Ewa Dunaj. Niezniszczalne dekoracje nicości

Spis treści numeru 3/2006

Niezniszczalne dekoracje nicości

 

W najnowszym tomie wierszy Adriany Szymańskiej, zatytułowanym Z dziennika dywersantki, znajdujemy obraz świata rysowany precyzyjną, prowokacyjnie ostrą kreską. Rośliny, ptaki, psy, ludzie – stają się na przemian to postaciami, to dekoracją wielkiego teatru życia i śmierci. Stanowią elementy spektaklu, którego treścią jest przemijanie, czas, powtarzalność rytuałów i gestów. Czytelne znaki – ślady po zmarłych – wpisują egzystencję jednostki w nadrzędny porządek przyrody. Powtarzalność obu porządków – natury i historii – odsłania się w każdej, najbardziej błahej czynności:

Kiedy krojąc mięso dla psa znajduję źdźbło trawy w przełyku martwej krowy, myślę o kole śmierci toczącym się przez świat. (…) Za oknem mróz: kawki na balkonie kłócą się o kęs słoniny, która też jest ofiarą. (…)

(WSZYSTKO CO ROZPROSZONE, s. 18)

Porządek świata opiera się na kole czasu. Również przestrzeń przybiera koncentryczny kształt, w centrum którego znajduje się drzewo – zagęszczenie uniwersalnej topiki zrównoważone zostało (a może przeciwstawione?) symboliką indywidualną, jednostkową, określającą świat pojęć i doświadczeń „ja” lirycznego:

(…) Wciąż widzę tamto drzewo –
jest więźbą horyzontu: wszechświat stoi
wokół jego pnia i konarów. A w jego liściach
zawodzą turkawki mojej matki. Więc i ja
– gdy stąd odejdę – zostanę śmiechem, płaczem
w czyichś oczach i uszach, czyjejś czułej mowie
aż do jej skonania? Potem
zjawią się tutaj inne drzewa, inne ptaki –
tak uwikłane we wspólną pamięć, tak podobne
do tamtych. I tylko ja – tak niepodobna –
całkiem się w końcu temu światu
wywikłam? Wytracę?

(TAK NIEPODOBNA, s. 5)

Kosmos, Ogród, Drzewo – to określenia miejsca, gdzie mieszkają „turkawki mojej matki”. Poetka dobitnie akcentuje antynomię pomiędzy światem (stałym) a „ja” (chwilowym). Jednak ta konstatacja, dość już przecież oczywista („na chwilę tu jestem” Szymborskiej), jest dla Szymańskiej tylko punktem wyjścia, pozwalającym opisać i zrozumieć mechanizm, dzięki któremu jednostka jest jednocześnie elementem większej całości i całością, samodzielną, zupełną, skończoną i odrębną. Szymańska szuka przestrzeni pomiędzy continuum świata i wyjątkowością każdej egzystencji, pyta o sens – nie wystarcza jej poczucie bycia cząstką w wielkim organizmie świata. Chłodnym, analitycznym okiem obserwuje świat wokół siebie, własne emocje i doznania:

Ktoś się tu jakby krząta, porządkuje kąty,
podwórko umysłu, zagonek pamięci.
Tu – znaczy wewnątrz, wobec, na skraju tajemnicy
Bywającej mną. (…)

(POBOŻNE ŻYCZENIE, s. 11)

