Dziesięć uwag o wierszach Bohdana Zadury
1. Neoklasycyzm
Neoklasycyzm od końca lat pięćdziesiątych może nie panował, to byłoby za mocno powiedziane, ale był szczególnie ważną propozycją dla młodych poetów. W czasach, gdy „Trybuna Ludu” walczyła z literaturą „spod kiosku z piwem”, a Przyboś z „turpistami” – proponował poezję uczoną, opartą o znajomość kultury światowej. W czasach gdy wybujały indywidualizm i ego zachwyconego sobą poety były czymś głównym, neoklasycyzm przenosił akcent na tekst kultury, na całość sztuki, całość poezji, w której poeta też uczestniczy, nie skrępowany granicami przestrzeni i czasu. A jednocześnie ten neoklasycyzm odwołujący się do archetypów, wyznawany i praktykowany przez J. M. Rymkiewicza, głoszony przez Ryszarda Przybylskiego, nie zakładał poetyki normatywnej ani ładu świata, który miałby wyrażać. Przeciwnie, nadeszła – jak pisał Przybylski – era demuzykalizacji, już nie ma harmonii sfer, a człowiek jest wewnętrznie rozdarty. Z roczników Zadury wcale tak wielu neoklasycyzmu nie wybrało, może czterech, może pięciu. Neoklasycyzm korzystał z wielkich fabuł i wielkich symboli ludzkości. Przeciwstawiał się marksizmowi i przeciwstawiał się progresizmowi oraz kultowi wynalazczości i oryginalności cechującym awangardę. Cenił dawne gatunki poetyckie, nie stronił od strofy i rymu. Ciasna Polska Gomułki z ciasnym życiem literackim („młodoliterackim”) nie była teraz problemem, bo ojczyzna neoklasyka była rozległa w czasie i przestrzeni. Przy tym neoklasycyzm nie był taki zachowawczy, tradycjonalistyczny (choć tak go postrzegali awangardowcy), korzystał z idiomu wysokiego, ale także i z idiomu konwersacyjnego, jak mówiono. Wolał jednak idiom wysoki, kulturowy – to oczywiste. Bohdan Zadura, człowiek rzeczywiście młody, pochodził z Puław, a w Puławach klasycyzm (przełamany sentymentalizmem) dobrze się kojarzył.
Gdy czytamy wiersze Zadury z tamtego czasu, to z rówieśników (czy nieco starszych) słychać w nich Jarosława Marka Rymkiewicza, ale bardziej może jeszcze sonety Grochowiaka i dystych Wojaczka – sugestywne wzorce. Ze starszych zjawiali się Miłosz i Iwaszkiewicz. Z pewnością jeszcze by się znalazło różne inne lektury wrażliwego młodzieńca, wcześnie były to też wiersze poetów obcych, ale polskie rytmy brał – co oczywiste – od swoich polskich współczesnych. Cieszył się tą perspektywą neoklasycyzmu, gmachem poetyckim – tradycyjnym i współczesnym, i ponadczasowym, w którym można było zamieszkać i się schować.
Był to ogromny dom cudzy, pałac, w którym mógł mieć Zadura swój pokoik. Pałac był – gdy pozostaniemy przy tej metaforze – nadto obszerny. Błądził w nim często poeta, bez nitki Ariadny. Ale swojej niewielkiej w nim kwaterze starał się nadać własny charakter w ramach ogólnej pałacowej architektury.
