Czy współczesnemu światu potrzebna jest jeszcze tzw. kultura wysoka?
Dyskusja na uroczystości 25-lecia „Akcentu”
Teatr im. J. Osterwy w Lublinie, 15 kwietnia 2005 r.
Bogusław Wróblewski, redaktor naczelny „Akcentu”
Witam wszystkich bardzo serdecznie. Spotykamy się w szczególnym czasie, bo w związku z niedawnym odejściem Jana Pawła II trwa jeszcze nastrój wyjątkowej zadumy, koncentracji na wartościach duchowych. Mam w ręku specjalny tom „Akcentu” poświęcony sylwetce intelektualnej Karola Wojtyły, który to tom – jako jedyne czasopismo świeckie – zredagowaliśmy jeszcze w latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku, w dziesiątą rocznicę pontyfikatu, a później wznowiliśmy w dwudziestą rocznicę.
Myślę, że pozostaniemy w tym nastroju szczególnej zadumy, jeśli spróbujemy się zastanowić nad sytuacją współczesnej kultury widzianą przez pryzmat czasopism literackich.
Chciałbym podziękować wszystkim, którzy przybyli na naszą uroczystość. Proszę pozwolić, że ze szczególnym naciskiem powitam czytelników „Akcentu” z różnych pokoleń, a najserdeczniej młodych, których widzę tutaj sporą gromadę. Bo to właśnie wy – czytelnicy „Akcentu” – wszyscy, którzy chcecie wspólnie z nami aktywnie szukać odpowiedzi na pytania, jakie stawiamy kulturze, właśnie wy sprawiacie, że redagowanie tego czasopisma miało sens i że ma go nadal. Zatem nawet najdostojniejszych spośród zgromadzonych tu gości witam przede wszystkim jako czytelników, a niekiedy także autorów „Akcentu”. (…)
Postanowiliśmy uruchomić tę dyskusję prostym pytaniem: Czy współczesnemu światu potrzebna jest jeszcze tzw. kultura wysoka? Rzeczywistość wolnego rynku optymistycznie nie nastraja. Ale czytamy ostatnio w prasie, że według najnowszych badań Instytutu SMG liczba Polaków, którzy kupili jedną książkę w ciągu minionego roku wynosi prawie 30%. Jest ich niemal tylu, ilu tych, którzy nabyli płytę kompaktową. Jednocześnie z 20 do 22% wzrosła liczba osób czytających więcej niż 7 książek rocznie. To dosyć sporo, a to są przecież nasi potencjalni odbiorcy, więc sytuacja nie skłania wyłącznie do narzekania.
Ale zanim oddam głos redaktorom czasopism literackich, chciałbym poprosić o wypowiedź Jego Ekscelencję Księdza Arcybiskupa Józefa Życińskiego.
Arcybiskup Józef Życiński, Metropolita Lubelski
Czy jest nam potrzebna kultura wyższa? Równie prowokacyjnie można zapytać, czy jest nam potrzebna do czegoś muzyka Mozarta, poezja Miłosza czy arcydzieła, które oglądamy w muzeach. Ostatecznie można sobie wyobrazić świat, w którym wszystkie muzea są zamknięte, jakieś odgłosy „perkusyjnopodobne” dochodzą z włączonych głośników, a wszyscy siedzą przed telewizorami, oglądają kolejny serial i nasłuchują plotek o sąsiadach. Taka wersja rozwoju kulturalnego jest – niestety – prawdopodobna. Nie daj Boże, ale jest to wariant ontologicznie możliwy. Ufam, że nie pójdziemy w tym kierunku. Nasi praprzodkowie sprzed 30 tysięcy lat zdobili jaskinie w Cro-magnon dziełami sztuki. A więc jednak mieli wyczucie estetyki, wykraczania ponad to, co bezpośrednio ich otaczało, poszukiwania transcendencji, ku której prowadzi sztuka.
