Katarzyna Hołda. O życiu

Spis treści numeru 1-2/2002

O życiu

 

Była sobie Królewna. Jej lewy profil był piękny jak poranek, a prawy brzydki jak noc. Poddani, którzy zamieszkiwali na lewo od zamku Królewny, twierdzili: „To najpiękniejsza istota na ziemi”. Ci, którzy mieszkali na prawo, mawiali: „O Boże. Ma przynajmniej tyle szczęścia, że jest bogatą jedynaczką”. – Dlaczego – zastanawiała się Królewna – nikt nigdy nie przejdzie na drugą stronę dla odmiany?

Królewna miała kiedyś dwóch konkurentów. Pierwszego przyjęła rano przy królewskiej fontannie. Rzeźbę do fontanny wykonał przyjaciel domu. Przedstawiała ona dwie nimfy piorące królewski płaszcz na tarze sporządzonej z królewskiego herbu. Na plecach, wzdłuż kręgosłupów miały otwory, z których poziomo tryskała woda, nadając im wygląd gigantycznych grzebieni.

– Jak się panu podoba moja fontanna?

– Może być. Myślę, że nimfy symbolizują dzikie piękno gardzące konwenansem. Natomiast herb w tym kontekście świadczy o autoironii zleceniodawcy.

– Skąd! Jaka tam autoironia! – roześmiała się Królewna. – Przecież to mój poczciwy wujaszek wymyślił!

– Ach, tak? Interesujące – powiedział konkurent i wspomniawszy coś o ważnym spotkaniu na mieście, opuścił Królewnę, śląc jej wyszukane ukłony.

– Cóż za nudziara. I wygląda jak chomik – stwierdził, gdy tylko zamknęły się za nim królewskie wrota.

Drugi konkurent przybył wieczorem. Królewna siedziała tam, gdzie rano, ale teraz słońce było z drugiej strony i oświetlało jej lewy policzek, a prawy był w cieniu.

– Och, zachwycający, nieokiełznany wdzięk tych nimf, to jakby piękno odrzucające konwenanse!! I ten herb! Wspaniała, dumna, królewska autoironia!!!

– Tak. A co pan by zrobił ze swoim herbem?

– Ja? – zapytał drugi konkurent i po chwili zakłopotania roztoczył przed Królewną cały wachlarz błyskotliwych pomysłów. Królewna chichotała, konkurent tokował, a nawet za pomocą klucza francuskiego usiłował usprawnić działanie fontanny i tak zszedł im wieczór.

– Urocza! I jak potrafi słuchać!

– O, Boże. Zabierzcie tych dupków – jęknęła Królewna i poszła spać.

Od tamtej pory nie przyjmowała żadnych konkurentów.

Królewna przyjaźniła się z królewskim masztalerzem. Jemu nie przeszkadzał jej odrażający profil. Masztalerz opowiadał Królewnie o swoich podróżach i miłosnych przygodach. Królewna rewanżowała mu się opowieściami o swych dwóch konkurentach sprzed lat i ironizowali sobie na ten i wiele innych tematów.

Pewnego razu do stolicy przybył Urodziwy Młodzieniec. Urodziwy Młodzieniec był urodziwy jak dziewczę. Zatrzymał się w oberży „Sto Renów”. Co wieczór stwierdzał:

– Nie ma miłości. Jest tylko Onan w sosie własnym – i co rano budził się obok jakiejś obcej kobiety. Urodziwy Młodzieniec miał ochotę na Królewnę. Postanowił poszukać wspólnych znajomych i oto pewnego dnia Królewna spotkała go na swoim własnym przyjęciu.

„Po co ten arogancki gówniarz tu przylazł?” – pomyślała. On usiadł koło niej i zaczął mówić. Królewna zmieniła o nim zdanie, a tydzień później oddała mu swą królewską niewinność. On zniknął w pilnych sprawach.

– Widziałem niedawno twojego wybranka – rzekł Masztalerz do Królewny pewnej niedzieli. – Był tak uwalony, że leżał na stole. Coś tam do mnie smutno bełkotał. Widzisz? Dla ciebie nie miał czasu, a w knajpie to się udzielał.

– Spotkałem twojego koleżkę Masztalerza – powiedział Młodzieniec, gdy się w końcu pojawił. – Ale nie za bardzo chciało mi się z nim gadać. To tylko marnowanie czasu.

– Ja tam lubię z nim rozmawiać.