2. Obraz (z tamtego czasu)
Mało w jego wierszach opisów. Obrazy są konceptualne, kreowane (zwykle nie podlegają prostej wizualizacji), złożone z paru warstw, w których ważna jest obrazowa dominanta, ulegająca transformacjom. Przykład:
Umysł poety zaplątany w srebrną siatkę
Obrazów które otaczają go szczelnie. Jak kora
przylegająca do drzewa o które oparta stała kobieta
W sukience o smaku jagodowego cocktailu (…)
Srebrna siatka otacza szczelnie umysł. Widzimy siatkę – umysłu oczywiście nie widzimy, bo niematerialny, lecz naszej wyobraźni nasuwa się – choć niewyraźnie – mózg, do którego siatka przylega ściśle, co zostało podkreślone porównaniem z korą przylegającą do drzewa. Ta siatka to zapewne srebrny filigran, kojarzy się z tym, co stare i piękne. Na ten obraz zachodzi inny, wyrosły z drugiego członu porównania, część ich zakresów jest wspólna: kora przylega do drzewa „o które oparta stała kobieta W sukience o smaku jagodowego cocktailu” Ten widok kobiety jest już czytelnikowi znajomy, pojawił się był bowiem wcześniej w tym samym utworze. Przyjmuje go więc w jego zmysłowości i dosłownej słodyczy, gdyż kolor został tu wyrażony przez smak. Ów synestezyjny zabieg określa temperaturę uczuciową, miarkowaną żartem. Kobieta jest w sukni w kolorze jagód zmiksowanych z mlekiem („jagodowego cocktailu”), więc czegoś współczesnego, ale nie stanowiącego dysonansu, nie niszczącego aury przylegającej „srebrnej siatki obrazów”.
W cytowanym urywku umysł nie jest przecież jednak oplątany siatką, ale w nią „zaplątany” (porównanie z korą drzewa traci tedy sens). W dalszym ciągu wiersza zaś obrazy już nie przylegają do umysłu, lecz:
(…) wnikają weń poszarpane jak jesienne obłoki
Musi ogłosić kapitulację. Pozbawiony odwrotu
Przemienia się w srebrnego pająka
W świecie bez miar zapomina o wielkości
Pięknie bólu i rozkoszy I pozbawiony zmysłu symetrii
Zapełnia powietrze babim latem
(Pajęczyna)
Srebrna siatka przekształca się w srebrnego pająka, który w zachwycie (może koktajlową kobietą wdzięcznie opartą o drzewo?) zatracił zmysł symetrii. Nie może więc produkować symetrycznej pajęczyny, stać go tylko na porwane fragmenty, srebrne nitki babiego lata. „Babie lato” zaś to motyw swojski i od razu wprowadzający czytelnika w nastrój melancholii. Poeta w tym wierszu jest oglądany z zewnątrz (także umysł „widzi się” z zewnątrz), bezpiecznie oddzielony od autora (co daje komfort pewien psychiczny), poeta już nie jest podmiotem, staje się przedmiotem gry. I ta potrzeba w poezji Zadury pozostanie, dystans przeszkadzający niekiedy w ekspresji odczuć wzniosłych, lecz chroniący od większego niebezpieczeństwa degradującego uczucia – sentymentalizmu.
Pająk snuje nitki babiego lata, lecz mógłby w innych warunkach snuć symetryczne struktury. Oczywiście można to odczytanie kontynuować, komplikować. Przestrzeń neoklasycyzmu ogromna, w absolutnie dobrym smaku – dostarcza materiału dla wyobraźni, zapewnia właściwy estetyczny poziom. Mieści się w niej retoryczna alegoria (ten robak sławy drąży zielone jabłko życia) i nastrojowe widoki (W wilgotnym powietrzu / Dym ognisk które tlą się po ogrodach). Wzniosłe zawsze posiada domieszkę żartobliwego. Sprzeczne style stają się estetycznie spójne. Słusznie zauważano, iż neoklasycyzm z lat sześćdziesiątych od historycznego klasycyzmu wolał barok, nie gardził też ani (wielkimi) romantykami, ani impresjonizmem.
3.
Bohdanowi Zadurze obce były propozycje „lingwistów”, obca awangarda. Jego język poetycki był w latach sześćdziesiątych nieczuły na wszelkie języki ideologiczne, także na gatunki dziennikarskie. Formy znajdował u poetów; były to sonety, epigramaty, poemaciki satyryczne pisane jambem, oktawa, oktostychy (w paru rodzajach), i różnorodny dystych, czasem o tak wyraźnej proweniencji, jak ten naśladujący Wojaczka:
Kłamiąc na tyle często by wiedzieć co prawdą jest
Poeta ma szczery zamiar prawdziwy pisać wiersz
(Pierwsza kwadra, 220)
Dalej już nie ma takiej okrutnej powagi i wiersz został rozegrany w innej tonacji.