Mówiliśmy o tym podczas dwóch kongresów kultury chrześcijańskiej. Wypowiedzi inspirowane m.in. przez Krzysztofa Zanussiego i Andrzeja Wajdę stanowiły ważny przyczynek do ukazania odpowiedzialności za sztukę wyższą. Te słowa współbrzmiały z przesłaniem Jana Pawła II sformułowanym sześć lat temu w okresie Wielkiej Nocy. W liście do artystów Jan Paweł II powiedział, że potrzeba nam nie tylko hutników, lekarzy i nauczycieli, że potrzeba też artystów, którzy wydobędą piękno i będą kształtować naszą wrażliwość. Piękno nie istnieje przecież na poziomie kiczu, tylko cechuje wyższą sztukę, ku której winniśmy dążyć. I to jest zadanie każdego z nas. Budzić drzemiącego w sobie artystę, który ambitnie będzie wędrował w stronę tego, co często nie jest rozumiane, co trudne, ale co jest przejawem wyższej sztuki. Ktoś powie: a inni zachwycać się będą sztuką niższego polotu… Owszem, będą. Kiedyś zachwycali się dziełami socrealistów, ale czy to znaczy, że ci którzy nie ulegli stylowi socrealizmu, mają teraz bić się w pierś albo kiedykolwiek mieli powody do wyrzutów sumienia? Proszę państwa, sztuka i nauka są dyscyplinami, w których nie funkcjonują zasady demokracji. Jeden Einstein pojawia się zupełnie niezależnie od statystycznych uwarunkowań. Jeden Mozart potrafi przyćmić całe środowisko rzępolących kolegów z ambicjami. Jesteśmy w dziedzinie arystokratów ducha, którzy potrafią wędrować ku szczytom. Naszym zadaniem jest to, byśmy dzisiaj nie pozwolili się zideologizować komercyjnie. Był czas, kiedy mieliśmy awangardę ideologiczną i ona pouczała nas, co robić, żeby iść z postępem, a teraz mamy awangardę komercyjną i ona uczy, jak sprzedać, żeby na tym zarobić…
W kontekście społecznych reakcji na odejście Jana Pawła II jeden z artystów, skądinąd człowiek z niewątpliwym talentem, pochwalił się, że już wybudował trzydzieści pomników papieskich, a ma zamówienie na drugie tyle. Wyobraźmy sobie Leonarda da Vinci, który by trzydzieści razy namalował Damę z łasiczką i jeszcze zapowiadał, że zrealizuje zamówienia w takim tempie, w jakim będą napływać. To jest, proszę państwa, kuriozalna sytuacja. Często słyszymy, żeby zrobić coś największego, najwyższego, monumentalnego, gigantycznego. To dążenie niestety w naszej kulturze akceptujemy w półinteligenckich postaciach, np. zgadzając się na rekordy Guinnessa. Nagłośniając to, że jakaś klasa pobiła rekord długości lekcji matematyki, która trwała czterdzieści godzin. To właśnie grozi kreowaniem półinteligentów, bo trudno sobie wyobrazić, że ktoś mógłby się skoncentrować przez czterdzieści godzin i non stop uczyć się matematyki. (…)
Nasza odpowiedzialność za sztukę wyższą, z którą idzie w parze pewna samotność, jest czymś koniecznym. To nie znaczy, że mamy od razu wybrzydzać na programy telewizyjne, oglądane z przejęciem przez przeciętną rodzinę. Trzeba przyjąć pluralizm w sztuce, którego wyrazem jest to, że część twórców kultury będzie traktowała swoją posługę rzemieślniczo i nie ma sensu temu przeciwdziałać, bo nie wszyscy zrozumieją dzieła wybitne. Ale naszym wspólnym wysiłkiem należy wspierać to, co trudne i co nie idzie po najmniejszej linii oporu. Dlatego jestem dumny z redakcji „Akcentu”, że potrafiła wędrować tą drogą, wiedząc jakie ryzyko podejmuje. Wiedząc, jaka jest cena podobnych samotniczych wypraw. Gratuluję i życzę, żebyście w przyszłości nie zmieniali tego stylu. (…)
Kończąc proszę, żeby dzisiejsi jubilaci nie zrażali się, gdy nastrój święta się skończy. Przyjdzie proza życia i zwyczajne pytanie, z czego zapłacimy za druk następnego numeru. Trudnych sytuacji i wyzwań doświadcza każdy z nas. Przypomnę tylko, że kiedy Jan Paweł II przyjechał do Holandii, przed lotniskiem witały go radykalne grupy, już nie będę wymieniał jakie, z transparentem: „Pope go home”. A on, zamiast wracać do domu, wyszedł, ucałował ziemię, pobłogosławił zgromadzonych. Podniósł na duchu tych, którzy nie mieli transparentów nakazujących mu powrót, a do wszystkich obecnych skierował pytanie: „Co zrobiliście z waszą wolnością?”
Co robimy z naszą wolnością? To jest pytanie adresowane do naszego pokolenia w jubileuszowym, 25 roku od zrywu solidarnościowego. I niech właśnie troska o kulturę wyższą będzie przejawem wielkiego zatroskania o polski kształt wolności. Tego życzę wam, sobie, a przede wszystkim jubilatom. Szczęść Boże.
Bogusław Wróblewski
Bardzo dziękuję Księdzu Arcybiskupowi za te gorące i krzepiące słowa. A teraz chciałbym prosić o zabranie głosu przewodniczącego Rady Programowej naszej Fundacji, pana profesora Jerzego Święcha. Profesor Jerzy Święch jest współzałożycielem Wschodniej Fundacji Kultury „Akcent” powstałej przed 10 laty – jego dobrej radzie i pomocy zawdzięczamy to, że nasze pismo dość sprawnie funkcjonowało.
