Łukasz Marcińczak. Kamienie pachnące szafranem

Spis treści numeru 2/2005

Kamienie pachnące szafranem

 

(…)

Kabaliści lubelscy opowiadają fantastyczne historie o Axis Mundi, czyli punktach w przestrzeni, gdzie niebo styka się z ziemią w sposób nadprzyrodzony. W takich miejscach powstawały sławne wyrocznie, jak Apollona w Delfach, tam wznoszono świątynie, z najsławniejszą jerozolimską, stamtąd wieszczyli szamanowie, tam pojawiały się bóstwa, prorocy doznawali objawień, a na zwykłych ludzi spływały prorocze sny. Miejsca takie otaczano zawsze najwyższą czcią, szybko wokół nich rodził się kult religijny, a ofiarnicy i kapłani starali się stąd wyjednać pomyślność dla całej społeczności. Wyobrażano je sobie czasem jako mistyczne drzewa, po których można było wspiąć się do zawieszonych nad ziemią, niczym wyspy, boskich komnat. Niekiedy jednak bojaźń boża podsuwała obrazy rozpiętego ponad ziemią sklepienia niebieskiego jako siedziby groźnego świata nieznanych potęg i wówczas Axis Mundi wyobrażano sobie jako rodzaj filaru, słupa albo kolumny, która łącząc ziemię i niebo utrzymywała je zarazem w bezpiecznej dla ludzi odległości.

Symbol wczesnego chrześcijaństwa w klasztorze oo. Dominikanów. Fot. Ł. Marcińczuk

Symbol wczesnego chrześcijaństwa w klasztorze oo. Dominikanów.
Fot. Ł. Marcińczuk

W Lublinie, który nie tylko tutejsi polihistorzy, ale i zwykli prostaczkowie uważali za pępek świata, w niewielkiej od siebie odległości bujnie krzewić się miały aż trzy właśnie takie mistyczne drzewa. Każda religia rościła sobie prawo do posiadania własnego. Toteż o ile dla katolików rzymskich firmament lubelski wspierał się o szpiczastą wieżę fary świętomichalskiej, o tyle dla prawosławnych oparty był na pękatym brzuścu cerkwi Przemienienia Pańskiego. Żydzi znowu uważali, że świat trzyma w posadach ich cadyk, Jakub Izaak Horowic, którego mieszkanie znajdowało się przy ulicy Szerokiej pod numerem 28. Przy czym w Lublinie owe centra kosmiczne – tak niesłychanie odległe w oczach swoich wyznawców – połączone być miały w sposób zagadkowy, tak samo jak połączone i wymieszane było tu wszystko, niczym złote monety w sakiewce.

Gdyby „zawiesić” ukształtowanie terenu, tzn. wziąć w nawias wszystkie murki, wzgórki, mostki i krawężniki (czyli rzeczywistość sublimować), to idąc od św. Michała w linii prostej jak po rozciągniętej po ziemi linie jakieś dwieście kroków, docierało się do domu cadyka, i idąc kolejne dwieście kroków i nie zbaczając ani o włos z owej niewidocznej linii, docierało się do cerkwi. W myśleniu mistycznym zaś prawidłowości takie nigdy nie są bez kozery i choć trudno podać jakąkolwiek sensowną przesłankę, dla której te trzy od zawsze skłócone religie mogłyby chcieć rozgrywać wspólnie jakąś metafizyczną partię szachów, fakt pozostaje faktem, że ich centra oddalone były od siebie z pedantyczną, a nawet matematyczną, dokładnością. (…)

Ul. Królewska tak pusta jest tylko późną nocą. Fot. A. Makowski

Ul. Królewska tak pusta jest tylko późną nocą. Fot. A. Makowski

Wyniesienie, awans, o jakim się nawet nie śniło tutejszym mieszkańcom, nosiło już w sobie, jak się wydaje, znamiona upadku. Że to wszystko zaczęło się od Trybunału, świadczyć mogą dwa fakty, które miały miejsce tuż po jego powstaniu i co wnikliwszymi umysłami wstrząsnęły, będąc swoistym dla miasta memento. Pierwszy to casus Klonowica, którego sielskie i pracowite życie lubelskiego rajcy, a potem burmistrza, prawie równocześnie z powołaniem Trybunału zmienia się w piekło. Dla jasności nadmienić należy, iż Klonowica, jako zaledwie mieszczanina lubelskiego, nic zgoła łączyć nie mogło z Trybunałem szlacheckim, poza tym jedynie, że zarówno siedzibą Trybunału, jak i siedzibą burmistrza był ten sam budynek ratusza.

