Sławomir Buryła. Gdy chodzi o życie

Spis treści numeru 3/2001

Gdy chodzi o życie

 

W rozmowie z Konstantym Gebertem ( Nie zawracaj mi głowy, „Midrasz” 1999, nr 11) Marek Edelman mówił: Dla mnie żydostwem jest to, żeby być z tymi ludźmi, których tutaj już nie ma, i z tym wszystkim, co zostawili po sobie. I tyle. Henryk Grynberg, rejestrator żydowskiego losu, ujawniając motywy wyboru drogi życiowej, pisał w Prawdzie nieartystycznej: Zostałem pisarzem zmarłych, bo żywi mieli dosyć własnych pisarzy. Zostałem strażnikiem wielkiego cmentarza. Grobów, których nie ma poza naszą pamięcią. Czuwam, aby ich nie bezczeszczono, i nie mogę narzekać na brak roboty. Autor Zwycięstwa jednak w 1967 roku opuścił Polskę, Edelman pozostał. Nie jest to zarzut pod adresem Grynberga. Obydwaj bowiem znajdowali się w różnej sytuacji życiowej. I emigracja, i decyzja o pozostaniu w kraju miały swe konsekwencje. W przypadku Edelmana, kilkakrotnie przecież namawianego do wyjazdu przez jednego z najbliższych mu ludzi „Antka” (Icchaka Cukiermana, uczestnika powstania w getcie), oznaczała zgodę na ewentualne szykany i odrodzenie się tendencji antysemickich. I choć zaraz po wojnie podobna myśl musiała się wydawać czymś absurdalnym, to bardzo szybko, bo w 1946 roku, nabrała ona konkretnych kształtów podczas kolejnych pogromów w Krakowie i Kielcach.

W Obrońcy i świadku Jan Józef Szczepański, we wstępie do Strażnika, pisze: Powstanie w getcie warszawskim zajmuje zawsze osobne miejsce, mimo że pod względem związanych z nim ofiar nie da się porównać z żadnym innym. […] Główną przyczyną wydaje się fakt, że w odczuciu społecznym było to powstanie odmiennej kategorii – nie narodowe, ale żydowskie. A więc nie całkiem przynależne do ogólnej historii Polski. Mówienie o tym brzmi kłopotliwie, a nawet małostkowo, nie można jednak pomijać milczeniem faktu, który w historii polskiej istnieje i odgrywa w niej znaczną rolę. Jego najistotniejszą cechą, stwierdza dalej autor Przed nieznanym trybunałem, była walka o godność. Od początku bowiem wiadomym było, że około dwustuosobowa grupa powstańców, na wyposażeniu której znajdował się jeden karabin automatyczny, znikoma ilość granatów uzupełnianych „koktajlami Mołotowa” nie ma szans w walce z posiadającymi artylerię i broń ciężką Regularnymi jednostkami SS. Ale to właśnie z ducha solidarności i braterstwa zrodziła się Żydowska Organizacja Bojowa, a nie z terroru.

W Strażniku Marek Edelman ukazuje się oczom czytelnika jako człowiek „trudny”: bezkompromisowy, często przekorny, można nawet odnieść wrażenie, że cyniczny. W osobie Mordechaja Anielewicza dostrzega nie tylko bohatera, ale też człowieka ogarniętego manią przywództwa, jego samobójstwo zaś traktuje jako coś, co przysłużyło się jedynie uformowaniu legendy. Ślad owej bezkompromisowości widać w jego antymitologicznym nastawieniu do własnego udziału w powstaniu getcie, powstaniu warszawskim, działalności w opozycji, akcjach charytatywnych w Kosowie. Edelman nie lubi wielkich słów, drażnią go.

Wydawać by się mogło, że taka nieprzejednana postawa powinna sprzyjać niesłychanie surowej ocenie zachowania Polaków podczas powstania w getcie czy represji, jakie spadły na ocalałych z zagłady Żydów w marcu 1968 roku. A jednak tak się nie dzieje. Edelman nie jest skłonny do generalizujących rozstrzygnięć. Byli tacy, którzy pomagali, ale znaleźli się też żołnierze AK, którzy w trakcie powstania na placu Grzybowskich rozstrzelali grupę ukrywających się Żydów.

Autor Getto walczy próbuje też zrozumieć postępowanie znienawidzonej Służby Porządkowej, którą tworzyli żydowscy policjanci. Oceniając dziś ludzi zaangażowanych w tego typu działalność często zapomina się o tym, iż do momentu rozpoczęcia Wielkiej Akcji brali oni udział m.in. w szmuglu, bez którego getto umarłoby z głodu. Dopiero postawienie ich przed straszliwym wyborem albo śmierć, albo dostarczenie na Umschlagplatz codziennie co najmniej pięciu osób uczyniło z nich bestie. Dlatego też Edelman powtórzy za Tadeuszem Borowskim: najgorsza jest nadzieja na ocalenie własnego życia dawana przez władców w sytuacji, gdy wszyscy umierają. To ona paraliżuje wszelki opór, a z ludzi czyni bezwzględnych wykonawców woli kata.

