Spis treści numeru 3/2006
Inny Kapuścińskiego
Inny jest dzisiaj problemem często podejmowanym, chętnie dyskutowanym, żeby nie rzec – modnym. Skoro coś staje się problemem, to znaczy, że sprawia kłopot. Na czym polega nasz obecny kłopot z innym? I z jakim innym? Wśród nas zawsze istnieli przecież jacyś inni, wszelkiego rodzaju odmieńcy – włóczędzy i żebracy, szaleńcy i trędowaci, heretycy i czarownicy, ludzie należący do innych ras, wspólnot etnicznych, innego wyznania itp. Byli to jednak „nasi inni”, inni „oswojeni”, w takim mniej więcej sensie, jak niegdyś mówiono w Polsce o „naszych Żydach”. We współczesnym społeczeństwie, które w coraz większej mierze ma charakter demokratyczno-liberalny, pluralistyczny i indywidualistyczny; społeczeństwie, którego naczelnymi hasłami są autentyczność, samorealizacja, wybór własnego stylu życia, owi inni – przedtem dyskryminowani, usuwani na margines, pozbawiani głosu w sferze publicznej – teraz są na ogół tolerowani, a nawet wywalczyli sobie pewne prawa. Nie znaczy to jednak, że problem innego przestał istnieć; owi inni żyjący wśród nas nadal drażnią samozwańczych rzeczników „zdrowej, moralnej, patriotycznej, religijnej większości”. Powodem dyskomfortu psychicznego przeciwników zbyt daleko posuniętej – w ich opinii – kultury przyzwolenia dla odmienności jest, jak można przypuszczać, fakt, iż inni samym swym istnieniem zaświadczają, że dominujący światopogląd, obowiązujące wartości i powszechnie praktykowany wzorzec życia, nie musi być najlepszym z możliwych. A zatem można wyznawać różne hierarchie wartości i pozostać uczciwym człowiekiem, można być „prawdziwym Polakiem” czy „prawdziwym katolikiem” na różne sposoby.
O wiele więcej kłopotów nastręcza Inny należący do odmiennej kultury, Inny spoza Europy (wzgl. Zachodu)1 , spoza kręgu oddziaływania chrześcijaństwa (w Europie nawet niektórzy ateiści uważają się za „ateistów chrześcijańskich”), spoza świata „białego człowieka”2 . Już sam fakt, że mówimy o własnej kulturze jako kulturze ludzi białych, jest symptomatyczny, świadczy o istotnej zmianie perspektywy poznawczej (zaczynamy patrzeć na naszą kulturę z pozycji przedstawicieli innych kultur), ale też i perspektywy aksjologicznej (kultura europejska traci swe wyróżnione miejsce, staje się jedną z wielu kultur istniejących w świecie, jednym z kamyczków w różnobarwnej mozaice). Innymi słowy, do przeszłości należy przekonanie, tak silne w epoce tryumfującej nowoczesności, że kultura europejska jest synonimem kultury, czyli kulturą tout court, że istnieje jedna historia i jest nią właśnie historia europejska, a wszystkie inne kultury i rasy zyskają szansę rozwoju tylko wówczas, gdy zostaną „odkryte” i włączone do niej. Tak pojmowany europocentryzm (tj. przeświadczenie, że wszystko, co zachodnie, jest lepsze od tego, co nie-zachodnie, że kultura europejska wciela wartości uniwersalne i wobec tego stanowi obiektywne kryterium oceny innych kultur) nie znajduje dzisiaj uznania nawet wśród samych Europejczyków, nie mówiąc już o reprezentantach innych kultur.