– Lubisz z nim rozmawiać? – zapytał Młodzieniec i zaczął pieścić sutki Królewny.

– Och, ty mój… Och… – zajęczała Królewna i objęła go.

– Zrobisz coś dla mnie? – szepnął.

– No pewnie…

– Weź go, dobrze? Proszę cię, zrób to wreszcie.

– Nie umiem – przestraszyła się Królewna.

– Umiesz, umiesz… Kontroluję sytuację… Tak jest… O, tak…

– Duszę się!

– Bierz w policzek… Nie w ten, nie w ten, w ten ładniejszy!!!

– Jak ty mnie traktujesz – obraziła się Królewna i wstała.

– Ale ty jesteś nadwrażliwa. Chyba mogłabyś cos zrobić, żeby uprzyjemnić nasze współżycie? Powinnaś pomyśleć, jak zatuszować ten prawy profil. Może się maluj, albo noś woalkę…

– Nic nie będę tuszować. Nie podoba się, to paszoł won!

– Nie, nie podoba się – powiedział Młodzieniec i poszedł, a Królewna poczuła się winna.

W tych dniach Królewna skończyła 21 lat i mogła już samodzielnie rządzić. Regent jednak nie chciał oddać władzy. W końcu po pół roku Królewna wywalczyła sobie to, co się jej należało. Aby ukarać Regenta, na uroczystość koronacji wyznaczyła mu stojące miejsce wśród pospólstwa w katedralnym westwerku. Po koronacji kraj świętował przez wiele dni. Codziennie odbywały się festyny w królewskim ogrodzie. Królowa siadała na ogrodowym tronie, patrzyła na fontannę i myślała tylko o swoim pierwszym dekrecie, którym rozkaże ją rozwalić. Jednak gdy minęły uroczystości i zaczęła się codzienne rządzenie, zrozumiała, że nie czas na dekrety o fontannach, bo królestwo jest zanarchizowane, skarbiec pusty, a Regent żąda przywilejów i dożywotniej pensji za swe zasługi. Królowa w żaden sposób nie mogła się go pozbyć.

W końcu się zniechęciła i postanowiła abdykować. Dzień przed oficjalną abdykacją przybył do zamku dawno nie widziany gość.

– Myślałem, że masz więcej ambicji – rzekł urażonym głosem. – Inni się zabijają dla władzy, a ty co? Tyle się napracowałaś, żeby dojść do koronacji i nagle rezygnujesz?

Królowa usiłowała polemizować.

– Po prostu jesteś leniwa i nie chce ci się rządzić – zdemaskował ją.

– Nie jestem leniwa!

– Jasne. A za trzydzieści lat będziesz mogła opowiadać, że przez trzy tygodnie byłaś królem.

-Trudno. Już postanowiłam – rzekła Królowa. Jednak następnego dnia oficjalnie oświadczyła, że zmieniła zdanie i zostaje. Od tej chwili zdecydowanie wzięła się za rządzenie, a także za obdarzanie Młodzieńca dowodami swej królewskiej wdzięczności.

Młodzieniec postanowił wykorzystać przychylność Królowej i zażądał od niej sali teatralnej. Młodzieniec uważał się za bardzo zdolnego aktora. Regularnie wystawiał sztuki grając w nich główne role. Miał szczupłe, ale wierne grono młodych fanek. On sam zdawał się bagatelizować fakt, że wierne grono liczy zaledwie cztery osoby i doszedł do wniosku, może trochę przedwczesnego, że czas na benefis z pompą i całonocną imprezą. Zaprosił gości do królewskiego teatru, Królowa zaprosiła swoich. Potem kazał im wszystkim czekać na widowni przez dwie godziny. W końcu wyszedł na scenę. Był ubrany w obcisły strój, podkreślający piękną budowę ciała. Uwagę zwracały zwłaszcza dyskretnie wyeksponowane genitalia.

– Aaaaa! Aaaaa! – zapiszczały fanki. Młodzieniec uśmiechnął się zmysłowo i nieznacznie poruszył biodrami. Fanki szalały. Królowa popatrzyła na nie pobłażliwie. To nie w ich ramionach omdlewał…

– „Męskość polega na tym, aby bić kobietem!!” – zaczął. Jego recytacja była głośna, a zarazem monotonna.

– „Kiedy indzie klniesz mojomatkem!”

