Alina Kochańczyk. Pejzaże prowincji. Uwagi o liryce Marka Danielkiewicza

Spis treści numeru 1/2006

Pejzaże prowincji

Uwagi o liryce Marka Danielkiewicza

 

Wkrótce minie 20 lat od książkowego debiutu poety Marka Danielkiewicza. Ze skrzydełka obwoluty pierwszego, zatytułowanego Nie ma miejsca dla przyjezdnych tomiku spozierał wprost na czytelnika chmurny chłopiec, który w roku wydania książeczki (1987) wedle metryki chłopcem już wszakże nie był. Nawet najwcześniejsze z pomieszczonych tu wierszy wyszły spod pióra autora, który przekroczył granicę chłopięctwa. Mimo to on sam odczuwał siebie jako chłopca, nie chciał jeszcze osiągnąć tego stanu, w którym ustala się poczucie własnej tożsamości, zdobywa się odruch racjonalizowania rzeczywistości i opatrywania jej sensem. Wyzuty z dzieciństwa, z „domu który przestał być pałacem z bajki”, pozostał „chłopcem” bezbronnym wobec budzącej odrazę pospolitości miejsca, gdzie został jakby zatrzaśnięty, „chłopcem” zagubionym w sobie, w swoich potrzebach, oczekiwaniach, pragnieniach, nadziejach. Najważniejszy z przewijających się w wierszach tego tomiku wątków odsłaniał głęboki dramat określania się autora jako mężczyzny, jako człowieka dojrzałego, jako poety. Kim jestem, kim być powinienem, kim być chciałbym, kim mi być nie wolno, kim być nigdy nie będzie mi dane, bo przyszło mi żyć w takim, a nie innym czasie i miejscu – to pytania i problemy, na które autor szukał odpowiedzi. Jakkolwiek bolesny był ów dramat pozyskiwania świadomości swego ja wewnętrznego, wysiłek zdobywania społecznie akceptowanej tożsamości, poeta artykułował go z dyskretną powściągliwością, w pamięci mając doświadczenie Zinowiewa: czy ból swój wykrzyczysz, czy ból swój przemilczysz – …i tak nie uwierzą (…). Świadomość „życia na opak”, poczucie wyobcowania, samotności, emanowały z każdego wiersza debiutanckiego tomiku Danielkiewicza; spoza gorzkiej autoironii przebijał niekiedy bardzo wyraźny ton rozpaczy:

Ja jestem dobry
i dam się wychować
Nie odpychajcie
takich chłopców
jak ja
Nade mną trzeba
wytrwale
popracować

Nie odpychajcie
tylko zmieńcie
co mam w głowie

Chłopak z prowincji – taki tytuł otrzymał wydany w 2004 roku zbiorek wierszy Marka Danielkiewicza z lat 1988 – 2003. Kilkanaście wierszy, próbka prozy – tomik objętościowo skromny, ale pięknie wydany. Całość otwiera wiersz, od którego zbiorek wziął tytuł i jest to zaduma nad tą samą fotografią, o której wyżej była mowa. Aktualne zdjęcie autora na końcu książki uświadamia nam, jak bezwzględnie obchodzi się z człowiekiem czas. I właściwie o tym jest ten wiersz, choć wprost tego nie mówi: o „górnej młodości” i jej niespełnionych nadziejach, o przemijającym nieustępliwie życiu, o czasie, którego upływ niesie spustoszenie. Jakaż odległośc w czasie dzieli tych dwu ludzi: tego z fotografii na okładce i tego na czarno-białym zdjęciu z 1977 roku! Z gorzką świadomością odczytuje Marek Danielkiewicz chmurnego młodzieńca na starym zdjęciu:

Jeszcze nic o sobie nie wie
Unosi się na palcach
Niebawem odfrunie

Ów młodzieniec nawet nie przeczuwa, że los zdecyduje inaczej i nie pozwoli mu „odfrunąć”, że jego najbliższym światem pozostanie miasteczko, w którym się urodził. Zostanie poetą – może właśnie dlatego, że pisanie wierszy to jakiś sposób na to, by „odfrunąć” mimo wszystko – i w swoich wierszach będzie opowiadał o nostalgiach prowincji. Dziś, po latach, miasteczko jest większe i trochę inne, ale nadal jest prowincją. Tak w każdym razie odbiera swój rodzinny Lubartów Marek Danielkiewicz. Na prowincji, której życie spowija specyficzna aura, czas płynie jakby wolniej, ale bardziej nieubłaganie, a najzwyczajniejsze problemy olbrzymieją i przytłaczają człowieka. Nic tu nigdy dla poety nie jest łatwe, nic mu nie sprzyja. Senność, szarzyzna, napór pospolitości. Krótkie dni, krótki oddech. „Półżywi” ludzie – jak odbiera poeta, nawet księżyc – „półżywy”. Życie tutaj to beznadziejna krzątanina, nie ma żadnego celu, żadnego sensu. Prowincja sama w sobie jest nierozwiązywalnym dramatem. Jak tu żyć?