Prof. dr hab. Jerzy Święch
Parę słów na temat zaproponowany przez redakcję „Akcentu”. Czy kultura wysoka jest nam koniecznie do zbawienia potrzebna? Otóż jest to pytanie, powiedziałbym, pozornie retoryczne, bo obecnie nie bardzo wiemy, czym jest kultura zwana kiedyś wysoką. Dziś mówimy o kulturze elitarnej, dla znawców itd. Traktowanej, co tu dużo mówić, jako pewna osobliwość w świecie zdemokratyzowanych potrzeb artystycznych i kulturalnych. Przypomniał mi się esej Adama Zagajewskiego O potrzebie stylu wysokiego w literaturze. Otóż treści tradycyjnej kultury wysokiej wyrażane są dzisiaj, jak mi się wydaje, inaczej. Od czasów Becketta, od jego Czekając na Godota, nikogo w tym stopniu co kiedyś nie przeraża, że o sprawach najpoważniejszych mówi się w konwencji groteskowej. Że o holokauście powstaje komiks ze zwierzętami jako bohaterami.
Dzisiaj – i tu chciałbym wyrazić swój własny pogląd na tę kwestię – kultura ma rację bytu kiedy, po pierwsze, stoi na straży określonego kanonu wartości, kanonu literackiego. Po drugie, kiedy zakłada, że istnieje pewna hierarchia wartości. Po trzecie, że w kulturze musi istnieć pewien podział zadań. Nie ma artystów od wszystkiego, tak jak nie ma profesorów, którzy się na wszystkim znają. Po czwarte, w kulturze musi panować duch dialogu, tolerancji, ekumenii. A wszystko to wydaje się prowadzić do wniosku, że w świecie kultury zhomogenizowanej, w jakiej my żyjemy, musi istnieć taki jej rodzaj, który stwarza opór przeciwko nadmiernym roszczeniom kultury masowej. To znaczy taka sfera, która byłaby azylem – nie wiem jak to nazwać – azylem… dla naszej duchowości. Tak rozumiem miejsce i funkcje kultury wysokiej dzisiaj. Dziękuję państwu.
Andrzej Kurowski, Wojewoda Lubelski
(…) Proszę pozwolić, że na początku powiem o symbolicznym nawiązaniu do dzisiejszej daty. Ksiądz Arcybiskup był łaskaw wspomnieć o Leonardzie da Vinci. Tak się składa, że dokładnie dzisiejszego dnia przypada 553 rocznica jego urodzin. I gdyby odnieść do tamtej postaci współczesne pojęcia, byłoby ciekawe, czy byśmy go zakwalifikowali jako eksperta kultury masowej czy kultury wyższej. A może jednej i drugiej? (…) Zresztą samo pojęcie kultury wysokiej zrodziło się, kiedy mieliśmy do czynienia na szeroką, społeczną skalę z problemem kultury masowej. A to się wiązało, jak państwo doskonale wiedzą, z rozwojem technik komunikowania. Bo chyba w przeszłości, w wiekach dawnych, nie było takiego podziału. Zadaję sobie dwa pytania. Czy kultura masowa może być poddana jakiemuś procesowi uszlachetnienia i odwrotnie, czy dzieła, które lokujemy w sferze kultury wysokiej, przez sam fakt ich totalnego w wielu wypadkach rozpowszechnienia, nie utracą czegoś z cech owej „wysokości”. (…)
Na pewno można postawić tezę, iż te dwa światy się stykają i przenikają, że ich relacje są zmienne, bardzo dynamiczne w czasie. I po trzecie, że każda nowożytna epoka ma jakiś istotny nurt swojej kultury od początku wysokiej. Ale ma także swoją kulturę masową, której wpływ czasu może nadać pewne szlachetne cechy tej właśnie „wysokości”.
Robert Traba, redaktor naczelny czasopisma „Borussia”
Przede wszystkim gratuluję panu Wróblewskiemu i całej redakcji tego pięknego jubileuszu. Jest mi niezmiernie miło. Przyznam szczerze, że pierwszy raz występuję na scenie teatralnej – wybaczcie państwo, że jestem trochę speszony. Najpierw zamierzałem kontynuować ten wątek, który zaczął Ksiądz Arcybiskup Życiński, zamierzałem próbować definiować. Ale później pomyślałem sobie, że może zamiast pytać „czy kultura wysoka?”, warto zapytać „jaka?”. To jest kwestia, którą przedstawię z punktu widzenia „mikro”, który mnie zawsze najbardziej interesuje. My też mamy jubileusz, bo „Borussia” w tym roku kończy 15 lat doświadczenia budowania i tworzenia kultury. U naszych początków nie było literatury czy poezji, ale Miejsce. Próba zderzenia się, skonfrontowania z Miejscem, które przez lata było różnie postrzegane, ale bardzo mocno ideologizowane. Należę do pokolenia, które wyraźnie to odczuło. Literatura, poezja, esej, koncert, warsztaty literackie i teatralne były wówczas takim, brzydko to nazwę, pasem transmisyjnym budowania, współtworzenia z innymi nowej tożsamości, tożsamości tej ziemi i Polski po przełomie 89 roku.