Cóż takiego wydarzyło się w drugiej połowie wieku XX, a zwłaszcza w dwu ostatnich jego dekadach, że Europa utraciła swą uprzywilejowaną pozycję wśród innych kultur; pozycję, którą cieszyła się od prawie pięciuset lat, od epoki wielkich odkryć geograficznych, czyli od tzw. pierwszej fali globalizacji? Rozpad systemu kolonialnego po drugiej wojnie światowej (zbudowanego w czasie drugiej fali globalizacji, tj. w drugiej połowie XIX wieku) spowodował odrodzenie się „dumy kulturowej” wśród wyzwalających się ludów kolonialnych, tworzących własne państwa narodowe. Obecnie znajdujemy się w trzeciej fazie globalizacji, która nasiliła się po upadku imperium radzieckiego. Charakteryzuje się ona niebywałą kompresją przestrzeni i czasu, wyjątkową intensyfikacją przepływu informacji, towarów, finansów i ludzi. I właśnie teraz owo poczucie dumy kulturowej znajduje dodatkowe wzmocnienie w awansie cywilizacyjnym wielu byłych krajów kolonialnych. Jest sporo racji w poglądzie, że w świecie istnieje dzisiaj jedna cywilizacja i wiele kultur. Inaczej mówiąc: cały świat zaakceptował naukowo-technologiczne osiągnięcia europejskiej nowoczesności, natomiast odrzuca roszczenia Europejczyków do uniwersalnego charakteru wyznawanych przez nich wartości duchowych. Globalizacja w dziedzinie ekonomicznej (upowszechnienie się kapitalistycznego wolnego rynku) i politycznej (dynamiczny wzrost ilości państw narodowych przy jednoczesnym osłabieniu ich suwerenności politycznej i gospodarczej, poszerzenie się sfery oddziaływania idei demokratycznych itp.) pociągnęła za sobą wielorakie konsekwencje kulturalne. Jedną z nich jest zjawisko tzw. glokalizacji (termin Rolanda Robertsona), polegające na tym, że wielu ludzi w dzisiejszym świecie, w poczuciu zagrożenia swej tożsamości przez postępującą hybrydyzację kulturową, powraca do swych korzeni, próbuje odbudować nadwątlone zbiorowe „ja” poprzez zakotwiczenie w tradycji wspólnoty narodowej czy religijnej. Negatywnym aspektem tego procesu jest nasilenie się tendencji ksenofobicznych, nacjonalistycznych, rasistowskich, a także odradzanie się religijności w postaci fundamentalistycznej.
W gąszcz tych skomplikowanych problemów wprowadza nas ostatnia publikacja Ryszarda Kapuścińskiego. Jest to niewielka, lecz ważka merytorycznie książka, składająca się z trzech wykładów, wygłoszonych w wiedeńskim Instytucie Nauk o Człowieku w roku 2004, wystąpienia podczas inauguracji roku akademickiego w Wyższej Szkole Europejskiej im. ks. J. Tischnera w Krakowie (2003), wypowiedzi z okazji przyznania autorowi tytułu doktora honoris causa Uniwersytetu Jagiellońskiego (2004) oraz referatu pt. Mój Inny, zaprezentowanego na Międzynarodowym Sympozjum Pisarzy w Grazu w 1990 r.
