągnął zaledwie wiek średni. Jeszcze nie pora na podsumowania, za późno na reedycję pierwocin. W dodatku, jak można się spodziewać, publikacja ma szansę objąć mniej więcej trzecią część (łącznie: dotychczasowego i przyszłego) artystycznego dorobku Tkaczyszyna. W takim razie po co komu Poezja jako miejsce na ziemi? Pytanie tym bardziej zasadne, jeśli zważyć, że nie udało się włączyć do książki ostatnio wydanego zbiorku (Dzieje rodzin polskich, Wydawnictwo Sic! 2005), a wcześniejsze tomiki poetyckie – od debiutanckiej Nenii (1990) poczynając, na Przyczynku do nauki o nieistnieniu (2003) kończąc – nie zostały przez obecnego wydawcę opatrzone rocznymi datami ich pierwszych wydań. Zabieg ten powinien może podpowiedzieć czytającemu, że ma on do czynienia z wyróżniającym się na tle wcześniejszych publikacji Dyckiego, odrębnym i mimo obszernych rozmiarów spójnym zespołem tekstów, które w zamyśle autorskim winny ułożyć się w nową (choć ze względu na język, jakim jest pisana, nieźle już przewidywalną) opowieść.
Opowieść tę, obejmującą osiem uprzednio wydanych tomów poezji, teraz odczytywaną linearnie, porównać można do kroniki, zaś jej autora – podobnie jak bohatera wierszy – zobaczyć w roli kronikarza. Taka intuicja interpretacyjna jest pochodną charakterystycznych dla liryki Tkaczyszyna ciągów opozycji: lokalność – wielkomiejskość, swojskość – obcość, określoność (konkret) – nieokreśloność. Bohater Dyckiego, podobnie jak sam autor, pochodzi z niedużej miejscowości o zupełnie literackiej nazwie, z Wólki Krowickiej koło Lubaczowa, lata dojrzewania i młodości spędził w Lublinie. Tkaczyszynową lokalność tworzą zatem miejsca peryferyjne oraz wybrane punkty w topografii intymnego życia bohatera: ulice i zaułki Lublina, studenckie kwatery, lubelskie i lubaczowskie cmentarze, „lubelskie domy publiczne przyjaciół” czy nade wszystko osnuty migotliwą (zanikającą i powracającą) aurą nierzeczywistości, niekiedy onirycznie przedstawiany dom umierającej matki. Fragment wiersza CLXXI. Tumor linguae –
w sąsiednim pokoju umiera moja matka
odkąd pamiętam umiera raz po raz w małym
pokoju dolnym a kiedy indziej w większym
górnym (…)
Mimo nawrotów oniryzmu, powtórzeń brzmieniowych, paralelizmów, mimo świadectw perseweracji wiersze o odchodzeniu matki – jej umieraniu w rodzinnym domu – przesycone są namacalnością, szczegółem obrazującym chorobę, zewnętrzne oznaki śmierci, początek rozkładu:
matka myje chore bardzo chore
nogi i mówi od rzeczy
zeświniłeś się mój synku
przeto zeświniło się
moje ciało (…)
przeto na dnie miednicy sposobi się
trochę czarnej wody to śmierć się rozbiera
(CXIX. [matka myje chore bardzo chore…])
Te jednak są zwiastunami głębszych zależności. U Tkaczyszyna lokalne niemal zawsze zagrożone jest śmiercią: miasto, ulica, dom odchodzą albo odeszły już do przeszłości. Rozkład dotyka nie tylko ciał, jednakowo podlegają mu miejsca, które w obrazach przywoływanych z pamięci pojawiają się głównie (choć nie wyłącznie) w stanie degradacji. Degrengolada charakteryzuje część rzeczywistości materialnej i niematerialnej, uznawanej przez bohatera za bliską sobie, oswojoną lub oswajaną. Tylko nieliczne miejsca (obiekty) uchylają się tej prawidłowości. Wśród punktów lokalnej topografii poezji Dyckiego znalazły się także: „klasztor ojców / karmelitów bosych w Czernej” (CLV. Rekolekcje w 1988 roku) oraz kościół św. Stanisława Kostki (CCLXXII. Dziękczynienie). W obu przypadkach lokalność nie wiąże się z rozpadem i degradacją. Tym razem bliskość peryferii nie prowadzi ku śmierci, nie wyostrza też niedoskonałości, jaka staje się udziałem człowieka. Człowiek Dyckiego, mieszkaniec obszarów peryferyjnych, najczęściej przypisany bywa rzeczywistości, która w pewien sposób legitymizuje niedostatki jego ukształtowania. Klasztor jest miejscem, gdzie odzyskuje się czystość, przy czym bohater Tkaczyszyna żyje w świadomości nieprzekraczalnej dialektyki grzechu i ablucji:
czystość i łagodność młodzieńców którzy tu
wstąpili by obmyć ciało
z miłości własnej i z grzechu matki
bo to grzech główny mieć matkę ziemską
(CLV. Rekolekcje w 1988 roku)
