Andrzej Busza. Wiersze

Spis treści numeru 3/2002

Hagia Sophia

Na Zielone Świątki
w dwudziestym drugim roku
coraz mroczniejszych rządów Cesarza

(Cesarzowa zmarła
poprzedniego lata)

Arcykapłan Anastazy
podarował swemu ukochanemu bratankowi
imieniem Menas

szkatułę z kości słoniowej
z siedmioma srebrnymi łyżeczkami
dzieło Argurosa
najświetniejszego złotnika nad Mesą

Każda łyżeczka
posiadała bliźniaczy symbolon

w połowie jak ouroboros
zwinięty wokół srebrnego wgłębienia

w połowie jak szlak
biegnący krajem długiej, cienkiej rączki

Na pierwszej łyżeczce
było napisane

Mądrość pustyni
tonie w szaleństwie morza

Na drugiej
było napisane

Kto w czas wrzucony
ten rozumie wieczność

Na trzeciej
było napisane

Siejesz rady
zbierasz plewy

Na czwartej
było napisane

Męstwo to żółw
stary, uparty i bez wyobraźni

Na piątej
było napisane

Przestańcie już pytać
Kto pomnaża wiedzę pomnaża smutek

Na szóstej
było napisane

Eneasz wlókł za sobą sznur pamięci
przez całą drogę aż do wtórej Troi

Na siódmej
było napisane

Kto wynalazł strach?
Złotooki lew czy srebrnowełnisty baranek?

Trzymając kurczowo dar
siedmiorakiej goryczy
Menas szedł ku morzu
nad którym pozłacana słońcem kopuła
Hagii Sophii
zdawała się ulatać
na fioletach powietrza

 

Karły

karły
o tak nadchodzą karły
chyłkiem
przez podszycie
stadami i kolumnami

szparki ich wąskich ślepi
zielonych jak trawa
świecą w zielonkawej mroczy

lasy rozbrzmiewają głosami licha
piski chrupanie obleśne mlaski

codziennie znajdujemy w rowach
szczurze i wiewiórcze czaszki
obgryzione wylizane do szczętu

brzegi strumieni i rzek
zaściełają wybielone ości

na wzgórzu z widokiem na miasto
na wpół objedzony trup konia bieleje

kiedy syreny
wyją z wieżyc zamku
szukamy schronienia
pod łukami kościoła

Lemuelu Rodionie
módlcie się za nami
bowiem zalakowany na siedem pieczęci pergamin

zżółkły i pomarszczony
jak skóra ich twarzy
obwieszcza
że ich jest królestwo
i że oni posiądą ziemię

 

Bajka gnostyczna

Razu pewnego
in illo tempore
Bóg się wycofał
razem z kwazarami
z galaktykami o śliwkowej barwie

jedni orzekli
że mu się umarło
z radością
krzyżując
nad rozbitą grudą
łopaty

lecz inni drżeli
w gęstniejącym mroku
zawodzili pogrzebnie
przez zgrzyt i szczęk zębów

z jeszcze głębszej ciemności
gardlanej pieczary
z łkaniem wstrząsanych
borów
stalagmitów
wyszli czarni jak smoła
archonci i demony

i w piersiach ludzi
dom swój uczynili
żywiąc się sercami

wiedz że hypernatura
też nie znosi próżni

 

Czekanie

noc zapada
zmierzch

zachód słońca
blady złoty
pośnień

napięte czekanie
w ciszy
która gęstnieje

na ostatniego gołębia
by odzyskał
swój gołębnik
pełen gruchań

trzepot skrzydeł
w wyobraźni

kojące uspokojenie

srebrna gałąź
w ciemności

 

Rytuał wiosny

Ezra spójrz
czarna twarz
kobaltowy połysk

w migdałowej
mgle
kolażu

jego łokman
grzmi bezgłośnie
bach don juan
kool i dżez

w tle
chmur barok
w piętrach
babel
aż po krańce
nieb błękitu

z angielskiego przełożył Bogdan Czaykowski