Miłość poety
Rzeczy, które kochamy, świadczą o nas; również osoby, które kochamy, świadczą o nas. Barbara Baczyńska, żona Krzysztofa Kamila, nie była śliczna, ale też nie brzydka; z jej twarzy bije nade wszystko charakter, inteligencja i prawość. Postury była skromnej; fotografia na okładce książki Wiesława Budzyńskiego ukazuje dziewczynę z nóżkami cienkimi jak patyczki. „Jej akty w wykonaniu Krzysztofa Kamila są jednak portretami pięknej kobiety”, powiada autor książki. Baczyński miał talent plastyczny; skłaniał się jak wiadomo zarówno ku poezji, jak ku grafice. Barbara miała piękne oczy, wysokie czoło, podbródek osoby, która wie, czego chce. Pozbawiona kokieterii, nie używała makijażu. Chciała zostać krytykiem literackim, miała talent do różnych „izmów”, jak pisze Budzyński. Umiała w tych kategoriach mówić o poezji męża i to w jego obecności. Sam Baczyński urodził się, o czym wiadomo, jako Wunderkind. Był od początku niezwykły, przy tym ładny, a do tego kruchy. Atmosfera domu rodzinnego była niedobra, dusząca; wrażliwy chłopiec zaczął chorować na astmę. Astma jest przypadłością psychofizyczną. Rodzice przyszłego poety postanowili się separować. Stefania Baczyńska przez wiele lat sama opiekowała się synem. Chuchała na Krzysztofa, jednocześnie prowadziła go żelazną rączką. No i wychowała mężczyznę o nieco skrzywionej psychice. „Była taką klasyczną mamusią żydowską – opowiada Felicja Sarna, najlepsza przyjaciółka Basi – lwio nadopiekuńczą, potwornie zaborczą”. Basia skarżyła się początkowo Felicji, że „Krzyś to neurotyczny, rozpieszczony jedynak”. Ale zakochała się w nim przecież od pierwszego wejrzenia i uznawała w nim geniusza.
Poznali się pod koniec roku 1941; byli po maturze. Ona mu powiedziała, że pisze wiersze, ale kiedy przeczytała jego poezje, zawstydziła się; zrozumiała, z kim ma do czynienia. Przed Basią Krzysztof kochał się wielokrotnie, ale zawsze jakoś tak teoretycznie, najchętniej na odległość, korespondencyjnie. On też zrozumiał, poznawszy Basię, z kim ma do czynienia. Dziewczyna była miła, mocna psychicznie, nadzwyczaj bystra i rozlubowana w literaturze. Zapłonęła też ku niemu, a jego serce tylko na coś takiego czekało. „Chcesz być kochany – kochaj” mówi uniwersalna reguła. Na Barbórkę roku 41, w dzień imienin Basi, Krzysztof Kamil przyszedł przedstawić się jej rodzicom. Pani Feliksa Drapczyńska, matka, zapamiętała, że w tamten dzień „pojawił się człowiek bardzo przystojny i bardzo nieśmiały”. Baczyński ofiarował swej przyszłej żonie w prezencie wiersz. Basia była szczęśliwa.
Książka Wiesława Budzyńskiego jest dokumentem, ale nieco fabularyzowanym. Pojawiają się tu dialogi; wielość relacji zgrabnie stopiono w jedność. Mamy przed sobą prawie romans, dzieło bardziej o życiu niż o literaturze. Jest to może zaleta Tańca z Baczyńskim, a może wada? No cóż, związek miłosny dwóch intelektów nie da się opowiedzieć przez same zdarzenia zewnętrzne. Takie zaś przeważają w Tańcu. Aby pojąć głębię miłości Barbary i Krzysztofa, trzeba na przykład zajrzeć do wierszy Baczyńskiego. Oczywiście każdy to może zrobić na własną rękę.
W roku 1942 Krzysztof i Basia podjęli studia polonistyczne na tajnym uniwersytecie. Ale jeszcze przedtem zdążyli się pobrać. Stefania Baczyńska nie była zachwycona przyszłą synową. „Cóż to za drukarzównę sobie wybrałeś”, wyrzucała Krzysiowi. Ojciec Barbary miał w istocie drukarnię, dość poważne przedsiębiorstwo przy ulicy Piusa XI. Baczyński sam sobie składał tutaj potem pierwsze tomiki. Ślub odbył się w środę przed Bożym Ciałem, 3 czerwca 1942 roku o godzinie 10 w kościele parafialnym na Solcu. Dzień był słoneczny. Barbara wystąpiła w kremowym kostiumie, z bukiecikiem konwalii. Wielki pęk bzu przywiózł ze Stawiska Jarosław Iwaszkiewicz, tak wielki, opowiada Budzyński, że samego Iwaszkiewicza, znacznej przecież postury, „nie było z zań widać”. Tenże Iwaszkiewicz zapamiętał nowożeńców jako figurki nader wątłe, prawie dziecięce. Tak że cała uroczystość wydała mu się „raczej pierwszą komunią niż ślubem”. Weselono się u rodziców Basi, ale bez udziału matki Krzysztofa, która zaraz po ślubie syna zasłabła. Potem przez trzy dni płakała i nie chciała nikogo widzieć. Jerzy Andrzejewski, jeden z gości weselnych, zaświadcza bez ogródek, że Stefania i Barbara nie tylko się nie lubiły, „one się nienawidziły”. Była to może prawda; w tej sytuacji zakrawa więc na tragedię, że młoda żona musiała zamieszkać u teściowej (przy ulicy Hołówki 3 na Mokotowie). Obie panie Baczyńskie miały twarde charakterki; Krzysztof znalazł się między młotem i kowadłem. Nasiliły się ataki astmy. Basia, przerażona, postanowiła się wyprowadzić. Wróciła do rodziców. Mąż błagał ją o powrót. Wtedy wyprowadziła się Stefania; ustąpiła placu młodemu pokoleniu.
