Coraz chłodniej
Już nie „młody poeta”, ale wciąż jeszcze „pyta o”. Karola Maliszewskiego, autora, krytyka i literaturoznawcę, powszechnie uznawanego za kronikarza własnego pokolenia literackiego, od debiutu dzieli już ponad dwadzieścia lat. Osiągnął już wewnętrzną dojrzałość i samoświadomość artystyczną, na którą złożyły się profesjonalizm, wrażliwość, zdolność obserwacji, a także suma doświadczeń osobistych i zawodowych, stanowiąca efekt przemyślanej i konsekwentnie wybranej drogi życiowej. „Pytając o”, Maliszewski ma zatem świadomość nieistnienia odpowiedzi, gorzką wiedzę na temat ograniczeń – własnych i… poezji.
Wyznacznikami liryki Maliszewskiego były zwykle palimpsestowość oraz silny związek z realistycznie opisywanym otoczeniem, „tu i teraz”. Tymczasem czytelnika najnowszej książki poetyckiej, zatytułowanej Inwazja i inne wiersze, uderza niemal galaktyczna przepaść, kosmiczna pustka, wyznaczająca dystans pomiędzy „ja” lirycznym a otoczeniem. Podmiot tych wierszy sprawia wrażenie wycofanego, introwertycznie zamkniętego, pogrążonego w nieomal autystycznej izolacji. Tom Maliszewskiego przesycony jest dekadenckim pesymizmem, przygnębieniem, poczuciem samotności. Tak częste w poprzednich książkach konkrety – szczegóły topograficzne, nazwiska, nazwy własne, przytoczenia dialogów i cytaty – tutaj pojawiają się z rzadka, jakby nagle straciły na znaczeniu. Znikły też prawie, liczne niegdyś, aluzje literackie i kulturowe, które wypowiedź poetycką sytuowały w polifonicznym kontekście kulturowym. W kilku przypadkach zaledwie pojawiają się dedykacje i motta (ze Słowackiego i Horacego). Nad dialogiem ze światem dominuje monolog wewnętrzny, skupienie na sobie, spojrzenie „do środka”.
Przyczyną tej zmiany postawy jest być może właśnie upływ czasu, smuga cienia, przekroczenie jakiejś umownej, subiektywnej cezury, skłaniające do podsumowania dokonań życiowych i dostrzeżenia własnych ograniczeń. Rzeczywistość oglądana z takiej perspektywy jest uciążliwa i opresyjna, nawet „niebo” jest „przybite do ziemi” (Jeszcze wczoraj październik). Wiosna, na przekór utartym skojarzeniom, staje się czasem umierania, rozkładu, będącego naturalnym etapem życia i nieuchronnym warunkiem odrodzenia. Topniejące śnieg i lód odsłaniają wielki teatr śmierci:
To było w marcu we wtorek;
zamarzło pod nogami grząskie oparcie
dla paru przebiśniegów.
Z pudła schodów wychodziły dźwięki,
rury jak żywe wiły się pod tynkiem.
Pokrywała się grubą warstwą śniegu
trawa zieleńsza od wszystkiego.
(…)
(Wielkanoc)
Śmierć jest tu wszechobecna, po prostu dostrzega się ją i przyjmuje, jako naturalny składnik krajobrazu. Góry „to są przecież groby”, niebo – „to jest przecież cmentarz”, gdzie w obłokach „szkielet goni szkielet” (Zapowiedź). Starość „podszywa” tu nawet dzieciństwo, dzieci zachowują się jak dorośli, z powagą wygłaszając banalne zdania, brzmiące niczym parodia telewizyjnego talk-show (Wyniesione ze szkoły). Dziecięce ubranka cuchną wilgotną stęchlizną i rozkładem, „kwaśnym wiatrem” – wszędzie czuje się zapach śmierci, dostrzega jej szyderczy uśmiech. Jedyne dziedzictwo, jakie staje się udziałem poety, to starość:
W pudełku, w którym śpię,
są rośliny; najczęściej paprocie
skrzypu odciśnięte w węglu,
jest pleśń od północnej strony
i mrowisko, co ogryza na kość.
A tamto pudełko to starość,
z pergaminu zsuwa się sznur
„…rozwiń, rozwiń se”
ostrożnie przymierzając
zmarszczki, brodę, żałość.
W pudełku życia na dnie
to, co ci pozostało.
Doświadczenie upływu czasu, starość, rodzi dystans, oparty na poczuciu obcości wobec miejsca, czasu, ludzi, języka. Zmusza, by… „Wygasić silnik, zatrzymać pęd”, – gdyż „dotyczy mnie bardzo,/obejmuje chłód”.