– „Słucham pilnie, pilenie przytakujem!!” – kontynuował radośnie i energicznie. Królowa obserwowała rekacje publiczności. Publiczność nie była zachwycona. Masztalerz odwrócił się do Królowej i patrzył na nią długo i wymownie.

– Ale dupek – mówiły jego piwne oczy.

– „Kiedy w najlepszej wierze siem rozbiorem, śmiejeszsiem z małych piersi chudych ud!!!” – skandował z całych sił. Królowa poniewczasie zrozumiała, że nie powinna była do tego dopuścić. Masztalerz z ironiczną i szczęśliwą miną szeptał coś siedzącej obok niego damie. Dama śmiała się, nawet nie zasłaniając ust wachlarzem. Benefis trwał i trwał. W końcu Młodzieniec zapowiedział finalny utwór. Było to jego pięciowiersz, nad którym pracował przez ostatni miesiąc i o którym zdążyły już powstać legendy.

Okazało się, że Urodziwy Młodzieniec stworzył najgorszy pięciowiersz na świecie. Był to zarazem najgłośniej wyrecytowany utwór tego benefisu. Urodziwy zakończył występ wrzeszcząc, z bardzo zadowoloną miną. Otrzymał skąpe oklaski wyprodukowane przez cztery pary rąk. Królowa siedziała z zamkniętymi oczami i pragnęła umrzeć. Potem zapragnęła, aby to on umarł i nawet nie poczuła się winna.

Sam Młodzieniec stwierdził, że niepotrzebnie rzucał perły swego talentu przed te mieszczańskie chamy, prostaki i lachociągi i poszedł obrażony do domu. Królowa została z jego imprezą na głowie, a na drugi dzień musiała sama wszystko sprzątać. Masztalerz promieniał.

– Myślę, że on ciągle szuka roli swego życia. Znajdzie ją – rzekła Królowa z przekonaniem zakochanej kobiety.

– Znajdzie. Jak zwolni się miejsce królewskiego błazna – odrzekł Masztalerz.

Po występie Młodzieniec przepadł, więc Królowa mogła już tylko rządzić.

Jedna rzecz odbierała jej spokój – strach przed Regentem. Na szczęście po jakimś czasie jego intrygi ustały, a kraj rozkwitał pod jej berłem. W pewien czerwcowy poranek Królowa siedziała sobie w ogrodzie patrząc na fontannę po raz – jak jej się zdawało – ostatni i właśnie miała zacząć pisać swój wymarzony w dniu koronacji dekret. Wtedy przyniesiono telegram, w którym król Karol o Brylantowym Zębie przypominał jej o lennie, do tej pory systematycznie płaconym w jej imieniu przez Regenta. Karol uczynił się suwerenem wszystkich innych królów i nikt nie śmiał mu się sprzeciwić. Królowa postanowiła się sprzeciwić. Przejechała całe królestwo i kupiła najbardziej kiczowatą pocztówkę, jaką udało się jej znaleźć. Pocztówka miała pozytywkę grającą hymn narodowy i obrazek, którego nikt nie potrafił opisać słowami. Królowa napisała na niej: „Pies ci jaja lizał, żigolaku” i wysłała pocztą dyplomatyczną do Karola. Aby upokorzyć go do szpiku, wbrew zwyczajowi nie zaszyfrowała wiadomości.

– Coś ty mu wysłała zamiast lenna???!!! – rozhisteryzował się kanclerz. – Wszyscy królowie grzecznie płacą! Dlaczego nie jesteś taka jak inni królowie?

– Dlatego, że ja noszę koronę na głowie, a oni na dupie! – odpyskowała Królowa i wyszła. Gdy została sama, dopadły ją wątpliwości. Zaczęła roztrząsać wszystko od początku i doszła do wniosku, że zrobiła źle i że kara jej nie ominie. Przez następne dni wstydziła się spojrzeć kanclerzowi w oczy. Niezadługo do zamku przybyli posłowie od Karola. Królowa byłą pewna, że wypowiedzą jej wojnę i bardzo dobrze, bo nie należy być nieuprzejmą. Postanowiła jednak być twarda, mimo wszystko.

– Król Karol otrzymał pani wiadomość. Okazała mu pani tak jawne lekceważenie… – rzekł ze smutkiem poseł.

– No bo… – spłoszyła się Królowa, która łatwo popadała w poczucie winy.

