Marek Danielkiewicz. Wiersze

Spis treści numeru 1/2005

Chłopcy z Lubartowa

Na stole serwetki haftowane przez nianię w czasie okupacji
I mocny zapach wczesnych jabłek i śliwek
W pokoju brązowym zwanym kakaowym
Koń na biegunach z nicianym ogonem i wydłubanym okiem
Pod schodami sekretne wejście na niski strych
Gdzie dzieciństwo upływało w towarzystwie pająków, kurzu i lektur
Pod ścianą kulawy fotel obity materiałem w róże – świadek samobójstwa Halinki
Na drzwiach do jej pokoju kredowe znaki: K+M+B 1963
Wokół budynku krzewy jaśminu
Syte koty na wyblakłej dachówce lepkie od pcheł
Chłopcy wołają pomocy, która nie nadchodzi
Marek ma rozbite kolano, Grześ drzazgę w dłoni
Nad ich głowami owady ciężkie od cukru
W tym czasie dorożka pana Mazurkiewicza skręca na kirkut
Furman popędza batem konia, który pamięta służbę u Zamoyskich
Dwie kobiety z Ameryki ocierają łzy – Rachela jest młodsza
Grześ polewa jodyną ranę i zaciska zęby
Pani Jarszakowa przykłada szablon krawiecki do kawałka jedwabiu
Porcelanowa papuga pokrzykuje z radości
Gdy rozebrana do rosołu klientka przymierza sukienkę
Nie podglądajcie chłopcy – grozi uczennica krawiectwa, Irenka z Annoboru
Chłopcy robią porozumiewawcze miny i kryją się w spiżarni
Na parapecie fermentuje sok porzeczkowy i leżą martwe muchy

 

Przy młynie

Wejście do zakładu stolarskiego zarastało dzikie wino
Szyld z nieudolnie namalowaną trumienką odstraszał przechodniów
Chłopcy przyciskali nosy do szyby, by zobaczyć wnętrze
Stolarz lubił powtarzać, że interes się nie kręci, bo ludzie nie chcą umierać

Furmanki zatrzymywały się przy młynie pana Boczkowskiego
Mężczyźni dźwigali worki ze zbożem i mąką
Nad nimi unosił się zapach końskiego potu, moczu i taniego tytoniu
Kobiety handlowały kapustą i kaszą gryczaną
Wódkę można było kupić u starej Jeziorowej – nie dawała na kredyt

Chłopcy wdrapywali się na gruszę przy płocie
Z góry patrzyli na końskie fallusy, długie i grube – celowali do nich z procy
Zadawanie bólu sprawiało im przyjemność

 

Wyznanie starej kobiety

                                              Matce

Zabili Szmula Percyka
Na progu synagogi
Piękny był z niego chłopak
Udał się Panu Bogu

Miał myszkę na prawym policzku –
Do całowania…
Dziewczyny sikały po nogach
Gdy się kłaniał

Ciało ciągnęli po kocich łbach
Aż do kirkutu
Noc była – ukradli zegarek
I parę skórzanych butów

Modlił się rabin Geldblum
Żydzi krzyczeli z rozpaczy
Lecz Bóg zajęty czymś innym
Tej zbrodni nie zobaczył

Więcej wierszy w papierowym wydaniu „Akcentu”.