Mieliśmy szczęście, że byliśmy na tyle dojrzali, żeby to tworzyć. I konfrontacja z miejscem była impulsem właśnie dla tworzenia. Nakreśliliśmy własny projekt budowania kultury poprzez odkrywanie „Atlantydy Północy”, tej ziemi, której dotykamy wszędzie, również tu w Lublinie. „Atlantyda Północy” – to jest to, czego przez lata nie dostrzegaliśmy. Tam na północy, u nas, były to „ziemie poniemieckie”. Są też ślady po Żydach, tu w Lublinie o wiele bardziej widoczne, także współżycie z Ukraińcami i z innymi środowiskami. I to było impulsem, który nakręcał i rozwijał mnóstwo inicjatyw właśnie w sferze kultury wysokiej (chociaż wydawało mi się, że sztuka, którą tu definiujemy jako wysoką, znajdowała coraz więcej odbiorców). I drugim pojęciem, wokół którego to stworzyliśmy, był otwarty racjonalizm. Wydaje mi się, że może istnieć kultura tworzona poza centrum, poza Warszawą, w Lublinie, w innych miejscach. To jest próba wzbogacenia naszego kanonu kulturowego poprzez doświadczenia płynące z konfrontacji z tymi miejscami. Kapitalnym przykładem jest Lublin. „Akcent” z tego korzysta. My również w Olsztynie z tego korzystamy i to jest ogromnie cenne. W ten sposób wpisujemy kulturę w olbrzymi dialog o przyszłości Polski, patrząc na nią z trochę innej perspektywy niż „główne” (może to nie najlepsze słowo) nurty kulturalne, literackie, które się kształtują w centrum. I tak sobie wyobrażam myślenie o kulturze, również tej wysokiej, która powstaje w różnych miejscach, daleko od tak zwanych „centrów kulturalnych”.
Ks. Wacław Oszajca, redaktor naczelny miesięcznika „Przegląd Powszechny”
Drodzy państwo, ja się trochę boję, bo jedni mają lat 25, drudzy 15, a ja mam 120. Właśnie w tym roku „Przegląd Powszechny” obchodził 120 rocznicę powstania. Więc życzę moim młodszym braciom doczekania właśnie takiej rocznicy. I mam nadzieję, że wtedy zaproszą naszych następców znowu do tej sali.
W wypowiedzi pana profesora Święcha pojawiło się pytanie: Czy sztuka jest potrzebna do zbawienia? Otóż oczywiście, że jest potrzebna i to koniecznie, bo zachodzi bardzo ścisły związek pomiędzy zbawieniem a kulturą, jeśli się przyjmie, że zbawienie zależy od wiary. Jan Paweł II powiedział, że wiara, która nie tworzy kultury, jest wiarą niemą, niedostatecznie przeżytą i niedostatecznie przyjętą. Stąd wnioskuję, że jeśli nie będziemy dbać o kulturę nie mamy się co do nieba pchać, co najwyżej do czyśćca. To jest jedna rzecz.
Druga wygląda następująco. Wyobraźmy sobie taki koszmar, że nie ma muzyki, tej wielkiej, nie ma wielkiej poezji, nie ma theatrum dei, jakim jest liturgia. W jaki sposób poradzilibyśmy sobie z ostatnimi dniami, gdyby tej sztuki zabrakło? W jaki sposób wypłakalibyśmy nasz ból, żal? Ale z drugiej strony, w jaki sposób wypowiedzielibyśmy nasz zachwyt, naszą radość? Nie mielibyśmy sposobu. A więc myślę, że ta wielka sztuka jest właśnie wtedy potrzebna, kiedy człowiek próbuje sięgnąć – jak to określił Jan Paweł II w Tryptyku rzymskim – „poza granice zarówno dobra, jak i zła”. Czyli mówiąc za Miłoszem „kiedy człowiek próbuje sięgać po niemożliwe”. A zatem sądzę, że każde ładne słowo, każda mądra myśl, każdy piękny czyn odsłania przed nami i wprowadza nas w taką rzeczywistość, której nigdy nie wyrażamy. No i Bogu dzięki, że tak jest, bo będzie jutro po co wstać, zbudzić się i ruszyć do tego, co jest naszym codziennym zajęciem.
