Łukasz Janicki. Po prostu Zbigniew Herbert…

Spis treści numeru 3/2006

Po prostu Zbigniew Herbert…

 

Dlaczego tak trudno napisać kilka prawdziwych słów o wybitnej osobie, która odeszła z tego świata? Czemu wszelkie próby wydają się skazane na niepowodzenie i pozostaje nam garść szumnych frazesów? Skąd w nas skłonność do tego, by cudze życie upraszczać, przycinać, by pasowało do naszego ideału, by było „politycznie poprawne”? Pytania te rodzą się po lekturze ostatniego rozdziału Akropolu i cebuli, zatytułowanego Śmierć poety. Janusz Drzewucki zebrał w nim fragmenty depesz, gazet, tygodników, dotyczące informacji o śmierci Zbigniewa Herberta. Ascetycznie ograniczył się jedynie do cytowania co smakowitszych tekstów, nie komentując ich expresis verbis. Wypowiedzi znanych polityków, dziennikarzy, artystów i księży zadziwiają swą niekonsekwencją, jałowością i pustosłowiem. Herbert – antykomunista, Herbert – lustrator, Herbert – szaleniec, Herbert – nacjonalista, Herbert – wielki poeta to tylko część tytułów nadanych pisarzowi przez naszą elitę. Nie mniej zdumiewa brak konkretu, pomyłki w tytułach wierszy, ich niedokładne cytowanie – jakby nieważne było, co się mówi, a jedynie, że zabrało się głos. Drzewucki nie komentuje, i dobrze – właściwym komentarzem są poprzednie rozdziały jego książki, w których dokładnie wyjaśnia, kim był dla niego Zbigniew Herbert i dlaczego jego śmierć jest wielką stratą. Pamiętając, że dla Herberta nawet kamień był równy samemu sobie / (…) wypełniony dokładnie / kamiennym sensem, spróbujmy z szacunku zapomnieć o obiegowych sądach i zastanowić się razem z Januszem Drzewuckim, jak różnorodną osobowością był autor Trenu Fortynbrasa.

Po pierwsze, Zbigniew Herbert cenił wolność, a jednocześnie żył w wieku, kiedy autonomia jednostki została poddana ciężkiej próbie. Los nie oszczędził poecie ani poznania „czasów pogardy”, ani konieczności podejmowania trudnych decyzji w powojennej rzeczywistości. Zaznajomił się on z życiem od każdej strony. Nie chciał podporządkować się władzom komunistycznym, za co czekało go wykluczenie z oficjalnego świata kultury. Zmuszony był podejmować liczne prace fizyczne, dorabiał dorywczym pisaniem artykułów do prasy. Mimo niezłomnej postawy, zdarzało mu się drukować teksty, w których „zachwyca się zarówno rzeźbami Anny Pietrowiec Maria Konopnicka, Jacka Pugeta Stefan Jaracz, jak i Mariana Wnuka Lenin czy też stwierdza, iż „Sofronow jest chyba najlepszym radzieckim dramaturgiem”. Jednocześnie Drzewucki podkreśla, że poeta sam potrafił rozliczyć się z tym okresem, a także, że nawet w artykułach z tamtych czasów nie brakowało mu przenikliwości i klasy pisarskiej. Z nieskrywaną satysfakcją autor Akropolu i cebuli stwierdza, iż Herbert potrafił sobie radzić w każdej sytuacji – nigdy nie opuszczały go spryt i zwykła życiowa zaradność. Wyrazem tego jest fakt, że jeden temat potrafił sprzedać do wielu czasopism, zmieniając jedynie swój pseudonim. „Grzechy” te kwituje Drzewucki słowami: „Cóż, pisał dla chleba”.

Po drugie, Herbert był podróżnikiem. Wiele uwagi poświęcał dziełom sztuki, lecz najbardziej interesowało go życie zwykłych ludzi na peryferiach świata kultury. Drzewucki podkreśla, że Rovigo jest dla poety kwintesencją normalności, nietożsamej z bylejakością, szarością. Właśnie w takich miejscach, oddalonych od centrów kulturalnych, rozgrywa się prawdziwy dramat istnienia, przypadek podaje rękę przeznaczeniu. Wystarczy być uważnym obserwatorem, nie stroniącym od przaśnych przyjemności, by wniknąć w misterium egzystencji z jej bólem i radościami. Herbert spożywający posiłki w przydrożnych barach, poświęcający fragmenty swego dzieła smakowi cebuli jedzonej w cieniu Akropolu, to dla Drzewuckiego metafizyka codzienności. Sztuka nie jest dla autora Martwej natury z wędzidłem absolutem, wyrasta z głębi bytu, z prawdziwego przejęcia się życiem i jego przejawami. Podróżnik to nie snobistyczny turysta ani pielgrzym, ale obserwator i odkrywca – artysta. Wszystko jest dla niego jednakowo godne uwagi i przemyślenia, nawet jeśli wszystko jest udawaniem – bo przecież próba nawiązania kontaktu jest w gruncie rzeczy na niby – grą pozorów, zabawą konwencjami. Nie ma żadnej szansy, aby znaleźć się w tym świecie naprawdę.