– Król Karol rozumie jednak, że ten nerwowy ton pani wypowiedzi wynika z pani młodego wieku, no i z nowej dla pani sytuacji… Na pewno ma pani wiele problemów z polityką i ze sobą…

– Nie! Nie mam problemów ze sobą! Jest naprawdę super! – zapewniła szybko Królowa, bo nie chciała uchodzić za frustratkę.

– Dlatego Król zgodził się poczekać, aby mogła pani złożyć lenno w dogodnym dla siebie terminie.

Królowa przypomniała sobie, że nosi koronę na głowie oraz że i tak nie ma już nic do stracenia.

– Ani grosza! Nigdy w życiu! Chcecie mi wypowiedzieć wojnę, chcecie mnie zabić – proszę bardzo. I nie mówmy o tym – powiedziała.

– Moje drogie dziecko, więcej dystansu, to przecież tylko praca – rzekli posłowie, a Królowa zrozumiała, że nikt nie chce jej zabić.

– Cóż – dodali posłowie po chwili. – Wygląda na to, że król miał rację co do pani.

– O, a co o mnie powiedział? – zapytała Królowa z życzliwym zainteresowaniem.

– Że jest pani niewypłacalna.

– Ja? Wcale nie! – zaprotestowała Królowa i dotarło do niej, że próbują nią manipulować. Postanowiła się nie dać.

– No dobrze. Powiem wam w tajemnicy, że tak naprawdę przegrałam wszystko na wyścigach, a teraz idę się powiesić – rzekła z bólem i wyszła.

Posłowie zrozumieli, że nic nie wskórają i wrócili do siebie. Królowa chodziła dumna. Wtedy przyszła następna depesza od Karola. Król przemyślał to jeszcze raz i proponuje, aby Królowa przysyłała mu choć puste koperty dla zachowania pozorów.

– Co takiego?! Ja tu narażam życie własne i miliona poddanych i jak już wygrałam, to nikt nie ma o tym wiedzieć? Pieprzyć tego megalomana – zdecydowała i uznała sprawę za zamkniętą. Król też więcej się nie odezwał. Królowa przygotowywała się teraz do swego międzynarodowego debiutu na Dorocznym Zjeździe Królów. Już widziała ich podziw dla swych reform i dla swej akcji z lennem. Może nawet zachęceni jej sukcesem zbuntują się przeciw tyranowi…

Jednocześnie tęskniła za Młodzieńcem, którego nie widziała od benefisu, o którym wszyscy pamiętali, chociaż odbył się tak dawno… Zastanawiała się, czy dalej są ze sobą, czy też Młodzieniec postanowił odejść zniechęcony chłodem jej znajomych.

Którejś nocy obudziło ją walenie w okno. Wstała i zobaczyła, że to Urodziwy Młodzieniec.

– O, cześć! – powitała go z wielką radością.

– Cześć – zabełkotał Urodziwy i popatrzył na nią źrenicami wielkimi jak królewskie jabłka. – Idę do ciebie.

Wszedł do komnaty pachnąc marihuaną i położył się w objęciach Królowej.

– Czy ty mógłbyś mi w końcu powiedzieć coś miłego, jak się kochamy? – zapytała, kiedy skończył.

– A niby co miłego miałbym ci powiedzieć?

– Nie wiem. Musi być coś takiego, skoro ciągle tu przychodzisz.

– Ty i tak już jesteś zarozumiała. Nie mam zamiaru cię jeszcze w tym utwierdzać.

– Bo ci wcale nie zależy, żeby mi było z tobą dobrze!

– Ależ ty masz wymagania! Może mam ci pisać sonety? A znowu w nocy trzeba cię pompować sześć razy z rzędu i jeszcze masz pretensję, że nie latasz pod sufitem!

– Jak ty sobie możesz latać pod sufitem, to ja też chcę!

– Inne dziewczyny jakoś nie narzekają! Właśnie mówią, że im fajnie!

– Co???

Urodziwy Młodzieniec poniewczasie zorientował się i zrobił bardzo głupią minę.

– Czy ty mnie zdradzasz? Zdradziłeś mnie?

– Nie pamiętam…

Królowa poczuła, że wszystko jej jedno, co się z nią jeszcze stanie w życiu.

– Zjeżdżaj stąd. Nie chcę cię już nigdy więcej oglądać na oczy.