Zródłem języka, którym posługuje się bohater, jest szeroko rozumiana swojskość – wspólnota, ale i jednostkowość doświadczeń. Wyobrażenia oraz obserwacje wywiedzione z lokalnego tworzą rezerwuar obrazów i słownik należące do (niekiedy tworzone przez) tego, który opowiada. Klasztor w Czernej okazuje się miejscem symbolicznym. Elementy lokalnej topografii wzbogacone zostają o plan alegoryczny miejsca:
(…) poezja przypomina ci klasztor ojców karmelitów
w Czernej skoro karmi się tobą od początku twoich dni
gdy byłeś jeszcze grzechem w postaci czystej i to
zaledwie dotykanym przez sprośnych rodziców chrzestnych
(CLV. Rekolekcje…)
Pisanie wierszy jest tu czynnością pełniącą wielorakie funkcje. Jako mowa umarłych poezja odgrywa rolę pasa transmisyjnego między światem umarłych i żyjących, przeszłością i teraźniejszością – poeta nakłada maskę medium, a kronika miejsca, które opisuje, służy mu jako narzędzie transgresji. [Z]asiedziałeś się w przemyskiem i nie chcesz / słyszeć o Krakowie Wrocławiu (…) / kości zalęgną ci się w wierszu / który teraz piszesz i jutro będą czym innym – rozpoczyna się jeden z utworów (CXLIII). Charakterystyczny dla Tkaczyszyna konflikt znaczeń – napięcie między alegorią a opisem „realistycznym” – bywa uzależniony od umocowania języka poetyckiego (i wyobraźni) w określonej lokalności: „klasztor ojców karmelitów”, znaczący w obu planach, jest tego przykładem. Różnorodność rejestrów mowy poetyckiej, od stylizacji na poetyki staropolskie po współczesny język ulicy, sprzyja wyeksponowaniu (materialnego) konkretu – rekwizytu, cielesności, szczegółu lokalnej topografii. Jedną z motywacji opowiadania o obszarach peryferyjnych – pokazuje to historia klasztoru – można dostrzegać w tęsknocie bohatera za oczyszczeniem z grzechu, który bierze początek z ciała. Rozpoznanie kilkakrotnie w twórczości Dyckiego ponawiane: pokarmem dla poezji jest sam człowiek, jego fizyczność, ludzka brzydota i fizjologia; w takim kontekście trzeba odczytywać zdanie „poezja karmi się tobą”.
Rzeczywistość lokalna, oswojona i konkretna równa się rzeczywistości akceptowanej. Kronikarskie dociekania Tkaczyszyna nie wykraczają poza Przemyskie i Lubelskie. Bohater Dyckiego odczuwa niemal ksenofobiczną niechęć do wszystkiego, co oddalone od filarów jego intymnego świata: Lublina jako przybytku cielesności i rozkoszy oraz domu matki – świątyni cierpienia. Nie opowiada o wojażach – choćby do Krakowa czy Wrocławia. Mężczyźni, którzy „imponują niejednym sekretnym miejscem / w Rzymie Londynie Paryżu” nie budzą jego ufności ni innego niż powierzchowne zainteresowania – bohater i tak „wymknie” się im w Przemyskie (CCLXV. Uciekinier). W ciele poezji autora Liber Mortuorum nie przyjmie się implant z nieokreślonego, nieoswojonego. Ostatnim z miejsc, na które warto zwrócić uwagę podróżując po Tkaczyszynowych peryferiach, jest więc sam człowiek: taki, jakim widzi go Dycki. Jest on miejscem lub naczyniem: w człowieku się mieszka, człowieka przyjmuje się w sobie, człowiekowi siebie się udostępnia. Akt oddania i przyjęcia ma jednak wymiar (tylko) quasi-religijny, jest pozbawioną sankcji sakralnej figurą ofiarowania –
skoro od lat twoim domem jest zmarły
dlaczego przeto zmieniasz mieszkania
czyżby i on porzucał niedostępne dla ciebie
światy lub przeprowadzał się wraz z tobą
(LXXXI. Stancja na Bocznej Lubomelskiej)
Przedstawiając dzieje opisywanych miejsc, kronikarz przykłada do nich miarę tych, którzy żyli, tych, którzy pamiętają, i własną – miarę interpretatora. Dycki oddaje w ręce czytelnika kronikę jednego z obszarów ziemi, odmierzoną latami 1988-2003, a w niej dobrze już rozpoznawalne opowieści o zaludniających ów obszar postaciach i punktach w prywatnej topografii. Cóż, sprawiedliwiej poznawać dziejopisa po jego kronice niż po rocznikach. Trzeba jednocześnie pamiętać, że powierzany czytelnikowi tom to zaledwie pierwsza część (przyszłej, spodziewanej, …) trylogii czy nawet tetralogii; że życie toczy się dalej, a kronikarz usiłuje dotrzymać mu kroku. Czytającemu pozostaje czekać na kolejne roczniki i uważnie śledzić ich wzajemne powiązania.
Eugeniusz Tkaczyszyn-Dycki: Poezja jako miejsce na ziemi 1988-2003. Biuro Literackie. Wrocław 2006, ss. 281.