Kalambury, paradoksy traktuje ten poeta lekko, w trybie biesiadnym raczej, a nie – jak to robiły różne odłamy lingwistów, epistemologicznym czy polityczno-wychowawczym. Obój poprowadził go do obojczyka skrzypaczki / ale oboje wiedzą że nie ma ich obojga (Niezasłużona wejściówka; II, 220). Tak przygląda się orkiestrze w czasie koncertu. wieczór głęboki jak zaawansowana ciąża / z którą nic już nie można zrobić / tylko donosić (23.20; II, 223). Czy taka dwuwyrazowa fraszka w stylu A. M. Swinarskiego: Usynowić / córkę (Adopcyjne kłopoty; II, 232). Dowcip (jakby jeden z seryjnych kawałów) wpleciony w dłuższy tekst: Czy stosunek z kobietą w futrze satysfakcjonuje zoofila? (Też pytania; II, 235). Nic tak szybko się nie przeżywa jak aktualne żarty i Zadura, korzystając z różnych tradycji poezji komicznej, długo szukał swego współczesnego interlokutora, jakiegoś takiego wewnątrztekstowego słuchacza, z którym dzieliłby w pełni poczucie humoru. Byli to jednak albo słuchacze dawni, przyniesieni przez naśladowane style i gatunki, albo też słuchacze wzięci z poezji obcej. Dopiero w latach dziewięćdziesiątych znajdzie wspólnotę z nowymi poetami: Foks, Majeran, Wiedeman – nazwiska nie pierwsze z brzegu.
Miał nadejść czas, gdy to właśnie Bohdan Zadura okaże się poetą politycznym. I właśnie wtedy będzie wielbiony przez poetów młodszych, programowo apolitycznych. Przedtem jednak zdarzyły się małe muzea.
4. Małe muzea
To tytuł tomu wierszy (1977), zawierającego tak samo zatytułowany poemat o charakterze wyraźnie autobiograficznym. Na okładce Wierszy zebranych (Zebra. Biuro Literackie, Wrocław 2005) czytamy, że po studiach filozoficznych na UW poeta pracował w muzeum w Kazimierzu Dolnym. Lokalne, marginalne „małe muzea” nie zawierają wielkich skarbów, wspaniałych kolekcji. W kompediach sztuki, podręcznikach historii rzadko, nader rzadko, sięga po eksponaty, którymi się te małe muzea chwalą. Małe muzea są na zewnątrz, to miejsce pracy, tymczasowy etap dla ambitnego i uzdolnionego literacko kustosza, a nie obraz jego duchowego wyposażenia. Wewnętrzne muzeum (wyobraźni?), własny skarbiec – to coś innego niż ubogie i najczęściej przypadkowe zbiory „małych muzeów” czy kolekcje dziwaków-hobbystów, przekonanych o niesłychanej ich wartości. A więc małe muzea nie mieszczą się w pejzażu duchowym, ale raczej w pejzażu społecznym (który staje się pejzażem moralnym).
Wcześniej, w Pożegnaniu Ostendy (jest w tym wierszu odnotowany czas jego pisania: kwiecień 1970) autor żegnał neoklasycyzm. Neoklasycyzm – mówi nagle K. – był epizodem / Lekcją ważną i dobrą. Choć był epizodem / Nie można dłużej bawić się w literaturę // Trzeba było ją przejść Był szkołą / Rygoru i dyscypliny Pewnej że tak powiem / Odpowiedzialności intelektu uczył rzetelności. Żal jest wprawdzie Bizancjum Rawenny i Ostendy / Alp które w tylu wierszach traciły swą biel, ale jest kwiecień Anno Domini 1970 / I to czego zapominam i to co pamiętam / Domaga się nowej składni.