Myślałeś, że stąd uciekniesz
Śniłeś rozstanie
Ciężki plecak oczekiwał decyzji wyjazdu

Jak być poetą na prowincji? Jak żyć w tym nieprzyjaznym świecie, jak tu nie zagubić swego powołania i ocalić moce twórcze? Przypadek Brunona Schulza był o tyle niezwykły, że to, co go jako twórcę ograniczało, potrafił przekształcić w źródło artystycznej inspiracji. W zwyczajności potrafił dostrzec niezwykłość i nadać jej rangę poezji. Marek Danielkiewicz zdaje się poruszać po wyznaczonym przez Schulza trakcie. Nie od razu trakt ten odkrył, ale od początku – jak się zdaje – krążył nieopodal. Z martwoty uśpionego miasteczka w wierszu Sen nocy letniej z pierwszego tomiku poety słaby blask księżyca wydobywa „senne zjawy – prowincjonalnych poetów”. Śpiąca prowincja zdaje się być jeszcze bardziej beznadziejna niż podczas dziennej krzątaniny. „Prowincjonalni poeci” – w samym tym określeniu już daje się wyczuć ów smutek, którego aurą całe miasteczko jest jakby spowite. Sen to forma egzystencji prowincji. To zjawisko przynależne w istocie do niejawnego porządku rzeczywistości, dotkliwie odczuwane przez kogoś obarczonego, czy lepiej powiedzieć – obdarzonego nadmiarem wrażliwości, jak się okazuje, może obudzić poezję. Już w jednym z najwcześniejszych wierszy Danielkiewicza można to zobaczyć: oto jawa chyli się w półsen i wtedy rzeczywistość ujawnia swój egzotyczny wymiar:

Na ołtarzu dwa pawie
Ogonami wachlują
Jeleń mknie w gęstym lesie
Szczur się kręci przy szparze
Rozpoczęcie szabasu
Tuż tuż zegar ćwierka

Błąkam się po kirkucie
Zbieram kawałki szkła
Deszcz umywa mi ręce

Przychodzi w porze jaśminu
Mężczyzna w kozim mleku wykąpany
Nie można rozpoznać w Nim Pana
W oknach świeczki płoną –
Żywi nie widzą
Umarli nie rozumieją

(Tryptyk lubartowski – nieco zmieniona wersja tego wiersza w tomiku Chłopak z prowincji nosi tytuł Pamięci Georgesa Pereca)

Lubartowski poeta od początku swego pisania zdaje się być obarczony pewnym szczególnym bagażem – jest nim pamięć przeszłości. Czy tylko dlatego odchyla się w kierunku przeszłości, że teraźniejszość jest nieznośna? Czy może ku przeszłości kieruje go wyjątkowy dar, jaki tak naprawdę dany jest bardzo nielicznym: dar jasnowidzenia przeszłości. Tej własnej i tej powszechnej, należącej do historii. Idę do przodu z całą przeszłością, której się pozbyć nie mogę – wyznawał przypadłość tego odstawania od teraźniejszości w jednym z pierwszych wierszy. Dźwiga przeszłość żydowskiego Lubartowa, słyszy głosy nawet z głębi XIX wieku i w całym tym szumie minionego czasu szuka siebie, tego co go jako poetę określa i co stanowi jego najbardziej osobistą własność duchową. To wartości najcenniejsze, uzyskane dzięki wyobraźni, której nieustanna aktywność poszerza ciasną przestrzeń codziennej egzystencji. Przykładami takich wierszy są np. w tomie Osobne ocalenie z 1990 roku Droga do Kozłówki (rok 1963) czy też Litografie z XIX wieku. Cechą wyobraźni Danielkiewicza jest sensualizm, skupienie widzenia na szczególe, przedmiocie i zjawisku na ogół zwyczajnym, pospolitym, poprzez który przeszłość zdaje się mówić najżywiej:

Na ławce porzucone damskie rękawiczki
Żydowski handlarz rozdaje butelki
Zimno dlatego dzisiaj piją wszyscy
Stangret pachnie cebulą i ma bratnią duszę
Stado wron poderwało się z trzaskiem do chmury
W kościele i w cerkwi ręczono za dusze
Dzień dogasał w ognisku. W łaźni lano wrzątek
a zapach lawendy mieszał się jak krew z wiarą.