Zacznijmy od ostatniego, najstarszego studium, które wymownie zaświadcza o wyjątkowości Kapuścińskiego jako twórcy swoistego reportażu literackiego. Otóż środowisko dziennikarskie – czego Kapuściński jest niewątpliwie świadom – nie pozostaje bynajmniej wolne od pewnych stereotypów myślowych, podziela obiegowe prawdy, nie stroni od komunałów. Dziennikarze przemieszczają się stadnie po świecie w pogoni za najnowszymi sensacjami, epatują odbiorców obrazami przemocy i nędzy, bez głębszego wnikania w przyczyny tych zjawisk itp. Na tym tle Kapuściński jawi się jako dziennikarz kroczący własnymi drogami, zachowujący suwerenność intelektualną, tzn. nie tylko wykazujący niezbędny krytyczny dystans wobec tego, co opisuje, ale też samodzielnie wybierający fakty godne reporterskiej relacji. Siłą rzeczy musi więc niekiedy pozostawać w niezgodzie z powszechnie przyjętymi w świecie dziennikarskim (ale też, niestety, i w akademickim) zasadami poprawności politycznej (lewicowej bądź prawicowej). Pisarz nie poucza nas, lecz uczy; nie mówi nam, co mamy myśleć o danej sprawie, lecz zachęca do myślenia razem z nim. Przejawia się to w pozbawionym sentymentalizmu wizerunku Innego. Obraz Innego, jaki odnajdujemy w tekstach europejskich antropologów, publicystów, polityków często jest wyidealizowany, wystylizowany, nie przystaje do rzeczywistości (być może w taki właśnie sposób przejawia się nasze nieczyste sumienie). Ośmielę się stwierdzić, że nawet tak wysoko ceniona przez Kapuścińskiego filozofia dialogu (Emmanuel Lévinas, Martin Buber, Józef Tischner i oczywiście niesłusznie pominięty przez autora Michaił Bachtin), przy wszystkich swych niewątpliwych zasługach (a główną jest uwrażliwienie nas na „problem innego”, w odpowiedzi na brutalne stłamszenie osoby ludzkiej przez dwudziestowieczne totalitaryzmy), nie jest wolna od zbytniej emfazy w rysowaniu portretu Innych i akcentowaniu naszej odpowiedzialności moralnej za nich3 .
Jak zatem wygląda rzeczywisty, nielukrowany Inny? Zawierzając filozofom dialogu i uznając, że „inność jest wzajemna”4 , możemy ustalić, jak istniejemy dla Innych, jak oni postrzegają nas, i dzięki temu dowiedzieć się czegoś istotnego o tym, jacy oni faktycznie są, jaki mają światopogląd i hierarchię wartości. Otóż pierwsze, co zwraca uwagę Kapuścińskiego-reportera u „jego Innego”, to wrażliwość na kolor skóry. Krótko mówiąc, ocenianie ludzi według kryteriów rasowych. Drugim narzędziem identyfikacji i oceniania, stosowanym przez Innego, jest narodowość. Nie owijając w bawełnę: Inny jest po prostu nacjonalistą, a dla nacjonalisty osoba Innego (w tym przypadku białego Kapuścińskiego – T.Sz.) ma jedną, jedyną cechę – przynależność narodową. Nie ma znaczenia, czy ktoś jest młody czy stary, mądry czy głupi, dobry czy zły – jest tylko jedno: czy ktoś jest Ormianinem czy Turkiem, Anglikiem czy Irlandczykiem, Marokańczykiem czy Algierczykiem. Kiedy żyję w tamtym świecie rozgorzałych nacjonalizmów, nie mam nazwiska, nie mam zawodu, nie mam wieku – jestem tylko i jedynie Polakiem (…) Groźną cechą nacjonalizmu jest to, że jego nieodłącznym składnikiem jest nienawiść do Innego. Doza tej nienawiści może być różna, ale jej obecność jest pewna (s. 45). I wreszcie trzecim wyznacznikiem życiowej postawy Innego jest religijność: Tak było jednak zawsze. To, co jest natomiast charakterystyczne dla dnia dzisiejszego, to rodzaj odrodzenia religijnego, widoczny dziś w wielu krajach. Najbardziej dynamicznie rozwijającą się dziś religią jest niewątpliwie islam. Ciekawe, że wszędzie – i to niezależnie od rodzaju religii – gdzie następuje ożywienie gorliwości religijnej, ożywienie to ma charakter wsteczny, konserwatywny, fundamentalistyczny (s. 46).