Jednym z bohaterów Strażnika jest Bund (Ogólny Żydowski Związek Robotniczy Rosji, Polski i Litwy), partia żydowskich robotników założona w 1897 roku w Wilnie. Jej największą zasługą – mówi Edelman – było to, że przywróciła godność osobistą Żydom. Członkowie Bundu organizowali grupy samoobrony, które stanowiły odpowiedź na fale pogromów ludności semickiej, jakie przetaczały się przez wschodnie tereny Europy. Wspomnienia Włodka Goldkorna dołączone do Strażnika noszą znamienny tytuł Mama-Bund. Pojawiają się nazwiska dwóch wybitnych działaczy, którzy przekształcili Bund w „mamę”: Henryka Erlicha i Wiktora Altera. Partia żydowskich robotników, która przyznając się do socjalizmu zawsze odcinała się od komunizmu, szczyciła się swych demokratyzmem, który nie mógł i nie chciał być niczym ograniczany: Dobry katolik musi wierzyć, że papież jest nieomylny. Dobry komunista musi wierzyć, że Stalin nigdy się nie myli. Dobry bundowiec może i ma obowiązek zawsze zadawać sobie pytanie, czy partia podąża słuszną drogą? – pisał przed wojną Wiktor Alter. Ten demokratyczny wymiar Bundu (nienawiść do dyktatury, braterstwo, sprawiedliwość społeczna) podkreśla do dziś Marek Edelman widząc w nim podobieństwa z ideami „Solidarności”.

Ostatni żyjący przywódca powstania w getcie pozostaje wierny bundowskim ideałom. Owa wierność to pamięć o przeszłości, która jest rodzajem przestrogi. Pamięć jednak zakazuje przyglądać się biernie rzeczywistości, zwłaszcza jeśli znowu objawia ona swe wrogie oblicze. Dla doktora ze słynnego utworu Hanny Krall Zdążyć przed Panem Bogiem Hitler i jego ideologia ciągle wypuszczają swój zaraźliwy jad we współczesnym świecie: Rwanda, wojna w byłej Jugosławii, Kosowo. Dla Edelmana holocaust, obozy śmierci stanowią dowód klęski cywilizacji europejskiej. Ale sama konstatacja o upadku i kryzysie kultury nie wystarcza. Marek Edelman mówi przy tej okazji o odpowiedzialności jako brzemieniu i szansie jednocześnie. Europa musi pamiętać, że niechciane dziedzictwo historii stawia ją w roli obrońcy wartości, które kiedyś sama wypracowała. Najgorsza jest obojętność, taka jak ta, która towarzyszyła Żydom ginącym w gettach i obozach śmierci. Bierny świadek jest winny. Bezczynność w sytuacjach skrajnych zaś jest przestępstwem. Dlatego też lekarz i senator Edelman pisze apele i odezwy do przywódców USA, Niemiec, Francji z prośbą o interwencję w Kosowie.

Ta swoista etyka maksymalistyczna, której zwieńczenie stanowi życie drugiego człowieka, każe mu zawsze występować w obronie słabszych, gdy ich życie jest zagrożone. Edelman wie jednak, że najlepszą odpowiedzią na przemoc jest siła. Wszelki totalitaryzm rozumie jedynie argumenty siły, dlatego walka z nim może być tylko wtedy możliwa, gdy – po bezskutecznych rokowaniach – włączy się do niej potencjał militarny. Ostatni żyjący przywódca powstania w getcie pamięta bowiem o sromotnym losie Żydów w czasie ostatniej wojny światowej. Wyczuwalny jest tutaj zresztą żal, jaki ten strażnik cmentarzy swych przodków ma wobec postawy aliantów, gdy bezbronni ludzie ginęli w komorach śmierci. Czy dokonując nalotów na niemieckie miasta nie można było zbombardować obozu w Oświęcimiu? Dlaczego tego nie zrobiono? To pytanie, które powraca we wspomnieniach wielu Żydów, pozostaje bez odpowiedzi. To, co działo się w państwach byłej Jugosławii, jest niczym innym jak tylko powtórzeniem zbrodniczej polityki nazistów. Milosević wydający rozkazy, by mordować muzułmańskich mężczyzn i gwałcić ich kobiety dla „ulepszenia rasy”, jest potomkiem Hitlera, Rosenberga, Goebbelsa i innych bonzów z NSDAP. Jeszcze raz w historii te dwa ustroje: komunizm i nazizm spotkały się ze sobą.

Po pięćdziesięciu latach od klęski faszyzmu i stalinizmu powstają innego rodzaju getta. Obok znanych z epoki hitleryzmu, opartych na podziale rasowym (Serbia), tworzą się na Zachodzie getta bogaczy, wspomagane ustawami o cudzoziemcach oraz gastarbeiterach. Jest to jednak polityka krótkowzroczna. Biedna i głodna Afryka oraz pokaźna część Azji będzie coraz mocniej napierała na Europę szturmując jej rubieże. Głód bowiem nie zna granic. Przy tej okazji jednak słynny lekarz ze Zdążyć przed Panem Bogiem wskazuje na pozytywne przewartościowania, jakie się dokonują w świadomości milionów ludzi końca dwudziestego wieku. Oto okazuje się, że można – tak jak w przypadku Kosowa postąpili Amerykanie – interweniować zbrojnie w obronie innego narodu, nie mając w tym żadnego bezpośredniego interesu gospodarczego, ideologicznego, opowiadając się jedynie za wolnością.

Edelman jest wierny swym przekonaniom nawet wówczas, gdy wie, iż nie przysporzą mu zwolenników. Tak było w przypadku strajku służby zdrowia domagającej się podwyżki płac. Ci, którzy tak postępują – zdaniem Edelmana – zapominają o powołaniu lekarza, a studia na medycynie traktują w kategoriach ewentualnych zarobków. W sprawach zdrowia i życia ludzkiego nie można się powoływać na prawa wolnego rynku. To nie kwestia przysięgi Hipokratesa, to sprawa zwyczajnej ludzkiej przyzwoitości. Lekarz nie ma prawa poprawiać swego bytu kosztem cudzego zdrowia i życia. Taka jest specyfika naszego zawodu. Kto tego nie akceptuje – może handlować pietruszką.