– Jeszcze sto razy zmienisz zdanie – roześmiał się Urodziwy Młodzieniec i poszedł. Królowa tradycyjnie już przepłakała pół dnia, a potem wygrzebała się z łóżka i spakowała walizki. Następnego dnia wyjechała na Zjazd Królów.

Po trzech tygodniach wróciła wściekła.

– No wiesz, Masztalerzu, to skandal!!! Odkąd panuję, zawarłam pokój ze wszystkimi sąsiadami, wszędzie wybudowałam te słynne drogi i akwedukty, dałam kobietom prawa wyborcze, a wiesz, o co oni mnie pytają? „Czy to prawda, że otrułaś swego Regenta?” Kiedy wyjdę za mąż, aby panowała tu męska ręka! Mówię im: „Moja ręka jest skuteczna, a moje królestwo to kraina mlekiem i miodem płynąca”. I wiesz, co oni mi odpowiedzieli? „Niech lepiej twoje piersi spłyną mlekiem.” Powiedzieli: „Za dużo tego miodu. Schudnij trochę.” Mnie! Genialnemu politykowi!

– Nie wymachuj tak tym palcem, bo mi wybijesz oko.

– A tak nprawdę to każdy z nich jest cichym lennikiem Karola o Brylantowym Zębie! No jasne! Oko!!! Dlaczego ja na to wcześniej nie wpadłam?

– Zwariowałaś? Nie oddam ci mojego oka.

– A po co mi twoje oko? Mówię o polityce.

– Powiedziałaś „oko”.

– Nic podobnego.

– Powiedziałaś, że chcesz mi wybić oko.

– O, nie. Tego na pewno nie powiedziałam.

– Ale powiedziałaś: oko.

– Tak? A niby po co miałabym gadać o jakimś parszywym oku?

– Nie wiem. Ale powiedziałaś.

– Wcale nie… A zresztą, co? Nie wolno mi powiedzieć „oko”? A właśnie, że powiem „oko”. Oko, oko, oko!

– Przestań wreszcie pieprzyć o tym oku!

– Oko, oko!

– Dosyć tego! Tylko w kółko o oku albo o Urodziwym Młodzieńcu!

– Kochany, przysięgam ci, że już nigdy więcej nie usłyszysz o Urodziwym Młodzieńcu.

– Zerwaliście? To cudownie! Już myślałem, że się w życiu nie doczekam…

– No, w zasadzie to nie zerwaliśmy… Ale co tam. Pokażę tym cholernym ciotom, jak się robi politykę. Przestaną mi wytykać staropanieństwo – powiedziała Królowa i pojechała do królestwa Karola o Brylantowym Zębie.

Król Karol zastraszył wszystkich okolicznych władców. Królowa również się go bała. Król miał wygląd mocarza. Długie, rude kręcone włosy i broda spływały mu na ramiona, pokryte tatuażami. Pulchny brzuch opięty był purpurowym płaszczem z aksamitu. W jego uszach, nosie i łuku brwiowym tkwiły złote kolczyki. Inkrustowana korona mieniła się wszystkimi kolorami tęczy. Królowa zasłabła na ten widok, ale zaraz zacisnęła pięści i rzekła sobie, że musi być dzielna. Jąkając się, powiedziała, kim jest.

– A, to pani przysłała mi tę cudną pocztówkę – powiedział ze szczerą sympatią.

– P-podobała się p-panu?

– Tak. Śliczny obrazek – odparł, wielkodusznie nie wspominając o tekście. – Gdy go zobaczyłem, rozczuliłem się jak dziecko.

To zdezorientowało i jeszcze bardziej onieśmieliło Królową. Król zaprosił ją do swego osobistego gabinetu i z dumą otworzył przed nią drzwi. Weszła, a to, co zobaczyła, sprawiło, że poczuła spokój i odprężenie.

– Ślicznie to pan urządził – rzekła bez mrugnięcia.

– Prawda? Kazałem powiększyć i zmultiplikować motyw z pani pocztówki i wykorzystać jako fototapetę na wszystkie ściany i sufit. Dzięki temu mogę bezustannie obcować z tym pięknym obrazkiem – wyjaśnił i otarł łzę. – Przepraszam, ale zawsze mięknie mi serce, jak na to patrzę…

– Tak, to rzeczywiście wzruszające.

– Moje najlepsze decyzje zapadły właśnie tutaj…

Królowa postanowiła kuć żelazo póki gorące.