Sytuacja nie wygląda więc zachęcająco: z jednej strony otwartość kultury europejskiej, wychłodzonej religijnie, walczącej z upiorami własnego rasizmu i nacjonalizmu, z drugiej – ogromne skoncentrowanie emocji Innych-niebiałych (a jest ich dziś na świecie osiemdziesiąt procent) wokół trzech cech, które uważają oni za najważniejsze u każdego, który jest Inny dla nich: rasy, narodowości, religii. Zważmy przy tym, że nieprzerwanie trwa inwazja (zarobkowa, demograficzna, ale przecież inwazja) przedstawicieli Trzeciego Świata na kraje rozwinięte (s. 47). Czy my, mieszkańcy Europy – pyta Kapuściński – jesteśmy przygotowani do uporania się z wyzwaniem, jakim jest piętnaście milionów Innych, żyjących w obrębie naszej kultury? Przy czym nie są to już zdyscyplinowani Inni z czasów postkolonialnych, pokornie akceptujący swą kulturową „niższość”, lecz Inni mocno usadowieni w swej własnej kulturze i z tych pozycji traktujący z wyższością, a nawet z pogardą, zsekularyzowaną, indywidualistyczną i pluralistyczną kulturę euroamerykańską. Autor uważa, że jedynym rozwiązaniem jest więcej zrozumienia dla Innego, więcej starań o przełamywanie naszych uprzedzeń, naszej ignorancji albo najzwyczajniejszej obojętności (s. 48). Wówczas – jak należy się domyślać – Inni, którzy przybyli do nas w poszukiwaniu lepszego życia, z czasem staną się „naszymi innymi”, a w dalszej przyszłości „jednymi z nas”.
Nie jestem pewien, czy nie jest to zwykłe „myślenie życzeniowe”, zaklinanie rzeczywistości słowami. W każdym razie Europa coraz wyraźniej uświadamia sobie konieczność przewartościowania dotychczasowej idei multikulturalizmu. Do tej pory – jak można przypuszczać – Europejczycy, dufni w atrakcyjność swej kultury, wierzyli, że pozaeuropejscy imigranci samorzutnie się zasymilują. Kiedy okazało się, że jest inaczej, ukuli ideologię (bo tak to trzeba nazwać) wielokulturowości, pojmowanej jako wesoły, kolorowy jarmark, na którym różne kultury bezkonfliktowo współistnieją i nie wchodzą sobie nawzajem w paradę (coś na kształt wzorzystego patchworku). Taka koncepcja nawet dość dobrze harmonizowała z pochlebnym wyobrażeniem Europejczyków o sobie samych; przecież różnorodność to jedna z kluczowych wartości kultury europejskiej w jej nowożytnej postaci. Kapuściński już przed kilkoma laty w Lapidarium słusznie przestrzegał, że tak rozumiany multikulturalizm może przekształcić się w nowy apartheid, w usankcjonowanie istnienia gett kulturowych. Obecnie myśli podobnie.5
Dzisiaj – po zamachach bombowych w Hiszpanii i Wielkiej Brytanii, po dramatycznych zamieszkach na przedmieściach Paryża – okazało się, że ów „postmodernistyczny” model wielokulturowości był utopijny. Autentyczna wielokulturowość nie może bowiem opierać się na „życiu obok siebie”, bez podejmowania prób autentycznego zrozumienia i porozumienia (w tym zakresie zgadzam się z Kapuścińskim). Dodałbym jednak (a przynajmniej zaakcentowałbym mocniej niż to czyni pisarz), że Europejczycy powinni prowadzić ten niezbędny dialog w poczuciu dumy ze swej własnej kultury, która – owszem – miała w swych dziejach momenty barbarzyństwa (krucjaty, wewnętrzne wojny religijne, inkwizycję, konkwistę, prześladowania Żydów, ludobójstwo I i II wojny światowej), lecz własnymi siłami potrafiła je przezwyciężyć i w epoce pooświeceniowej wypracować standardy etyczne i polityczne, mogące być miernikiem wartości wszystkich kultur.