Po trzecie, Zbigniew Herbert był człowiekiem wrażliwym, cierpienia innych budziły jego współczucie, odrzucenie, alienacja stawały się często tematem wierszy. Truizmem jest przypominanie postaci pana Cogito, modelowego bohatera lirycznego poety – kreacji uosabiającej jednocześnie ludzkie słabości i wielkość jednostki. Drzewucki zajmuje się raczej postaciami mitologicznymi – Antajos, Ajakos, Triptolemos, Endymion, Atlas, Narcyz to tylko niektórzy przedstawiciele Herbertowskiego uniwersum. Wszyscy poniżeni, nie tak wspaniali jak olimpijscy bogowie, ale jednocześnie prawdziwsi, bliscy zwykłemu człowiekowi. Jak pisze krytyk: W „Królu mrówek” pisarz zainteresowaniem obdarza przede wszystkim tych, którzy znajdują się najniżej w boskiej hierarchii. Mało tego, tych, którzy najbardziej przypominają ludzi, a więc niczym ludzie snują marzenia i niczym ludzie – więcej chcą, niż mogą. Herbert reinterpretuje mity, uwspółcześnia, czyni je nośnikiem prawd najbardziej palących człowieka w XX wieku. Wyobraźnia dyktuje mu niestereotypowe rozwiązania, jak w przypadku mitu o labiryncie, kiedy to sympatia autora pozostaje przy odrażającym Minotaurze. W odróżnieniu od „zręcznego mordercy” Tezeusza, pół byk, pół człowiek jest tylko „bogu ducha winnym, nieco melancholijnym – matołkiem”. Zawsze w zasięgu wzroku Herberta pozostaje „zwykły człowiek”, obojętnie czy jest to ponadczasowa kreacja symboliczna, czy zwyczajny karczmarz z okolic Rovigo. Podobnie autor Barbarzyńcy w ogrodzie patrzy na siebie: nie unosi się pychą, obroną przed fałszywą skromnością jest jego słynna ironia. Pyta o sens swego życia i od razu kwituje, że jest „śmiesznym chłopcem”, „wiecznie blady. Przeciętny”, „senny zachwycony / udręczony pięknem świata”. Drzewucki zwraca na ten motyw baczną uwagę – wydaje się, że to dla niego kwintesencja filozofii poety.

Po czwarte, Zbigniew Herbert miał przyjaciół. Miał też wrogów. Drzewucki w dwóch kolejnych rozdziałach Akropolu i cebuli analizuje listy pisane do Magdaleny i Zbigniewa Czajkowskich, Henryka Elzenberga i Jacka Łukasiewicza. Stara się wyśledzić, co łączyło autora Rovigo z tymi osobami, jaki był on na co dzień, w otoczeniu najbliższych. Przytacza humorystyczne podpisy, którymi poeta kończył listy do swych przyjaciół: Dziubdziuś, Wasz Potwór z Loch Warsaw, Wasz kochający Zbigniew alkoholik, Dowódca Królewskiej Samodzielnej Brygady Huzarów Śmierci Pułkownik Zbigniew Herbert. Zwraca uwagę, że mimochodem poeta przemyca w swych listach skargi na brak pieniędzy i prośby o wsparcie. Nie jest to już pisarz olimpijczyk, klasyk i autorytet moralny – z Zawieyskim dzieli się kłopotami sercowymi, związanymi z romansem z zamężną kobietą i obiecuje: „upijemy się wódą”, Elzenbergowi wyznaje w 1952 roku: „staram się myśleć po swojemu, nieporządnie, obsesyjnie”. Ale Herbert to także autor wiersza Do Henryka Elzenberga w stulecie Jego urodzin, w którym dokonuje rozrachunku z samym sobą i spłaca dług wdzięczności wobec swego mentora. Podobnie w listach do „Wielce Szanownego i Kochanego Pana Profesora” panuje ton szacunku i dystansu. Ton, który musiał bawić nawet samego adresata, skoro Elzenberg dowiadując się o towarzyskich „psotach”, których sprawcą był jego uczeń, robi mu pół żartem, pół serio wyrzuty: „tę stronę osobowości starannie pan przed profesorem konspiruje”! Drzewuckiemu nie chodzi o kompromitowanie poety, pisze o tym wszystkim z przymrużeniem oka, z niewątpliwą sympatią. Natomiast godny podziwu jest umiar, który zachowuje, gdy powstrzymuje się od interpretacji konfliktu między Herbertem a Miłoszem. Żadnemu nie przyznaje racji, nie osądza, ogranicza się do faktów. Kieruje się zasadą, którą sam wyraził w zakończeniu jednego z rozdziałów: czytając Zbigniewa Herberta dzisiaj, po jego śmierci, musimy zdobyć się na jeszcze jeden wysiłek. Współ-czujmy razem z nim.

Poruszyłem tylko kilka arbitralnie wybranych problemów, które podjął w swojej książce Janusz Drzewucki. Lektura Akropolu i cebuli jest zajmująca i przyjemna. Brak tu akademizmu, wymuszonych interpretacji, lania wody. Jest to książka-hołd, złożony przez wnikliwego czytelnika lubianemu poecie. Drzewucki nie stara się uwznioślać, ale także nie odbrązawia – pisze z szacunkiem i powagą (momentami może ze zbyt wielką rewerencją). Bohaterem Akropolu i cebuli jest przecież człowiek z krwi i kości, po prostu Zbigniew Herbert…


Janusz Drzewucki: Akropol i cebula. Tikkun. Warszawa 2004, ss. 136.