Świat rozkładu i śmierci, pełen robactwa, martwych kwiatów, podupadłych domów, wywołuje poczucie zagrożenia, poczucie nieprzystosowania i bezsilności wobec brzydoty, wulgarności i niewrażliwości otoczenia. Bezsilność obejmuje także poezję: „Nie wiem co powiedzieć” (Na chwilę). Zwłaszcza że jej tworzywem jest język, który okazuje się surowcem nieszlachetnym, półproduktem z recyklingu, przypominającym używane ubranie, zakupione w second-handzie: „Wiersz pisze się na odwrocie starego” (Marcowa piosenka).
Najdobitniejszym przykładem erozji słowa jest wiersz zatytułowany Wyniesione ze szkoły. Tekst zbudowany został z cytatów wypowiedzi (wypracowań?) uczniowskich, które same już są cytatami. Ich wtórność językowa polega na powtarzaniu utartych fraz, zaś wtórność myślowa ujawnia się w postaci stereotypów i banałów, stanowiących kalki pojęciowe, powtarzalne i płaskie. Ubóstwo języka idzie w parze z ubóstwem marzeń, modułowe, wymienialne komunikaty sprawiają wrażenie bezmyślnie reprodukowanych formułek. Mowa nie służy tu komunikacji, nie tworzy więzi, obnaża jedynie naiwność, prostactwo i prymitywizm „skserowanych” osobowości. Nawet jeżeli któryś z bohaterów uświadomi sobie własną sytuację, swój niepokój wyrazi jedynie poprzez zlepek bezsensownych zdań, bełkot:
(…) Najbardziej chciałbym
stworzyć system (mieć higieniczną
podpaskę na każdą okazję.
Tylko swoją. Nie wymieniać się
z koleżankami.) Właściwie już go mam,
tylko „ja” nie znajduje słów.
Zanegowanie wiary w język musi prowadzić do podważenia sensu poezji. Trudno uznać za program pozytywny wezwanie „pisz na nic” (Mniej więcej), chociaż – co w kontekście bruLionowej genealogii Maliszewskiego może zastanawiać – pod maską ironii i chłodu można znaleźć echo herbertowskiego przesłania. Podmiot liryczny tych wierszy nie marzy wprawdzie nawet o postawie wyprostowanej, daleki jest też od delektowania się potęgą smaku, nie próbuje ratować się patosem czy poczuciem własnej wyjątkowości, zdarza mu się jednak akcentować poczucie wspólnoty, gdy przypomina sobie, że „gdzieś tam jest Wiedeń/i Lipska” i powołuje się na „kamienne twarze poetów” (Hic et nunc), przywodzące na myśl „grono zimnych czaszek”. Ostatnią szansą poezji zostaje zatem świadomość istnienia kanonu i próba wpisania się w ten kanon. Choćby nawet efekt był wątpliwy: „Idziesz, opisujesz./Nikt tego nie czyta” (To są Góry Sowie).
Nikogo nie ruszy, nie dotknie
nie będzie odnotowane
nie będzie kandydować
tym bardziej pisz na nic
dla czarnych ścian druku
dla kolumn których nic nie oplata
dla Julii Hartwig
dla żołnierza na przepustce
zaglądającego w zeszyt z braku miejsc
dla tych którzy się nie liczą
mniej więcej jak ty
(Mniej więcej)
Minimalizm programu poetyckiego Maliszewskiego, chłód i powściągliwość jego wierszy, są efektem „lekcji samotności” (Przedwiośnie). Tytułowy wiersz Inwazja opowiada o opresyjnym odczuwaniu świata. Wszechobecna i wszechogarniająca brzydota otoczenia, bolesne okrucieństwo i agresja ludzi, prostactwo zachowań i języka budzą sprzeciw i prowokują autora do autoironicznych konstatacji. Wulgaryzmy, użyte jako cytaty, stanowiące rodzaj „materiału dowodowego”, tracą swoją moc prowokacyjną, stają się wyznacznikiem komizmu językowego, ukazują bezradność słowa wobec świata, są elementem groteski. Wszystko, co nas otacza, przytłacza i kaleczy, pozostanie bowiem (nawet niezależnie od naszej woli) zapisane w naszej świadomości. I – nieuchronnie – stanie się tworzywem sztuki. Poezją, ulepioną z mierzwy: Będziemy wspominać zgłoskowcem w tercynie.
Karol Maliszewski: Inwazja i inne wiersze. Wydawnictwo Zielona Sowa, Kraków 2005, ss. 44.