No i na koniec: myślę, że jeśli „Akcent” przetrwał ćwierć wieku, jeśli pisma wychodzą jeszcze dłużej, jeśli muzyka trwa wieki, jeśli poezja przetrwała wszystko, jeśli nie zdążyły zniszczyć kultury żadne wojny, żaden głód, żadne diabły i zło, to znaczy, że można mówić o jej wielkości. Patrzmy zatem na to, co mija, żeby nie przegapić tego, co wielkie. Ale i na to, co się rodzi. Bo nigdy nie wiadomo, kiedy słowo stanie się ciałem. Przyjdzie ten, który przynosi ze sobą wiersz, muzykę, taniec. Dlatego dobrze jest, że są takie miejsca jak „Akcent”, gdzie może się to piękno, które jest w nas, pokazać, ujawnić, objawić i dać innym. Dziękuję.
Bogusław Wróblewski
A teraz chciałbym prosić o zabranie głosu pana dyrektora Michała Jagiełłę – osobę, która ma sumujące wejrzenie we wszystko, co się dzieje w dziedzinie czasopism literackich.
Michał Jagiełło, dyrektor Biblioteki Narodowej
Szanowni państwo, jestem wzruszony i zaszczycony tym, że mogę tutaj być. Proszono mnie, abym przekazał najserdeczniejsze pozdrowienia dla wszystkich zebranych, gratulacje dla redaktora naczelnego „Akcentu”, doktora Bogusława Wróblewskiego, od pana ministra kultury Waldemara Dąbrowskiego. Ja oczywiście dołączam pozdrowienia od Biblioteki Narodowej. Los, który był popychany przez łańcuszek ludzi dobrej woli, sprawił, że od niedawna Biblioteka Narodowa jest współwydawcą „Akcentu”. Mam nadzieję, że mimo częstych zmian w Ministerstwie Kultury, decyzje podjęte parę miesięcy temu będą trwałe i deklaruję państwu, że zawsze Biblioteka Narodowa będzie miała pieniądze na wydawanie „Akcentu”. Oczywiste, że przy życzliwej pomocy władz lokalnych – pana prezydenta, pana marszałka.
Szanowni państwo, „Akcent” jest jednym z niezwykłych, pięknych żaglowców polskiej kultury. Bo zauważmy, że właśnie tu dochodziło, dochodzi i na pewno będzie dochodzić do harmonijnego łączenia tego, co regionalne, z tym, co ogólnopolskie. Kultury polskiej tworzonej w kraju z kulturą polską tworzoną poza Polską. Zauważmy, że „Akcent” zaczął się programowo zajmować literaturą emigracji zanim stało się to modne. W trudnych momentach społecznych i politycznych. Co więcej, to tu dochodzi do naturalnego łączenia polskości z polskością otwartą, z zainteresowaniem sąsiadami, Ukrainą, Węgrami, Niemcami, ale nie tylko.
Szanowni państwo, los tak zdarzył, że jesienią 1989 roku trafiłem do Ministerstwa Kultury. Byłem tam 8 lat, jako wiceminister w sześciu rządach. I oczywiste było dla kierownictwa ministerstwa, że zmitologizowana, niewidzialna ręka rynku nie zawsze i nie dla każdego działa w dobrą stronę. I wtedy podjęliśmy, chyba brzemienną w skutki decyzję, aby wybrane czasopisma ochraniać, poddając je patronatowi obywateli. Te czasopisma nazywają się patronackie, bo są pod patronatem was, szanowni państwo. Obywateli Rzeczypospolitej Polskiej, podatników. Bo na ich wydawanie idą pieniądze z centralnego budżetu państwa. Do tych czasopism w pewnym sensie dołączył „Akcent” i wrocławska „Odra”.
W moim rozumieniu kultura spełnia co najmniej cztery funkcje. Po pierwsze, to jest miejsce, w którym ożywają mity i symbole. Nie ma prawdziwej kultury bez poruszania się w świecie symboli. Po drugie, wytwory kultury spełniają doniosłą rolę informacyjno-poznawczą. Po trzecie, są nieodzowne każdemu społeczeństwu do funkcji integracyjnych, funkcji wspólnotowych. I po czwarte, kultura daje przyjemność, daje zabawę. Są dzieła, które potrafią łączyć wszystkie te cztery sfery. Ja osobiście nie używam określenia „kultura wysoka”, a tym bardziej nie używam „kultura niska”, chociaż jako alpinista i ratownik górski wiem, że są góry wysokie i góry niskie. Są szczyty łatwiejsze i góry trudniejsze. Wolę używać terminów „kultura symboliczna” i „kultura popularna”. Czasopisma, o których mówimy: miesięczniki, dwumiesięczniki, kwartalniki, roczniki to są niezwykłe laboratoria kultury. Czasami się mówi: wy, przekonani, przekonujecie w nich przekonanych. Nieprawda. W jaki sposób, proszę państwa, zmierzyć to, co Polska otrzymała od miesięcznika „Znak”, „Więź”, „W drodze”, od „Przeglądu Powszechnego”. To co dostała od „Twórczości”, „Dialogu”, „Ruchu Muzycznego”? Jak wycenić to, co dał jej „Akcent”? Takie niekomercyjne miejsca muszą istnieć. Upadną, jeśli my, podatnicy, nie będziemy ich wspierać.