Szczególną rolę w poezji Szymańskiej odgrywa kultura – pamięć zbiorowa, stanowiąca rodzaj filtru umożliwiającego poznanie. Elementy świata opisywanego w kolejnych wierszach – minitraktatach filozoficznych – tworzą gęstą sieć motywów i toposów, odwołujących się w sposób mniej lub bardziej dosłowny do szeroko pojmowanego kulturowego kanonu. Świat Szymańskiej wypełniają znaki i symbole, które domagają się odczytania, a raczej szeregu kolejnych, stale weryfikowanych odczytań. Obydwa plany – doświadczenia osobistego i wspólnego – wzajemnie nakładają się na siebie i uzupełniają. Ogród dzieciństwa jest Rajem i Arkadią, drzewo – Drzewem znajomości dobrego i złego, rzeka – rzeką Heraklitową i tak dalej. Kultura sytuuje się zatem nie w opozycji do natury, lecz jako jej uzupełnienie, konsekwencja, wytwór. Sygnalizuje to już potrójne motto otwierające tom, stanowiące cytaty z – wielokrotnie później przywoływanych w wierszach – Leśmiana, Biblii, Elzenberga. Podkreślają one wielowymiarowość egzystencji ludzkiej i związek natury, biologii ze sferą ducha. Wielką księgę, jaką jest świat, odczytać można jedynie poprzez odwołanie się do mądrości i doświadczenia zbiorowego, które pozwalają nabrać dystansu i przywracają ostrość spojrzenia. „Lekcja całości”, jakiej udziela poetce błękitny kwiat podróżnika z wiersza o tym samym tytule (s. 17), musi zostać „odrobiona”, a każda z epifanii – potwierdzona, przemyślana, przetrawiona intelektualnie. Dopiero wtedy pojawia się błysk widzenia i można „przedrzeć się przez sztachety słów”. A „mozolne odkrywanie rzeczy tej ziemi” pozwala dojść do prawdy, że: Wiedzieć, to nie wiedzieć nic i tylko/patrzeć, jak z głębiny nieba wyłoni się/świetlisty anioł przemiany (INSKRYPCJA PRZYDROŻNA, s. 28).

Tak więc dar widzenia – iluminacja – nie jest wg Szymańskiej dany raz na zawsze. Mają go zwierzęta i dzieci (Bruno). Żeby go zatrzymać, trzeba zmusić się do wysiłku wyjścia poza „banał sztanc”. Cytaty i aluzje literackie (od Biblijnych Ksiąg Mądrościowych po Wilde’a) przywołują tradycję, w której poetka sytuuje własną twórczość, łączącą żar współodczuwania z chłodem intelektualnym, dystansem, autoironią i – nieco dekadencko wysmakowaną – estetyką.

Szymańska ma też odwagę patrzenia w przyszłość, pytania o „p o t e m”, które nastąpi niezależnie od deklaracji „nie boję się śmierci”. Jeden z ostatnich wierszy w zbiorze, CZYTAJĄC WIERSZE JACKA V. DEHNELA, jest wyrazem zachwytu dla konceptu młodego autora, który w swojej debiutanckiej książce poetyckiej (Żywoty równoległe) zaprezentował wizję świata zaskakująco wielowymiarową, bogatą, wręcz palimpsestową. Zródłem wzruszenia może być bowiem równie dobrze „samotna para jaskółek”, jak i cudzy wiersz.

Analizując bezustannie relacje ja-świat, Szymańska określa się mianem dywersantki, zachowującej odrębność widzenia rzeczywistości i podważającej ustalony porządek, schemat, ów „banał sztanc”:

…Wędrowanie to tylko ta burzliwość
krwi w nas, ten ciemny taniec. Tajemnica,
z którą nigdy nie uporamy się w tym życiu.
Ani w żadnym. Chyba, że staniemy się na powrót
nimi wszystkimi naraz: dziadkami, pradziadkami,
młodzieńcami z włócznią, kobietami przeganiającymi
Diabła. Wilkiem, orłem, gołębiem, sarną.
Nie umieraj we mnie mój wędrowcu, moja
duszo. Bądź mi niezaspokojeniem. Bądź mi
głodem. Tym dreszczem odwagi.

(DZIEDZICTWO, s. 13)

Z przenikliwą ostrością poetka dostrzega osobność każdej z chwil składających się na pojęcie czasu. Broni też odrębności własnych myśli i odczuć, mając przy tym świadomość więzi ze światem. Jej pytanie o nieśmiertelną duszę, o istotę jaźni, jest próbą zachowania „ja” osobnego, będącego przecież zarazem cząstką Istoty Wyższej obecnej we „mnie”:

… czy to mój własny upór,
czy tylko rozpęd czegoś nieuśmierzonego we mnie
tak mnie w tym trwaniu więzi? (…)

(POBOŻNE ŻYCZENIE, s. 11)

Szymańska chce ocalić własną osobność, wyjątkowość, niezależność, której źródłem jest wysoka samowiedza, refleksja, postawa cogito. Zmysłowo odczuwana więź ze światem kontrapunktowana jest stale poczuciem odrębności (jak „odcięty psi ogon”). „Dywersantka” nie buntuje się przeciwko porządkowi świata, lecz porządek ten odkrywa, demaskuje, odczytuje:

Dusza mieszkająca w tobie, we mnie,
w buzującym na niebie słońcu, w zielonym
świerku, w śpiewie drozda, w różowych żyłkach
kamienia, jedynie ona jest zdolna dźwigać ten świat
nie dbając o sens istnienia.

