Niech pani to czymś wypełni,
czymś, co się wydaje słuszne:
Zaczęła się od Zofii i Wojciecha,
a potem nie umiała skończyć.
Pozwalam ci na wiele słów, którym nie ufam
i na jedno, któremu wierzę. Możesz mnie nazywać poetą.
Tylko ty. Tylko tyle, by upłynął wieczór i poranek – dzień pierwszy.
Tylko tyle, żeby zostało powiedziane jak należy. Wystarczy,
że mniej więcej rozumiemy, co ze sobą niesie to imię. Jaką męską rzecz
wkłada na ramiona. Mówisz tak o mnie i tak się staje, jak mówisz.
Jeszcze trzymam w palcach igłę, jeszcze w ręku kulki jarzębiny na korale,
a już mi nić odmawia. W twoje idzie zaparte. W twoje zaprawdę wiem.
Podobno mężczyzna nie wybacza, ale zapomina.
Kobieta wybacza, lecz nie zapomina nigdy.
Ładnie pomyślane, nie uważasz? Zgrabnie ujęte.
Zupełnie jak my. Bo chociaż jestem od ciebie ładniejsza
o prawie dwadzieścia lat – co ustaliliśmy już dawno – nie potrafię
drżeć przy każdym wierszu, który jest wart drżenia. Taka uroda.
Taki wiek – wczesnej zrzędliwości, upartego nazywania przesadą
tego, co uznajesz za dar. Dlatego potrzebny był nam trafnie użyty cudzysłów.
Życie bez cudzysłowu może się okazać koszmarem. Czy wiedziałeś o tym,
wtrącając mnie w swoje życie po raz pierwszy? Ja nie. Ale teraz już,
kiedy wybaczyłam chyba wszystko, o czym nie pamiętasz, możemy żyć
w zgodzie na umiarkowanie piękną literaturę, nie drocząc się o sens.
A jeśli w życiu chodzi tylko o to, by było ładnie wypowiedziane?
Jeżeli to wystarczy? I jeśli miałby zostać po nas zaledwie
jeden zgrabny dwuwers, czy to nie jest wiele?
Lubię twoją starość. Czuję się w niej bezpiecznie.