Tadeusz Kłak. Stachura i „przeklęte miasto”

Spis treści numeru 2/2006

Stachura i „przeklęte miasto”

 

Pamięci Stefana Zarębskiego
w dziesiątą rocznicę śmierci

 

Edward Stachura był zawsze i jest dla mnie poetą „lubelskim”. Pisząc to mam na myśli nie jakieś jego przypisanie do tego miasta lub obecność Lublina w postaci obrazów, motywów czy atmosfery w dziele autora Całej jaskrawości, nie, chodzi mi o sprawy w gruncie rzeczy bardzo proste i dosłowne.

Poznałem bowiem Stachurę i widziałem go tylko w lubelskiej przestrzeni, na ulicach Lublina lub w miejscach, gdzie spotykali się młodzi pisarze tamtego czasu, tutaj zresztą Stachura raczej mało się pokazywał, jego drogi biegły na ogół inaczej. Poza mną było więc to wszystko, co poetę łączyło z innymi środowiskami i przestrzeniami, w tym zwłaszcza z kręgiem warszawskim – o tym dowiedziałem się dopiero w późniejszych latach. Jego osobę – powtarzam – całkowicie ujmowały w mej pamięci ramy lubelskich ulic i murów albo też inaczej – stanowiły one tło dla sylwetki pisarza.

Odmiennie przedstawiała się sprawa, gdy Stachura opuścił Lublin, zbliżając się w Warszawie do kręgu poetów Orientacji Hybrydy. Wówczas w moim przekonaniu dołączył on po prostu do długiego szeregu młodych pisarzy, opuszczających po studiach Lublin dla stolicy lub innych miast. A miał on już poprzedników, przed Stachurą drogę tę przebyli: Anna Kamieńska, Julia Hartwig, Jan Nagrabiecki, Jerzy Krzysztoń, Zdzisław Łączkowski, Stefan Zarębski, trzy późniejsze Anny – Lisowska-Niepokólczycka, Kowalska i Wiercieńska, Kazimierz Radowicz, Wiesław Myśliwski, Andrzej Szmidt i tylu innych. Wszyscy oni mieli za sobą studia na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim.

Nie mogę powiedzieć, iż Stachurę znałem blisko i dobrze. Różnica pięciu lat na moją korzyść (ale cóż z tego jest za korzyść?) czyniła zapewne swoje. Ja studia miałem już za sobą i w różnych miejscach oraz rozmaitych zajęciach zawodowych szukałem dla siebie drogi. Uprawiałem od pewnego czasu krytykę literacką, brałem też aktywny udział w pracach młodego środowiska literackiego w Lublinie, m.in. w redagowaniu – wespół z innymi kolegami z Lubelskiego Klubu Literackiego – dodatku „Teraz” przy „Kurierze Lubelskim”, a później prowadziłem w „Kamenie” autonomiczną kolumnę pt. „W Stronę Młodych”. W tym czasie Stachura był na studiach, nie mówiąc o innych zajęciach, o których pisali swego czasu Mirosław Derecki oraz Ireneusz J. Kamiński w artykułach poświęconych lubelskim latom poety. Gdyby Stachura trafił na polonistykę, a nie na filologię romańską, łatwiej byłoby niewątpliwie o zetknięcie się i znalezienie wspólnego gruntu.

Najłatwiej było więc o spotkanie na jakiejś imprezie literackiej albo w lokalu przy ulicy Granicznej, gdzie mieściła się wówczas redakcja „Kameny” oraz siedziba lubelskiego oddziału Związku Literatów Polskich. Tam też Stachurę spotkałem kilkakrotnie. Zanim jednak osobiście go poznałem, wiele już o nim słyszałem, czytałem również jego utwory drukowane w „Kamenie”. Początkowo przyjmowałem je z pewnymi oporami, nawet jeśli wydawały mi się odmienne od tekstów jego rówieśników, to nie na tyle, aby docenić ich odrębność.

Okazało się później, iż poezję Stachury trzeba było najpierw usłyszeć, aby odebrać ją w pełnym brzmieniu. Przekonałem się o tym na jego wieczorze autorskim, jaki odbył się 2 lutego 1960 r. w lubelskim Klubie Związków Twórczych „Nora” przy Krakowskim Przedmieściu. O okolicznościach jego organizacji oraz przygotowaniach pisał Derecki w artykule zamieszczonym w 1986 r. na łamach „Kameny”1, ale pominął w swym opisie niektóre dość ciekawe momenty i pewne „dalsze ciągi” – być może umknęły już z jego pamięci. Inna sprawa, że lepiej na ogół pamięta się te epizody, w których miało się samemu bezpośredni udział, niż te, których było się jedynie biernym świadkiem.

Że poezja Stachury przemówiła do mnie, a nawet mnie olśniła, stanowiło w dużej mierze zasługę właśnie Dereckiego, który był jedynym recytatorem wierszy poety na tym wieczorze. Pamiętam go do dziś, ale lepiej posłużyć się tu zapisem wcześniejszym, bliskim jeszcze owemu wydarzeniu, gdyż przekaz tamten jest o wiele bliższy prawdy niż utrwalone po 45 latach wspomnienie.

Ówczesne spotkanie z poezją Stachury sprawiło, iż zainteresowałem się nią jeszcze głębiej, czytałem jego wiersze po wielokroć i uświadamiałem sobie coraz wyraźniej ich odkrywczość i oryginalność. (…)