Najważniejsze, jaka jest kultura, czemu służy. W moim pojęciu, w sensie społecznym największym nieszczęściem w Polsce jest bezrobocie. Ale nic na to w tej sali, przynajmniej w tej chwili, nie poradzimy. Na drugim miejscu, wchodząc na inne piętra, problemem jest biało-czarne widzenie polskiej rzeczywistości. Ale także nihilizm i wiara w jakieś bardzo łatwe rozwiązania. Zatem wspomniane żaglowce kultury są nam nieodzowne, aby na skomplikowane sprawy kraju, świata, egzystencji ludzkiej spoglądać nie z pozycji rozjechanego przez autobus naleśnika, tylko z pozycji rosnącego, głęboko zakorzenionego drzewa. Życzę wam wszystkiego dobrego!
Bohdan Zadura, redaktor naczelny „Twórczości”
Spodziewając się pustki w głowie, która nie jest stanem ciągłym, ale czasami się zdarza w takich sytuacjach, mam dwie karteczki. Kiedy poznałem pytanie – Czy kultura wysoka jest jeszcze potrzebna współczesnemu światu? – pomyślałem o wierszu węgierskiego poety Guyli Illyésa Świat wiecznych dzieł. Przed jednym z obrazów Giotta:
Z odległości siedmiuset lat, z ram twoich zwycięskich
wyciągając palec milczący,
o Giotto, twarz moją otrzyj,
od lęku wyzwól i klęski. (…)
Gdzie ład i spokój już. Gdzie dzielą tron jeden
cnota i piękno, jakaż prostota dziecięca!
Grzech za kratami, śmierć na łańcuch wzięta –
Świat wiecznych dzieł; stworzony przez człowieka Eden.
Otrzyj me serce, gdyś wzniósł je i znowu
upuszczasz. Idę, idę jeden z wielu
w procesji, która jeszcze nie zna celu,
a patrzy, gdzie już triumf, z uniesioną głową.
Każde prawdziwe dzieło: gniazdo oporu, fort i
przyczółek, bateria ogniowa,
by despotyczny detronizować
czas – wiejcie, wiejcie wspaniałe rewolty!
Z odległości siedmiuset lat, wy, świetliste plamy,
pocieszyciele i zwiastuny i wy, straży ognie,
nasze zrywy powstańcze ku ojczyźnie, ciągle –
zamkniętej w złote ramy.
Potem, kiedy się zacząłem zastanawiać nad określeniem „kultura wysoka”, zdałem sobie sprawę, że jako świadomy użytkownik języka powinienem zapytać, co jest na antypodach kultury wysokiej. I paradoksalnie język podpowiada coś dość zabawnego, że na antypodach kultury wysokiej powinna być kultura głęboka. Z tego wynika, że być może możliwa jest także kultura wysoka – płytka. Po czym przyszedł mi do głowy wiersz ukraińskiego poety Wasyla Machno, mieszkającego od paru lat w Nowym Jorku, zaczynający się od słów: „Nasze życie to pożegnanie ze złudzeniami, których do czterdziestki zbiera się tyle, że reszta czasu pozostaje na to, by się z nimi pożegnać”. I sobie wtedy pomyślałem, że wolę może czuć się raczej redaktorem „Akcentu”, który ma 25 lat, do czterdziestki zostało mu lat 15 i nie musi się żegnać ze złudzeniami, a jeszcze te złudzenia może zbierać, niż redaktorem „Twórczości”, która w tym roku kończy lat 60. Ale to oczywiście żart, bo myślę, że wszyscy redagujący pisma nie przynoszące zysku są ludźmi, którzy nie wyzbyli się złudzeń, przynajmniej paru.
Wracając do tematu, zastanawiam się czy możliwa jest stosunkowo mądra odpowiedź na pytanie poprzez stawianie innych pytań. Myślę, że ta tak zwana „kultura wysoka” tym się różni od innych, mniej cenionych przez nas kultur, że ona właśnie pozwala stawiać pytania, a nie podsuwa tylko recepty i gotowe odpowiedzi. Może by było ciekawym pytanie: Czy współczesny świat jest potrzebny kulturze wysokiej? Myślę, że to też może jest jakieś pole do odkryć. Czasami współczesny świat, jak to się stało 11 września trzy lata temu, nasuwa refleksję, że oto kolejny raz cała ta kultura, niezależnie od tego czy wysoka, niska, głęboka, masowa, że cała ta kultura we współczesnym świecie staje się śmieszna.