Na początku lat siedemdziesiątych, w swoim pamflecie na rówieśników z „Hybryd”, Stanisław Barańczak pisząc o grzechach „homo definiens”, „homo omnipotens”, „homo grandiloquus”, czerpał wiele przykładów z wierszy Zadury. Pisał: Bohdan Zadura nie będzie w stanie wykrztusić wulgarnego „idę”, powie więc „zdążam”. Pamflet pamfletem, ma swoje prawa, z natury jest stronniczy i niesprawiedliwy. Coś w tym jednak było. Cytaty i stylizacje, morze erudycji, towarzystwo starszych kolegów – Homera, Szekspira, Morsztyna itd. – wszystko to Zadura w wierszach traktował wprawdzie, niemal od początku (jakby z charakteru swego talentu), z dystansem, nie rozpływał się w „kulturowym „ja”, ale – pozostając sobą – nieraz jednak błądził w bezmiernym świecie-muzeum klasyków (co lektura pierwszych 200 stron jego Wierszy zebranych potwierdza). Dlatego teraz będzie mówił „idę”, a jeśli powie „zdążam”, to w wyraźnym cudzysłowie stylizacji. Nie wszedł do konstelacji Nowej Fali, pozostał trochę z boku. Zachował sentymentalny dystans do „małych muzeów”, przestając być ufnym mieszkańcem bezmiernego i bezczasowego muzeum wzniosłych dzieł. Rozwijał swój „konwersacyjny idiom” dla rozpoznania się w swej biografii. Ona okazywała się podstawą, gdyż Wszystko życie kiedyś uprości / Pustym echem zabrzmi w oddali / Czas gdyśmy swoje miłości / Do cudzych miar przymierzali (Walc Ravela ; I, 247).
W poemaciku Sztuka poetycka do głosu dochodzi satyryk. Satyryczne są portreciki kolegów-poetów. Autor przymierza w tych obrazkach etykę do poetyki, pyta o hierarchie wartości. Pokazuje pyszałków, zachwyconych swoim artyzmem, mającym usprawiedliwić życiowe podłości, zadawanie innym cierpień. Hierarchia wartości nie kształtuje się między biegunami politycznego zaangażowania a postawami estetyzującymi. Z polskich poetów słychać tu Miłosza z Toastu i dwu Traktatów. Lecz przecie Zadura wzory czerpał też od obcych (o czym tu nie piszę z braku kompetencji).
Wracam więc do Małych muzeów. Mowa w nich o kolekcjonerach, dziwakach, o których wspomniałem, są też rozmaici zwiedzający; wszyscy oni przedstawieni dobrotliwie (choć i satyrycznie), wszyscy ważni. „Małe muzea” przypominać mogą też małe kawiarenki ze starych piosenek czy „małe kina”, o których pisał Gałczyński. Są w miarę sentymentalne (W małych muzeach / można się schronić / przed deszczem). Zapewniają kontakt z innymi, kontakt z „życiem” (zapewniają małe/ pieniądze małe / przykrości małe/ satysfakcje), ograniczony azyl. Można w nim zastanowić się nad sobą, nie uciekając od spraw tego świata. Prowadzi to do refleksji, że Czasami w małych muzeach / można odkryć że wiersz / winien się sprawdzać / na wszystkich piętrach / znaczeń (I, 287) . Nie tylko tych wyższych, alegorycznych, moralnych, anagogicznych, lecz także literalnych, bo bez tego te inne – jeśli do nich docieramy – przestają być wiarygodne.
5. Poeta polityczny
Wstrząsem stał się stan wojenny w 1981 roku. Dotknął on duże i małe muzea, kulturalne redakcje, prywatną korespondencję, prywatne mieszkania. Odżyły – umyślnie czy mimowolnie zaprogramowane przez twórców stanu wojennego klisze okupacyjne – utrwalone w świadomości także urodzonych już po wojnie: albo kolaboracja, albo konspira. Już wcześniej, przed grudniem wisiała w powietrzu groza. Oddaje ją wiersz o mężczyznach przymierzających w sklepie (w czerwcu 1981) czarne marynarki, w pośpiechu, „bo już jutro im wszystkim / mogą być potrzebne / te ubrania” (I, 362).