(Droga do Kozłówki)

Puszystość czasu minionego aż nadto odczuwalna – czytamy w wierszu Lubartów i znowu budzą się skojarzenia z Schulzem. Czas u Danielkiewicza jak czas u Schulza ma cechy materii: obłapia, oblepia, dusi, więzi. Zarówno ten współczesny, jak i ten zawsze spod niego wyzierający czas miniony. W istocie oba „sprzyjają halucynacjom”, może tylko ten czas przeszły, który wydaje się być – mówiąc językiem autora Sklepów cynamonowych – jakby prywatną, należącą jedynie do lubartowskiego poety odnogą oficjalnego czasu historycznego, w głębszą zanurza nostalgię:

Macewy skruszone z gniazdami piskląt;
Dyskretne nawoływania od strony drzew
Wyrzucony z nory kret, pod stertą kamieni praca rudych mrówek
Rozleniwieni chłopcy przeciągają się
Mijają dziesięciolecia – chłopcy ci sami, wodzą za przechodniami;
Cienie w chałatach, szkielet bożnicy, blask oczyszczonej popiołem lampki chanukowej
(…)
Mijają przedpołudnia na trawie kirkutu, którego nie ma
Bezradność, bo nikogo nie obchodzą wymarłe ogrody,
Zakłady fryzjerskie i sodówki…

Schulzowskie klimaty rozpoznajemy w wierszu pt. Liciński z tomiku Osobne ocalenie:

W rynku opodal apteki
przemknął cień Licińskiego
okruchy macy posiał
z kieszeni płaszcza
i potknął się o zbryloną ziemię

Skoszonej trawie wiatr nie pozwalał odetchnąć
i był gotowy w każdej chwili
unieść poetę jak dziecko

W tomiku Chłopak z prowincji pośród wierszy znalazł się jeden tekst prozatorski, wyraźnie ewoluujący jednak w kierunku poezji. Jest to jakby fragment autobiograficznej opowieści lubartowskiego pisarza Ludwika Licińskiego, autora Halucynacji, który zmarł przedwcześnie, w 1908 roku. Danielkiewicz w jakimś sensie utożsamia się tu ze swoim bohaterem, opowiadanie zatytułował znamiennie: Halucynacje II. To tylko cztery kartki teksu, ale bardzo gęstego znaczeniowo, przynoszącego czytelnikowi wiele różnego rodzaju satysfakcji. Autor wykreował niezwykły portret lubartowskiego poety, który w zagubionym „na peryferiach świata” miasteczku „z jedną ulicą” sztuką literacką bronił swego kruchego, zagrożonego śmiertelną chorobą istnienia przed zatratą w niebycie. Cienką kreską zarysował w takim samym stopniu realistyczny, co oniryczny pejzaż miasta, duszną atmosferę żydowskiego miasteczka, stan ducha swego bohatera, oddał aurę jakiejś totalnej chorobliwości. Dlaczego Liciński nie wyrwał się stąd i nie uciekł do Warszawy czy do Krakowa, gdzie znalazłby bliskie sobie środowisko literackie? Danielkiewicz zastanawia się: może właśnie dlatego, że tu, w Lubartowie atmosfera „sprzyjała halucynacjom” bardziej niż w „krainie galicyjskiej ułudy” (kryje się tu niewątpliwie aluzja do galicyjskiej prowincji Schulza). Gdy czytamy fragment narracji, zawierający istotną autorefleksję Licińskiego: stojąc przed witryną agentury księgarskiej Nazarewicza w Lubartowie rozmyślałem o tym wszystkim, co sprawiło, że zacząłem pisać, myślimy bardziej o autorze tego opowiadania niż o jego bohaterze.

Dlaczego zaczął pisać? To może największa z tajemnic osobowości: tajemnica artystycznego powołania. Żeby ją uchwycić, na pewno trzeba pojąć kim się jest, z czego się wyrasta, co mnie tworzy? Danielkiewicz stale o to pyta sam siebie. Tomik Chłopak z prowincji kończy króciutki tekst zatytułowany Od autora, w którym Danielkiewicz próbuje określić się w sposób najbardziej bezpośredni. Niech nas tu jednak nie zmyli specjalny krój drukarskiej czcionki. To nie jest zwykły, suchym stylem podany autobiogram, jaki się zwykle zamieszcza jako swego rodzaju postscriptum. Ta autobiograficzna wypowiedź jest piękną, przejmującą prozą poetycką, jeszcze jednym szkicem do autoportretu poety, który fizycznie postarzał się, ale w swojej odmienionej przez czas postaci niesie ze sobą całe swoje smutne i samotne dzieciństwo, chłopięcą wrażliwość. I tak wiele mówi o poecie dramatyczna refleksja Urodziłem się za późno. Nie słyszałem śpiewu lubartowskiego rebe. Marek Danielkiewicz wskrzesza umarły świat, którego nie było mu dane poznać, ale z którym czuje silny związek. To jego dziedzictwo, to jego bogactwo duchowe. (…)

Całość w tradycyjnym wydaniu „Akcentu”.