Magdalena Rabizo-Birek, redaktor naczelna „Frazy”
Dobry wieczór państwu. Punkt widzenia na problemy kultury wysokiej przechodzi u mnie ostatnio bardzo szczególne wahania, pewnie związane z tymi magicznymi cyframi, które przed chwilą przywołał Bohdan. Wprawdzie „Fraza” ma dopiero lat 14, ale ja nieco więcej… W pewnym momencie problemy związane z redagowaniem, wydawaniem pisma, kolportażem, sprzedażą nasiliły się znacznie, zaczęły przysłaniać te, jak zawsze mi się wydawało istotniejsze sprawy, związane właśnie z tworzeniem kolejnych elementów kultury – nigdy się nie zastanawiałam, czy ona jest wysoka. Moje wahania są związane z przyszłością. Tak mocno widzę teraz, że kończy się jakiś czas, zaczyna się nowy. Oczywiście dla kultury wysokiej. Jest nadzieja, że będzie ona trwała, ale chyba się bardzo zmieni, tak jak zmienia się młode pokolenie, z którym coraz trudniej się porozumieć na punkcie wspólnych wartości, przeczytanych książek, obejrzanych filmów, słuchanej muzyki. Tych punków wspólnych jest coraz mniej. Nie wiem, jaka kultura będzie się rodzić w internecie, na czatach. Jakie dzieła wynikną z blogów, jakie dyskusje są tam prowadzone. Czy rzeczywiście losem czasopism będzie finał elektroniczny? Takie są te niepokoje…
Pisma takie jak „Akcent”, „Twórczość”, z którymi bardzo wiele „Frazę” łączy, są wzorami dla nas, pobratymcami, podobnie jak „Borussia”, „Kresy” i wiele innych. Czy my będziemy dalej trwać? Czy nie jesteśmy już jakimiś ostatnimi Mohikanami? W którymś momencie na pytania zadawane przez dziennikarzy, dlaczego to jeszcze robimy, tworzymy te pisma, powiedziałam, że czujemy pewien dług wdzięczności wobec naszych nauczycieli, przyjaciół, wykładowców na uczelni, kolegów także, rodziców niekiedy. No i przede wszystkim wobec tego wielkiego grona cieni, wielkich cieni. Pisarzy, dzięki którym jesteśmy jacy jesteśmy.
Ta kultura, która mnie interesuje, w przeciwieństwie do masowej, daje bardzo wiele. Odpowiada na pytania, albo zadaje pytania z dziedziny egzystencjalnej, eschatologicznej, filozoficznej. Niekiedy pomaga także w dylematach religijnych. To właśnie mnie pasjonuje w kulturze wysokiej. Nie wyobrażam sobie, jak mogłabym bez niej dalej żyć. Po prostu to jest mi potrzebne jak chleb. Jeśli będzie takich osób więcej, jeśli ci młodzi też będą odczuwali potrzebę dzieł, które sycą, to będzie dobrze. Bo kultura masowa, popularna nie syci… I na tym polega nasza przewaga.
Zbigniew Nowak, redaktor naczelny „Tygla Kultury”
Chciałbym podziękować za zaproszenie i pogratulować, bo faktycznie robicie tutaj dobre czasopismo. Zawsze w Łodzi zazdrościliśmy m.in. Lublinowi, w którym jest kilka czasopism na pewno należących do kultury wysokiej. Ale wracając do pytania: Czy współczesnemu światu potrzebna jest jeszcze kultura wysoka? Myślę, że jest ono nieco chybione. To jest tak oczywiste, że można w ogóle nie stawiać takiego pytania. Można pytać o to, jaka ta kultura wysoka ma być i czym się charakteryzuje, dla kogo istnieje, komu jest potrzebna? Pani Rabizo-Birek mówiła, że ta kultura się zmienia. Wyrażała obawy, czy przetrwa. Ja myślę, że o to możemy być spokojni, bo przecież kultura jest właściwością daną człowiekowi. Jej rola polega na przenoszeniu wartości. Niezależnie od czasu, zmieniających się mód, wewnątrz kultury wysokiej toczą się ważne dysputy. Znamy przecież z historii cywilizacji potężne awantury – przedstawiciele oświecenia toczyli boje z romantykami, to tylko jeden z przykładów. Chyba na tym polega jej rola i funkcja.