Owóż w r. 1580 rozpoczyna się niechlubna batalia, w której głównymi bohaterami byli: lubelski poeta oraz jego teściowa Małgorzata (nomen omen secundo voto Bachusowa), miejscem akcji sala trybunalska i staromiejskie uliczki, a przedmiotem sporu kamienica w rynku, którą w posagu Klonowicowi wniosła żona. Czas jakiś sprawa toczyła się jak należy w sądzie, ale niebawem połowica poety została dotkliwie pobita przez matkę w rynku, potem rzeczona Bachusowa splądrowała kram, który Klonowic trzymał przy kamienicy, oraz włamała się do spornej kamienicy, którą ogołociła. Wówczas doprowadzony do ostateczności Klonowic – choć rajca i znany jednacz sądowy – dopuścił się pobicia teściowej, za co, z wielką swoją sromotą niczym pospolity obwieś siedzieć musiał na wieży. Było to dopiero preludium. Sprawa kamienicy pojawiać się będzie na wokandzie przez następne lat 20, ocierając się nawet o sąd królewski, a kobiety pobiją się jeszcze parokrotnie na ulicy kijami i obrzucą kamieniami. Klonowic w tym czasie obrany został po raz pierwszy burmistrzem, ale w domu skandal gonił skandal. Pani burmistrzowa bowiem zakochała się w czeladniku imieniem Złotniczek, którego Klonowic zdybał in flagranti (w sławnej już kamienicy) i rzucił się na niego z puginałem, a czeladnik musiał ostrzeliwać się z krócicy. Czterokrotny burmistrz i ławnik lubelski przez ostatnie dwie dziesiątki lat swego życia pojawiać się będzie w budynku Trybunału (czyli na ratuszu) równie często jako osoba urzędowa co oskarżony, ewentualnie oskarżający. Dobrze chociaż, że powstało z tego dzieło znaczące – Worek Judaszów, gdzie naszkicował Klonowic znakomite portrety miejskich złoczyńców, tworząc bogatą panoramę lubelskich oszustów, lichwiarzy i rzezimieszków. Oczywiście najwięcej dostało się tam uwodzicielom i cudzołożnikom. Dziełko to było na gruncie polskim wielce nowatorskie, porównywano potem często Klonowica do Villona i nie tylko w doborze niezwykłego tematu był wielki Klonowic do wielkiego Villona podobny. Genius loci odwrócił swoje oblicze od własnego piewcy. Już wkrótce zresztą miało stać się regułą, że stróże prawa w Lublinie sprawiedliwość obrócą w żart. Kolejnym pokoleniom przyjdzie już wspominać szczęśliwsze czasy słowami Franciszka Villona: „Ach, gdzie są niegdysieysze śniegi…”

Fragment Starego Miasta. Fot. Ł. Marcińczuk

Fragment Starego Miasta. Fot. Ł. Marcińczuk

Przypadek drugi okazał się jeszcze groźniejszy w skutkach dla miasta, które, chcąc nie chcąc, stało się grobowcem innego wielkiego poety. Król Stefan Batory pojawił się w Lublinie w r. 1584 w związku z gorszącą sprawą Zborowskich i tu dopuszczony został przed jego oblicze Kochanowski, który po krótkiej rozmowie z królem padł rażony apopleksją. Poszło o szwagra poety – Jakuba Podlodowskiego, pod pozorem nabycia koni arabskich posłanego do Stambułu, by w rzeczywistości pozyskiwać zwolenników przed planowaną przez Batorego inwazją na Turcję. Podlodowski został jednak zdemaskowany i stracony, a królowi nie pozostało nic innego jak o sprawie szybko zapomnieć. Wyjaśniając to zaufanemu poecie nie przewidywał zapewne król wrażenia, jakie to na nim zrobi. (…)

Całość w tradycyjnym wydaniu „Akcentu”.