– Proszę mi szczerze powiedzieć. Uważa pan, że jestem ładna czy brzydka? – zapytała bez ogródek.

– Pani jest piękna.

– Ach, tak? – ucieszyła się Królowa. – Ale wie pan, muszę coś panu uczciwie wyznać. Druga połowa mojej twarzy jest tak ohydna, że tego się nie da opisać słowami.

– Na szczęście mam tylko jedno oko.

– Wobec tego nic nie stoi nam na przeszkodzie.

– Słucham?

– Czy chce pan zostać moim mężem?

– Ale… ale pani tak strasznie klnie…

– No to co? Pan ma koszmarny gust i jakoś mnie to nie zniechęca.

– Ja mam koszmarny gust? Naprawdę? Ojej… – zmartwił się Król Karol. – Ale przecież podobała się pani moja fototapeta…

– Jest obrzydliwa. Już nie mówiąc o pana opaskach na oko.

– Tak?… Hm…

– No, widzi pan. Ale ja akceptuję pana takim, jakim pan jest. A tymczasem panu przeszkadza, że ja klnę.

– Czy pani mnie kocha?

– Co takiego? Niech pan nie zmienia tematu, dobrze?

– Ale to łączy się z tematem dość ściśle…

– Co się łączy? Panie, ja tu panu proponuję unię dynastyczną, a pan mi nagle wyjeżdża z jakimś pundziu-mindziu przy świecach!

– Przepraszam – skruszył się Karol o Brylantowym Zębie. Królowa czekała, co powie dalej, ale nic nie powiedział. Podjęła więc pertraktacje.

– Proszę pana. Pana problem polega na tym, że traktuje mnie pan jak kobietę. A ja jestem królem! Królowie nie mają płci!

– A więc nie jest pani kobietą?

– W tym wypadku – nie!

– Wiedziałem od samego początku, tylko nie chciałem dopuścić do siebie tej myśli. Cóż, szkoda, bo już się miałem zgodzić. Ale w tej sytuacji…

Królowa zorientowała się, że została wyprowadzona w pole – a myślała, że ma przewagę.

– Twardy z pana negocjator wbrew pozorom – rzekła potulnie jak baranek.

– Proszę pani, ja po prostu pragnę odrobiny uczucia… kobiecego ciepła…

– Dobrze, będę ciepła jak szalona, tylko niech się pan wreszcie zgodzi, proszę…

– No cóż, Chyba będę musiał…

– Gratuluję! Znowu podjął pan najlepszą decyzję!

– Ale będziemy prowadzić osobne kancelarie, dobrze? Bo ja nie chcę, żeby potomność atrybutowała mi pani słynne memoriały dyplomatyczne.

– Dlaczego? Coś nie tak z moimi memoriałami dyplomatycznymi?

– Są mało dyplomatyczne.

– No, dobrze. Niech i tak będzie – westchnęła Królowa i starała się wyglądać jak ktoś, kogo zmuszono do ustępstwa.

Nie tracąc czasu od razu ruszyli na zamek Królowej. Lud wyległ na ulice, aby powitać narzeczonego swej pani.

– Ona paskudna, on ślepy. Dobrana parka, nie ma co – powiedzieli poddani z prawej strony zamku.

Królowa i Król triumfalnie wjechali na dziedziniec zamkowy. Król rozejrzał się i nagle jego jedyne oko rozbłysło iście królewskim blaskiem.

– Ale masz śliczną fontannę! – zawołał uradowany. – Wiesz, z czym mi się kojarzą te nimfy?

– Z nieokiełznanym pięknem gardzącym konwenansem?

– Nie – zdziwił się Król – z gigantycznym grzebieniem do włosów.

– O! I właśnie to ci się tak podoba w tej fontannie?

– Tak. Lubię grzebienie. Mam nawet interesującą kolekcję grzebieni. Wszyscy bardzo ją chwalą.

Zbliżał się ślub, a Królowa była coraz bardziej przygnębiona. Młodzieniec odpłynął do jednej z królewskich kolonii i objął na własność ziemię z niewolnikami. Królowa przesiadywała z Masztalerzem, a on wyciągał ją z depresji.

– Temu Karolowi podobają się takie rzeczy, że jestem coraz bardziej pewna, że tak naprawdę to on widzi mój prawy profil – rzekła smutno w wigilię ślubu. – A zresztą nie obchodzi mnie, co on widzi.(…)

Całość w papierowym wydaniu „Akcentu”.