Łódź, jak państwo wiecie, nie miała dobrej opinii, jeśli chodzi o dorobek kulturalny. Było to miasto stworzone dla pieniędzy, pierwsze miasto kapitalistyczne na ziemiach Kongresówki. Ale po jakimś czasie ludzie, którzy tam przybyli, również najprostsi rzemieślnicy, zaczęli ujawniać potrzeby duchowe. Odkrywamy to dziś jeszcze ze zdumieniem, bo mamy w Łodzi ciągle jakiś kompleks, że może jesteśmy tam jako inteligencja mało potrzebni. Po wojnie był dekret kierownictwa partyjnego, że Łódź ma być miastem robotniczym. Czy wiecie, że do dziś nie ma u nas kampusu akademickiego, a uniwersytet jest rozczłonkowany po całym mieście… Ale niedawno przeglądałem dane statystyczne na temat odbiorców kultury w Polsce na przykładzie czterech miast – Warszawy, Krakowa, Poznania i Łodzi. Jeśli chodzi o frekwencję w kinach, liczoną na tysiąc mieszkańców, to Łódź zarówno przed wojną, jak i po wojnie była na ostatnim miejscu, ale jeśli chodzi o teatr to ta robotnicza Łódź była przed wojną na drugim miejscu, wyprzedzała nie tylko Poznań, ale i Kraków! Dopiero po wojnie spadła na ostatnie…
Wracając do kwestii ogólnych: jak długo będzie trwał obecny stan rzeczy? Czy nadal będzie książka drukowana? Na pewno jeszcze będzie. Pismo klinowe też istniało przez jakiś czas, od jakiegoś momentu jest druk. Wchodzimy teraz w cywilizację elektroniczną… Po to między innymi redagujemy nasze czasopisma, aby pokazywać, że kultura wysoka jest potrzebna elitom. Już o tym mówiono, że kultura przekształca się. Pod wpływem poprzednich doświadczeń przychodzą nowe przemyślenia, nowe środki wyrazu. Powtórzę jeszcze raz, że jej rolą jest przenoszenie tych najcenniejszych wartości dla przyszłych pokoleń.
Arkadiusz Bagłajewski, redaktor naczelny „Kresów”
„Akcent” oczywiście i dla nas jest pismem ważnym. To było przecież jedno z nielicznych zjawisk z kręgu kultury oficjalnej, po które można było sięgnąć bez wstydu, wziąć do ręki i przeczytać. O innych pismach, czy o wielu pismach z tego czasu chcemy zapomnieć. Zatem chciałbym na ręce Bogusława Wróblewskiego złożyć gratulacje i życzyć następnych równie świetnych lat. Nie będę długo mówił, bo myślę, że oczywiście w tym gronie jesteśmy przekonani, że kultura wysoka jest potrzebna współczesnemu światu. Na tyle jestem do tego przekonany, że usiłuję też przekonać studentów. Ja tutaj trafiłem bezpośrednio po zajęciach, prowadzę ćwiczenia z literatury romantycznej i być może młodzi ludzie mają tego dosyć, ale od listopada rozmawiamy o Dziadach. Kiedy dzisiaj powiedziałem, że w maju będziemy mówili o Nie-boskiej komedii Krasińskiego usłyszałem westchnienia. Ale po iluś latach wiem, że niektórzy spośród nich przychodzą i doceniają te kilkumiesięczne rozmowy o Dziadach.
Uniwersytet jest takim miejscem, ale też i kwartalnik literacki jest takim miejscem, w którym prowadzi się dyskusje o kulturze i literaturze na pewnym poziomie. I można po prostu wyłączyć się, mówiąc w cudzysłowie, z tego świata, który pędzi i często sam nie wie dokąd. Są teksty, wiersze, eseje, które pozwalają nam zwolnić. I myślę, że przekona nas o tym wizyta w Empiku, czy w innym miejscu, gdzie po prostu można swobodnie podejść do półki z czasopismami. Młodzi ludzie te pisma tam czytają, są często zatopieni w wielogodzinnej lekturze. I odsuwając na bok, na inną zupełnie dyskusję, kwestię zdobywania funduszy, która nam wszystkim redagującym czasopisma spędza sen z powiek, to właśnie takie wizyty w Empkiu są w stanie momenty zwątpienia odsunąć – spojrzenie na tych młodych ludzi najlepiej przekonuje, że kultura wysoka jest ciągle potrzebna.
Bogusław Wróblewski
Bardzo dziękuję wszystkim mówcom, ale to nie jest zamknięcie dzisiejszej wymiany poglądów. Po spektaklu poetyckim złożonym z najlepszych wierszy publikowanych w „Akcencie”, przygotowanym przez znakomitych aktorów Teatru Osterwy, panów Jacka Króla i Szymona Sędrowskiego, zapraszamy do foyer na dalszy ciąg rozmowy, już w bardziej kameralnej scenerii.
oprac. M. Sz.