(MAŁY TRAKTAT O DUSZY, s. 12)

Dusza jest więc śmiertelna i nieśmiertelna zarazem. Szymańska buduje napięcie pomiędzy chwilowością a ciągłością; z tego napięcia wynika według niej energia, przekazywana niczym w reinkarnacyjnym misterium hinduskim:

…w naszych snach wciąż śpiewają dzikie ptaki
i mężczyźni z włóczniami na zwinnych koniach
galopują po preriach. A kobiety warzą strawę
i przemawiają czule do boga ognia, boga drzewa,
brata deszczu, brata psa.

(DZIEDZICTWO, s.13)

Granica między życiem a śmiercią, bytem i niebytem, jest płynna, zaciera się, znika:

Dziś na kwietnym gazonie podziwiałam
koniczynę. Posiała się sama
w miejsce zwiędłych petunii.
I nawet nie zamierza dopytywać się
kim jest lub będzie. Wystarczy jej zieleń liści
i liliowy blask kwiatów, żeby znieść
niespodziankę istnienia.

(W SPRAWIE FILOZOFÓW, s. 16)

Można powiedzieć, że jednym z głównych bohaterów Dziennika dywersantki jest czas. Sygnalizuje to nawet okładka. Dwa zdjęcia – młoda dziewczyna i stara kobieta – obie uchwycone w tej samej pozie, roześmiane, rozjaśnione wewnętrznie, patrzące wprost w obiektyw. Oto dwie odrębne chwile, które utrwalone zostały na wieczność. Nieważne, co się działo pomiędzy tymi momentami. Szymańska unieważnia porządek, następstwo zdarzeń, przemijanie, upływ czasu.

Czas podróży samolotami szybszymi od dźwięku,
czas wzroku doganiającego w locie jastrzębia, czas bosonogich wypraw leśnymi szlakami i bezdrożami nadrzecznych łąk, czas psychodelicznych złud, czas
miłości. To wszystko mija. (…)
Ja z dziś i tamta z wczoraj to ta sama ja? (…)

(Z DZIENNIKA DYWERSANTKI, s. 41)

Czas składa się z chwil, które trwają. Momentalnych i intensywnych doznań, które zatrzymuje na wieczność nasza pamięć, świadomość, wola. W ten sposób można trwać i przemijać równocześnie. I – poprzez miłość – unieśmiertelniać tych, których się kocha, jak choćby „Dixi, królewnę ugoru” i „jej miodookiego rycerza, Filonka” (DIXI ET SALVATI ANIMAM MEAM, s. 21). Utrwalonych na zawsze nie poprzez „napisanie”, lecz przez współczucie:

(…) z całej wiedzy zapisanej ongiś
i dziś pisanej mozolnie z tą wiarą,
że najpierw trzeba kochać, potem zastanawiać
się nad łzą – jedyną jest miarą
mądrości święte pamiętanie
tej wątłej nitki wszechmocy, gdy wolni
dawaliśmy siebie komuś – jak promień –
na wieczne nierozwiązanie.

(NIEBIESKI SZALIK, s. 35)

Taka postawa, łącząca w sobie franciszkańską miłość i wschodnią wiarę w ciągłość życia zmieniającego formę, łagodzi ból istnienia i pozwala w pełni delektować się każdą chwilą. Nie bacząc na wszechobecność śmierci, rozkładu, umierania, na poczucie odchodzenia, odrywania się od świata, stawania oko w oko ze starością, tajemnicą, bezradnością, śmiercią. Bo …życie / to przecież antrakt w tym bezbrzeżnym teatrze cieni, / w niezniszczalnych dekoracjach nicości (AUTOPORTRET Z NIEZNAJOMYM, s. 25). Nicości, której grozę oddaje symboliczny obraz płonącej łąki i zastygłych, bezradnych zwierząt:

Czy kiedykolwiek we mnie zgaśnie
ten wielki smutek dwóch małych szaraków,
które w futerkach osmalonych dymem
przed ścianą ognia od tak dawna czekają
na jakiś zrozumiały znak,
ażeby wreszcie powrócić do gniazda?


Adriana Szymańska: Z dziennika dywersantki. Towarzystwo Przyjaciół Sopotu, Sopot 2006, ss. 48. Biblioteka „Toposu”, T. 27.