Ważnym wyznacznikiem humanistycznej ewolucji naszej kultury były właśnie przemiany w podejściu do Innego, co Kapuściński syntetycznie pokazuje w trzech wiedeńskich wykładach otwierających książkę. Są one pobudzającą do refleksji opowieścią o tym, jak Inny z „barbarzyńcy”, tj. istoty, której odmawia się człowieczeństwa, stał się obiektem życzliwego zainteresowania, godnym bliższego poznania; jak kontakty z Innym wpłynęły na przewartościowanie naszego autowizerunku. W tym kontekście pisarz przywołuje oczywiście swego ulubionego Herodota, ale też podkreśla zasługi antropologii w „uczłowieczaniu” Innego (nie zapomina o Bronisławie Malinowskim), akcentuje przełom w myśleniu o Innym, jaki dokonał się za sprawą filozofii dialogu, słusznie zwracając uwagę na wkład ks. Józefa Tischnera w tej dziedzinie. To, co wydaje mi się szczególnie rzetelne w owej krótkiej relacji historycznej, to dobitne twierdzenie Kapuścińskiego, że Oświecenie (które dzisiaj jest nierzadko oskarżane o przygotowanie pola dla późniejszych praktyk totalitarnych, redukujących jednostkę ludzką do roli trybika w maszynerii państwowej) było epoką humanizmu, rewolucyjnego odkrycia, że niebiały, nie-chrześcijanin i dzikus, ten monstrualny i tak do nas niepodobny Inny to też człowiek (s. 18, podkreślenie autora). Kapuściński przypomina nie tylko zasługi filozofów, lecz również pisarzy tamtej epoki (Daniela Defoe i Jonathana Swifta, J. J. Rousseau, Woltera, Fontenella, Monteskiusza, Goethego i Herdera). Po raz pierwszy z taką wyrazistością i humanizmem zostaje zarysowana sylwetka Innego jako bytu jedynego i niepowtarzalnego. To wielki krok w przejściu od sztampowego wizerunku nieobliczalnego dzikusa do zindywidualizowanej postaci przedstawiciela innej kultury czy rasy (…) Po raz pierwszy na tę skalę i z taką intensywnością Inny stanie się problemem wewnętrznym kultury europejskiej, problemem etycznym każdego z nas (s. 19). I – dodajmy – pozostaje nim do dzisiaj.
W zamykającym książkę wykładzie Spotkanie z Innym jako wyzwanie XXI wieku Kapuściński rozważa trzy możliwości, które zawsze miał człowiek, ilekroć na swej drodze napotkał Innego: wojna, izolacja, dialog. Wojna jest zawsze katastrofą dla obu walczących stron, otaczanie się murem (jak tego dowiodły chociażby limes budowane przez Rzymian dla odgrodzenia się od barbarzyńców) jest nieskuteczne. Jedynym rozsądnym i zarazem humanistycznym rozwiązaniem jest dialog. Koniecznym warunkiem owocnego dialogu międzykulturowego jest jednak trwałe oparcie w swej własnej kulturze. Za wyrwanie się ze swojej kultury płaci się wysoką cenę. Dlatego tak ważne jest posiadanie własnej, wyraźnej tożsamości, poczucie jej siły, wartości, dojrzałości. Tylko wówczas człowiek może śmiało konfrontować się z inną kulturą. W przeciwnym wypadku będzie chować się w swojej kryjówce, bojaźliwie odgradzać od innych. Tym bardziej, że Inny to zwierciadło, w którym się przeglądam czy – w którym jestem oglądany, to lustro, które mnie demaskuje i obnaża, a tego wolelibyśmy jednak uniknąć (s. 72, por. też s. 38). Innymi słowy, ksenofob to ktoś, kto izoluje się od Innych, ponieważ lęka się prawdy o sobie samym.