Poezja naprawdę nie mogła pozostawać obojętna na wydarzenia. Zadura w Zejściu na ląd umieścił kilka wierszy o stanie wojennym. To „anioł stróż”, który potajemnie szklankę, co na stole stoi / Delikatnie bierze przez chustkę // A gdy zdjął już twych palców odciski / To się stara jak można najciszej // Bierze papier maszynę z walizki / I kolejno odciska klawisze (Kołysanka; I, 292). To także donosiciel N.N., co tydzień składający raporty „w Gabinecie Zwierzeń Poufnych”, a kiedy rusza go sumienie, To w policzki całuje oba / Biedny myśli że o niczym nie wiem (I, 294).
Wtedy definitywnie już wiadomo, iż nie wrócą mityczne Bizancjum z mityczną Ostendą. Bajka przerwana w pół rozdziału / W której już nigdy nas nie będzie (I, 295). Pojawiają się w wierszach nazwiska znajomych, a wśród nich Piotr Sommer – bardzo ważna postać: Podziwiam naturalność / z jaką Piotr wprowadza w swe wiersze / takie słowa jak żona / czy teściowa. Inaczej niż Eliot, inaczej niż Różewicz, których nie można już naśladować. Reprezentuje nową dykcję, nowy kolokwializm, któremu pomagają anglosascy poeci. Tego u Zadury, właśnie u Zadury, zaczną szukać młodzi (dzisiaj już w średnim wieku) poeci. I znajdą, czego szukają. A Zadura coraz bardziej będzie dbał o to, aby znajdowali. Stanie się tak jednak trochę później, kiedy przestanie być poetą politycznym, a pozostanie ironicznym i obyczajowym.
1 VIII 1979 7.45 – 22.45 (czternaście godzin z Piotrem Sommerem) to ważna data i ważny utwór, wyznaczający nową poetykę. Bogaty repertuar gatunków, wzorców stylizacyjnych, z których korzysta Bohdan Zadura, bynajmniej się nie zawęża, tylko wydobywane są z nich nieco inne sensy. Nadrzędna staje się poetycko organizowana (imitowana) potoczność. Życie publiczne już znów nie będzie zagrażać autonomii poety. Absurdy ostatniej dekady Polski Ludowej przedstawią się inaczej, nie apokaliptycznie. Dobrą odpowiedzią na nie staje się dowcip polityczny, wypowiedziany jakby w rozmowie, tak jak opowiadano polityczne kawały. Przykładem może być zakończenie pewnego utworu o mężczyźnie dumającym nad kuponem toto-lotka. I nagle słyszy radosny głos / kobiety z kolektury Proszę państwa / Proszę państwa Mam ważny komunikat / Od dziś wszyscy gramy / w toto-lotka bez skreśleń (I, 347). Nadchodził czas, gdy wybory bez skreśleń objawiły swoją absurdalność i młodzi wtedy poeci albo o nich zapomnieli, albo nigdy nie wiedzieli. Ale te przemiany poetyki dokonywały się wcześniej i dokonywały potem. Zasadnicza reakcja Zadury na stan wojenny zawarta została w poemacie Cisza, napisanym w roku 1982. (…)
8. Gdzie jest poezja…
Jeden z programowych wierszy Bohdan Zadura zatytułował Na wszelki wypadek: Albowiem nie jestem nieśmiertelny, podobnie jak niektórzy z moich czytelników (…) Albowiem chciałbym powiedzieć swej ojczyźnie coś miłego i dzień za dniem nie znajduję stosownego pretekstu / Albowiem przez stropy Dworca Centralnego przecieka nie tylko deszcz (…) Albowiem nie wiem czemu de mortuis nil nisi bene skoro nic nie wskazuje na to że cokolwiek boli umarłych / Albowiem jakby było mało istotnych podziałów zaczynają nas dzielić na palących i niepalących / (…) Albowiem zostało mi dane poczucie śmieszności / Albowiem słyszałem durnia który mówił że zbyt długo tolerowaliśmy durniów a nie chciałbym aby o mnie ktoś tak powiedział (…) Albowiem pisarz ze mnie jak z koziej dupy trąba czego mówić nie powinienem przekonany że są ode mnie gorsi (…) Albowiem dobrze mieć przygotowaną odpowiedź choć pytanie jeszcze nie padło i może nie paść nigdy.