Miłość została uratowana. Krzysztof mógł się teraz cały poświęcić poezji, Basi i konspiracji. Na dom pracowała Barbara; zatrudnił ją w biurze stryj Marian Drapczyński, także właściciel drukarni. Naturalnie Baczyński nie nadawał się do wojska i złe świadectwo wystawia sobie kierownictwo AK, że tego nie dostrzegło. Czesław Miłosz nie dał się zabić i w ten sposób nasza poezja zyskała pierwszego Nobla. Czasem potrzeba szczególnego męstwa, aby nie zwyciężać, aby nie brać udziału w walce. Krzysztof był zbyt miękki, by nie podporządkować się wzorom konspiracyjnym. Miał też podobno kompleks 200-procentowego Polaka, z powodu żydowskości swej matki. Konspiracyjni koledzy wcale nie wiedzieli, że „Zieliński”, bo tak kazał się nazywać, jest poetą. Byli to chyba dość niezaawansowani kulturalnie chłopcy. Przekartkowali kiedyś przy nim tomik Jana Bugaja, leżący na stole. „Bugaj” to oczywiście autorski pseudonim Baczyńskiego. „Co za idiota to napisał!”, powiedział któryś. Wiesław Budzyński podaje ten fakt za Lesławem Bartelskim. Krzysztof Kamil rwał się niby do walki, zarazem nie lubił strzelać. Kiedy uśmiercił swojego pierwszego Niemca, płakał. „Zabiłem człowieka – powtarzał – zabiłem człowieka”. Jeszcze w roku 1935 ojciec podarował mu strzelbę-wiatrówkę. Większość chłopców byłaby na jego miejscu uradowana – „ale nie Krzyś”, zauważa i podkreśla to Wiesław Budzyński.
Poeta poległ 4 sierpnia 1944 roku. Miał zaledwie 23 lata. Pod koniec sierpnia umarła też Barbara. Oboje zostali ugodzeni w głowę, on – pociskiem, a ona – odłamkiem szkła okiennego. Basia konała dłużej; umierając, ściskała w rękach tomik wierszy swego męża. Była podobno w ciąży. Matka Stefania nie uwierzyła w śmierć syna. Czekała na jego powrót. Wzięła po wojnie udział w wielu ekshumacjach i prawie tryumfowała, gdy w zbiorowych i pojedynczych mogiłach nie znajdowano Krzysztofa. Aż pewnego dnia Baczyński przyśnił się teściowej, Feliksie Drapczyńskiej. Powiedział jej dokładnie, gdzie go pochowano. Matka była zazdrosna o Feliksę. „Dlaczego nie przyśnił się mnie?”, płakała. Zwłoki zidentyfikowano po uzębieniu, po medaliku, opatrzonym inicjałami właściciela, oraz m.in. po sześciu palcach u nóg. Bo Krzysztof Kamil miał po sześć palców.
Dociekliwość Wiesława Budzyńskiego bywa zdumiewająca. Taniec z Baczyńskim można czytać jak romans, ale też jak powieść detektywistyczną, skrzyżowaną z jakąś paleografią serdeczną. Trudno nam tylko zgadnąć, skąd się wziął tytuł książki? Krzysztof Kamil nie lubił tańczyć, o czym pisze sam Budzyński. Poeta nie był człowiekiem zabawy; nudziła go wszelka pustota. Wobec tego „taniec” jest tutaj może symbolem jakiegoś kłopotu, znakiem trudności obcowania z wielkim artystą. Trudno było Barbarze, trudno matce i trudno jest biografowi Baczyńskiego. Ten ostatni wychodzi jednak ze swego kłopotu obronną ręką; książka o miłości Krzysztofa i Barbary jest bardzo dobra, bardzo ciekawa i wydaje się bardzo potrzebna.
Wiesław Budzyński: Taniec z Baczyńskim. Historia miłości Barbary i Krzysztofa Baczyńskich. Prószyński i S-ka, Warszawa 2001.