Konstytutywną cechą kultury europejskiej – co podkreśla wielu badaczy, a w ślad za nimi i Kapuściński – była co najmniej od czasów Herodota ciekawość Innego. Poznając Innych, przeglądając się w zwierciadle ich kultury, Europejczycy uczyli się dystansu wobec samych siebie, potrafili zdobyć się na samokrytycyzm. To m.in. dlatego kultura europejska umiała docenić wartość różnorodności. Różnorodność, jeśli ma zachować swój kreatywny potencjał, powinna być jednak zrównoważona przez siłę dążności wspólnotowych, jednoczących zbiorowość. Jedność w różnorodności – ta nieco już zbanalizowana przez częste powtarzanie formuła – nadal trafnie oddaje swoistość kultury europejskiej wśród innych kultur. Nie zapominajmy jednak, że stworzenie takiej całości, w której mogą ze sobą pokojowo współistnieć różne wspólnoty etniczne, narody, rasy, kultury i religie, nigdy nie było łatwe, a nierzadko ową jedność osiągano w wyniku wyniszczających walk. Miejmy nadzieję, że tym razem będzie inaczej. Europa nie powiedziała jeszcze ostatniego zdania, jej dzieje są ciągle otwartą księgą.
Ryszard Kapuściński: Ten Inny. Znak, Kraków 2006, ss. 77.
1 Nazwa „Zachód” jest o tyle myląca, że zdaje się wykluczać z „właściwej” Europy bądź też traktować jako peryferyjne kraje należące do Europy Środkowowschodniej. A tymczasem – jak trafnie zauważa wybitny francuski mediewista Jacques Le Goff – Europa jest jednocześnie wschodnia i zachodnia. Jeśli zatem używamy nazwy „Zachód” jako synonimu Europy, to z tym zastrzeżeniem, że wschodniej granicy Europy nie da się ściśle wyznaczyć, o czym m.in. świadczy grecki mit o porwaniu Europy przez Zeusa do Libanu.
2 Inny – pisany z dużej litery – będzie w niniejszym tekście oznaczać innego należącego do kultury pozaeuropejskiej.
3 Kapuściński trafnie podkreśla, że inny Levinasa to „nasz inny”, pochodzący z tej samej białej rasy i z tej samej, tj. europejskiej kultury, a nie reprezentant kultur pozaeuropejskich (s. 29). Pisarz upatruje doniosłość filozofii dialogu w zwrocie ku problematyce człowieka jako bytu jednostkowego, odrębnego, nieporównywalnego i niepowtarzalnego (s. 55). Owszem, i Levinas, i Tischner mówią o pojedynczym człowieku, o potrzebie zrozumienia, porozumienia i pojednania z jednostkowym bytem ludzkim, lecz przecież jest to ciągle byt filozoficzny, ogólne pojęcie jednostki, abstrakcja. Rację ma więc cytowana przez Kapuścińskiego Barbara Skarga, że ową abstrakcję trzeba dopiero ożywić poprzez bezpośredni kontakt, poprzez zbliżenie do drugiego nie tylko na płaszczyźnie intelektualnej, ale i emocjonalnej. A do tego celu znakomicie nadaje się literatura piękna, ale też i literacki reportaż (właśnie taki, jaki uprawia sam autor).
4 Inny mieści w sobie paradoks: on jest inny niż ja, a jednak do mnie podobny – podobny w inności i inny w podobieństwie. Doświadczenie innego ma dwie strony – egotyczną i alteryczną i jedna nie da się oddzielić od drugiej. Inność innego wydobywa na jaw moją własną inność (ks. Józef Tischner: Inny, „Znak”, nr 1 (584), styczeń 2004, s. 19).
5 …hasło rozwijania kultury własnej może być wykorzystywane do rozniecania etnocentryzmu, ksenofobii, wrogości wobec Innych. W teorii samodzielnego rozwijania się kultur, w uznaniu ich prawa do nienaruszalnej odrębności – a tak bywa interpretowana zasada wielokulturowości – może kryć się chęć separacji, negowania potrzeby i pożytku wymiany, arogancja i wstręt do Innych (s. 38).