Każdy werset – człon wyliczenia zaczyna anaforyczne „Albowiem”, a jest to, według Słownika języka polskiego, spójnik przyłączający zdanie wyjaśniające przekazaną wcześniej informację. (…) Przed „albowiem” stawia się przecinek, „albowiem” łączy tylko zdania, jest używane wyłącznie między zdaniami. Wiemy jednak, iż od „albowiem” zaczynają się, według tłumaczenia Wujka, wypowiedzi Chrystusa w ewangeliach: Albowiem powiadam wam… Autor jest tego świadom, a jego „albowiem”, mające odcień parodystyczny, to nie wyraz pychy, lecz autoironii. Podważa nie tyle autorytet ewangeliczny, ile uroszczenia wypowiadającego podmiotu. Głoszę prawdy, ale są one różnego rodzaju, czasem całkiem śmieszne (jak niezacytowane tu przeze mnie wcześniej Albowiem ciąża słonia trwa 24 miesiące) albo doraźne. Zadura, komentując swój utwór (w książce Między wierszami, Legnica 2002, s. 152 i nast.), zauważa ową doraźność (kto będzie po paru latach pamiętał o moczu przeciekającym na Dworcu Centralnym, o trudnościach w zakupie papierosów Carmenów?). W wierszu składającym się ze zdań podrzędnych, brakuje zdania głównego. Jakie jest to zdanie główne? – czytamy w autokomentarzu – „Czuję się tak, jak się czuję”? Zrozumienie poematu polegać by miało na dopisaniu do niego całkiem byle jakiego zdania? Nie, czytelnik tej zagadki wcale nie musi rozwiązywać. Czytelnik ma się poczuć tak jak autor wiersza czy (dla bardziej wymagających) jego podmiot mówiący.
A więc zdanie główne pozostaje zakryte i poeta, tak jak każdy, szuka odpowiedzi. Umie tylko formułować przesłanki – zawsze niepełne, niedostateczne – na tym polega jego sztuka. Czy rzeczywiście to zdanie główne może być byle jakie? Takie stwierdzenie nie byłoby rozsądne. Poezja jest w poddawaniu wszystkiego formom m n ą przenikniętym – m n ą nieśmiałym, drwiącym, pragnącym. Potencjalna zdolność absorpcyjna tych form nie jest ograniczona. I w tym znaczeniu wszystko jest poezją. A czym innym było „wszystko jest poezją” Stachury, czym innym „wszystko jest poezją” wędrującego po językach, spragnionego odmian postmodernisty. Czym innym zaś „wszystko jest poezją” gdy owo „wszystko” obejmuje w pierwszym rzędzie języki i wypowiedzi pouczające. Poezja wtedy jest tam / gdzie nikt jej nie szuka / w telewizyjnych audycjach / dla wsi / w których mówi się / o remoncie stada podstawowego, a również w listach/ wychodzących z Watykanu / w których jest mowa / o wiodącej roli / solidarności / i Matkę Jasnogórską / zaprasza się na wszystkie / polskie cmentarze // Zawodowcy są niepotrzebni / Ona naprawdę jest wszędzie (Gdzie jest poezja; II, 102). Słowa te, napisane w końcu lat osiemdziesiątych, mogły być odebrane jako pełna aprobata albo pełna ironia. Dziś też można ten tekst odbierać tak lub tak. W gruncie rzeczy jednak, myślę, poeta chce w nim unieważnić tę alternatywę. Także w Na wszelki wypadek różnie rozkłada się ironia w różnych wersetach. A klucz do całości wypowiedzi (owo nieobecne „zdanie główne”) zatopiony jest w babilońskim (czy raczej w babelskim) gwarze rozlicznych współczesnych dyskursów.
9. Noc poezji
W młodej poezji (na dużym jej obszarze) granica między powagą a niepowagą całkowicie się zaciera. Wiąże się to z pewnym towarzyskim sposobem bycia, z którym poezja ta się utożsamia. Owa towarzyska konwencja, w dużej mierze przez Zadurę współtworzona, występuje w jego wierszach, zwłaszcza w tych gdzie towarzyskość staje się tematem.
Do najważniejszych takich utworów należy poemat Noc poetów (Warszawa pisarzy; II, 190-211, pierwodruk „Akcent” 1997, nr 1). Opowiada w nim autor o warszawskiej imprezie literackiej, na którą wybrał się w towarzystwie swego syna i Henryka Berezy (tedy sporo starszego od siebie szanowanego pisarza). Poemat składa się z wersetów zapisywanych jako dystychy, imituje swobodną gawędę czy zapis biegu myśli, ale kontrolowany, tak jak to się dzieje, gdy bieg myśli przekształca się w towarzyską rozmowę czy w towarzyski monolog. Utwór to znakomity, pokazuje mechanizmy pamięci, to co z „dysku twardego” przechodzi do naszej „pamięci operacyjnej” – sytuacje i osoby. A osoby te przestają być rzeczywiste – te są postrzegane bezpośrednio podczas „Nocy poetów”, gdyż z realności zewnętrznej przeszły do naszej pamięci, podlegają jej prawom, pojawiają się i znikają według jej reguł czy kaprysów. Ale jednak mają inny status niż gdyby pojawiały się we śnie. Czas teraźniejszy wiersza jest czasem tej operacyjnej pamięci, a poemat oddaje jej rzeczywistość. To jest klucz – jak się wydaje – do wielu tomów wierszy poetów z lat dziewięćdziesiątych.
Został Bohdan Zadura ich patronem, klasykiem w znaczeniu wzorca i autorytetu. Ma to różne wymiary. Wymiar instytucjonalny, socjologiczny: został przyjęty do grona (a w tym wypadku gronem byli uczestnicy Portu Legnica). Miał być niemal „jednym z nas”, ale musiał być niegroźny. Tacy są klasycy wybierani przez silne prądy. Były tego – w dwudziestym wieku – przykłady. (Podobnie skamandryci przyjęli patronat Staffa, ale i Feliksa Przysieckiego). Ale ma też ta akceptacja wymiar artystyczny: w latach przełomu, a lata dziewięćdziesiąte są latami przełomu, tworzy się nowy łańcuch tradycji, dobiera ogniwa. Otóż z wielu względów najważniejsze jest ogniwo najbliższe. Poeci Nowej Fali stać się nim nie mogli z rozmaitych powodów (choć to o nich jako o najbliższych ogniwach pisał w swojej książce Jacek Gutorow), Rafał Wojaczek, też z tego pokolenia, był całkiem osobny. Zadura okazał się najbliższy. Sam to przyjął, gdyż odczuwa pokrewieństwa z tymi poetami i dobrze wśród nich się czuje. W żartobliwym wierszu pisze, że woli z nimi się bawić niż z rówieśnikami. (Stanisław, Julian, Ryszard, Adam czy Krzysztof / to powinna być moja grupa a ja wolę się bawić / z Darkiem Maćkiem Tomkiem Krzyśkiem i Martusią [Wiersz dla Marty Podgórnik; II, 253]). Przekłada Anglosasów, Ukraińców, Węgrów. Dobrze czuje się w nowych formach poezji, ale także w wielu dawnych, które przemienia, przybliża, przyswaja.
Jesteśmy w nowej sytuacji – rynkowej, medialnej. Noc poetów odbywa się w tej nowej sytuacji. W tym poemacie jest dużo imion, nazwisk (Im więcej nazwisk, / tym więcej potencjalnych czytelników – II, 205). Spójrzmy na to nieco inaczej niż przed chwilą. Nazwiska, aluzje, materiał, z którego tworzone są metafory (technika komputerowa) – wszystko to osadza ten poemat we współczesności, w którą wnosi się własną osobistą (ale przecież i historyczną) pamięć. Ona modeluje tę współczesność, ale w znacznie mniejszym stopniu niż jest przez nią modelowana. Myślę, że uświadomienie sobie i ukazanie tego jest jedną z ważnych cech poezji Zadury i płynących z niej nauk. (…)